Pamiętają polscy panowie…

Pamiętają polscy panowie…

Julia, jako pedagog o nowoczesnych poglądach, starała się wprowadzać demokratyczne metody nauczania i stosunki z młodzieżą. Widocznie dlatego zdecydowała się na eksperyment i zaprosiła do szkoły prawdziwego „budionowca”. Weteranów tamtej wojny w owym czasie było już mało.

 

Zapraszano ich na różne imprezy rocznicowe, słuchano, darowano kwiaty i prezenty.
Pewnego dnia, na lekcji historii przedstawiono nam „prawdziwego budionowca” o nazwisku Szczogolew. Człowiek ten był ubrany w stylu militarnym, odpowiednio do czasów swojej młodości: czarne buty z wysokimi cholewami, granatowe „galife” i czarno-bury (o niewyraźnym kolorze) „kitel” bez żadnych odznak. Atrakcyjności obrazu dodawały jego wielkie wąsy. Można było sobie wyobrazić, że zawitał do nas sam Siemion Budionny, gdyby jeszcze dodać mu konia i szablę.

„Budionowiec” opowiadał o szlaku bojowym armii, o trudnościach przemarszu i oczywiście o tym, że Semen Petlura był prawdziwym bandytą, prawie upiorem… Niektóre dziewczyny z naszej klasy, gapiąc się na tego bajecznego dziadka, słuchały go tak uważnie, że się im nawet buzie pootwierały. Mnie natomiast nudziło się, może dlatego, że nigdy nie interesowałem się taktyką żadnej armii, lecz celami strategicznymi. Chciało mi się spać. Raptem obudziło mnie jedno zdanie „budionowca”: „Polacy, to bardzo podstępny naród”. Oczywiście, takie zdanie zahaczyło o moją godność osobistą. Natychmiast zapytałem: dlaczego tak sądzi o Polakach? Otrzymałem odpowiedź: „Często zdarzało się tak, że gdy Polak spadnie z konia, to udaje zabitego, a gdy się do niego zbliżasz, to strzela do ciebie”. Uczniowie, zadając pytania, zwykle nie przedstawiali się. Trudno było jednak przewidzieć reakcję „budionowca”, gdyby dowiedział się, że jestem Polakiem.

Na następnej lekcji Julia opowiadała o przyczynach niepowodzenia armii Tuchaczewskiego pod Warszawą. Z jej słów wynikało, że główną przyczyną porażki była wielka odległość frontu od tyłów, co stwarzało olbrzymie problemy z zaopatrzeniem Armii Czerwonej. Wtedy zadałem pytanie: „Więc po co było rozpoczynać tak źle przemyślaną i niewyważoną operację bojową?”. Julia zamyśliła się na chwilę, odwróciwszy się do okna i raptem zmieniła temat. Moje pytanie pozostało bez odpowiedzi, ale w końcu lekcji dostałem piątkę. Do dnia dzisiejszego nie wiem za co. Od tego czasu niższych ocen z historii nie miałem, chociaż pytano mnie na lekcjach rzadko. Na zakończenie szkolnego kursu z historii otrzymałem nawet dyplom.

Różne drogi
Po zakończeniu szkoły Włodek ze Sławkiem wybrali robotnicze zawody i zachęceni wysokimi zarobkami, dobrowolnie pojechali na Syberię. Nadal pracują tam na rzecz rozwoju rosyjskiego przemysłu. Żal mi Włodka, bo wykazywał zdolności sportowe i mógł zostać mistrzem boksu, pewnie nie tylko na poziomie szkoły. Ostatnio dowiedziałem się, że Wadim pracuje na bardzo wysokim i odpowiedzialnym stanowisku państwowym w Kijowie. Trudno było się z nim skontaktować, nawet przed jubileuszem naszej szkoły. Julia, a teraz pani Julia, podobno nadal pracuje jako nauczycielka historii w naszej szkole. Ja natomiast pozostałem miłośnikiem historii, ponieważ „podtrzymywanie ognia historycznej prawdy jest najbardziej szlachetnym powołaniem”.

 

Krzysztof Hufiec

 

Tekst ukazał się w nr 23-24 (123-124), 17 grudnia 2010 – 13 stycznia 2011

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X