Ostapkowce – tu poszukiwano „kamienia filozoficznego” i wskrzeszano wieśniaków Stary młyn, fot. Dmytro Poluchowycz

Ostapkowce – tu poszukiwano „kamienia filozoficznego” i wskrzeszano wieśniaków

Obecny tekst ukazuje się jako logiczna kontynuacja opowieści o znanym podolskim mistyku, masonie i iluminacie Tadeuszu Grabiance. Ta postać pozostawiła po sobie znaczący ślad w historii. To właśnie jego Adam Mickiewicz nazwał założycielem polskiego mesjanizmu.

W swej pełnej tajemnic działalności Grabianka często ukrywał się pod różnymi pseudonimami. Przez dłuższy czas nawet uważano błędnie, że „hrabia Cagliostro” – to jeden z pseudonimów Tadeusza. W rzeczywistości Cagliostro był zupełnie kimś innym. Grabianka najczęściej przedstawiał się jako hrabia Ostap – od swej głównej rezydencji w miejscowości Ostapkowce na terenach gminy gródeckiej w obw. chmielnickim.

Gdy szef Wydziału kultury miasta Gródka Podolskiego Oleg Fedorow zaproponował mi zorganizowanie wyjazdu do Ostapkowiec, naturalnie, nie mogłem odmówić. Zobaczyć miejscowość, gdzie kiedyś działała pracownia alchemiczna słynnego iluminata i gdzie, jeżeli wierzyć słowom jego najbliższego zwolennika opata Dom Pernetiego, potrafił nawet wskrzeszać martwych, bardzo chciałem. Miałem nadzieję (jak okazało się nie daremnie), że uda mi się nawet odszukać ślady pałacu rodziny Grabianki i jego potomków. Sam pałac nie przetrwał burzliwych lat rewolucji.

Zamiast pałacu – obory. Tylko stary klon pamięta dawne lata, fot. Dmytro Poluchowycz

Położona w malowniczej dolinie Smotrycza wioska Ostapkowce znana jest co najmniej od XV w., a prawdopodobnie nawet XIV. Kiedyś w centrum wsi wznosił się zamek Herburtów. Później wraz ze ślubem Zuzanny Herburtówny Ostapkowce odeszły do Stadnickich, jako posag. A dalej, poprzez ślub Teresy Stadnickiej z Tadeuszem Grabianką – do Grabianków. W tym czasie zamek utracił swe obronne znaczenie i został rozebrany, ale niezupełnie. Część została przebudowana na komfortowy pałac. Uczyniono tak ze względu na oszczędność kosztów i historyczną więź z przodkami. Z herburtowskiego zamku ostała się główna sala pałacu, nazywana „Kamienną”.

Mur pałacowy, fot. Dmytro Poluchowycz

O pochodzeniu nazwy Ostapkowce zapisano przed pięćdziesięciu laty wspaniałą legendę. Prawdopodobnie pojawiła się ona już po II wojnie światowej. Kto był jej autorem – nie wiadomo, ale wobec polotu literackiego i dramatycznego autora należy zdjąć kapelusz. Mamy tu i heroiczny epos, i gorącą miłość, i nie byle jaki dramat.

Opodal Ostapkowiec, w lesie możemy dojrzeć ślady starego horodyszcza. Aż trzy okręgi potężnych wałów – to nie żart. Znajduje się ono w granicach uroczysk „Kamłaj” i „Chandiuk”. Kiedyś to umocnienie kontrolowało strategiczny „szlak solny”, łączący solanki Kołomyi z Księstwem Kijowskim. Legenda o powstaniu nazwy Ostapkowce powiązana jest z pozostałościami dawnego umocnienia i nazwami uroczysk.

Z pałacu został jedynie słupek drogowy, fot. Dmytro Poluchowycz

Bohaterami legendy są tureccy (sic!) chanowie Chan Laj (Kamłaj) i Chan Diuk. Przytoczę tu jedynie fabułę legendy, bez szczegółów:

Po zajęciu przez imperium Osmańskie Podola obaj chanowie wybudowali sobie na skałach nad Smotryczem zamek. Chciwi Turcy nie tylko grabili i mordowali nieszczęsnych mieszkańców Podola, ale zabierali dla uciechy najładniejsze dziewczęta, które potem okrutnie mordowali. Wykradli jakoś narzeczoną kowala Ostapa. Chłopak nie ścierpiał tego, przekuł kosy, sierpy i pługi na broń, zebrał miejscowych chłopów, zabił chanów i zamek zrujnował. Narzeczoną, jak powinno być, Ostap uratował i żyli oni długo i szczęśliwie. A sąsiednią wieś na jego cześć nazwano Ostapkowcami.

Tak naprawdę, to nie był żaden chan, a tym bardziej turecki (Turcy chanów nie mieli) nawet blisko tu nie był. Pochodzenie nazw jest o wiele bardziej banalne i rzetelnie udokumentowane w dokumentach historycznych. W opisie inwentarza majątku wdowy Tadeusza Grabianki Teresy Stadnickiej z roku 1811 czytamy: „W majątku są dwa młyny wodne, jeden z nich jest w dzierżawie u chłopa Kamłaja”. Z Chan Diukiem historia wygląda podobnie. Początkowo nazwa brzmiała Kandiuk – czyli syn Kandyda (jest takie starosłowiańskie imię). On też dzierżawił młyn.

Żyli sobie chłopi i spokojnie pracowali, aż raptem potomkowie zrobili z nich Turków… Co to w życiu się nie zdarza?

Widok na horodyszcze, fot. Dmytro Poluchowycz

Samo horodyszcze z Turkami czy Tatarami też nie ma nic wspólnego. Istniało w X-XIII wiekach i, prawdopodobnie, zostało spalone przez wojów Daniela Halickiego w czasie jego wyprawy na Wołochów. Natomiast nazwa Ostapkowce znana jest długo przed zajęciem Podola przez Turków.

Po pałacu Grabianki do naszych dni nie pozostało nic. Chciałoby się odszukać przynajmniej resztki fundamentów. Zdarzało się, że widoczne były w ziemi, ale rewolucyjni chłopi dobrze postarali się, aby zatrzeć wszelkie ślady „ciemnej przeszłości”. Według opowieści miejscowych, pod koniec ZSRR natrafiono przy pracach ziemnych na lochy „pańskiego” pałacu. Jednak od razu je zasypano, a gdzie to było – nikt nie pamięta.

Pałac po przebudowie w II połowie XIX w.

Zamiast wspaniałego pałacu wybudowano wielki kompleks hodowli bydła. Prawdopodobnie kamienie z pałacu zużyto na budowę obór. Te ostatnie przez lat chyba 20 zieją pustką. Widzieliśmy jedynie kilka krów, które spokojnie pasły się pośród smętnego zabytku kołchozowej architektury.

Jak wyglądał pałac Grabianki, możemy zobaczyć na portrecie jego małżonki Teresy Stadnickiej, namalowanym na jej zamówienie w 1819 r. przez znanego polskiego artystę Józefa Piczmana w darze dla jej syna Erazma. Teresa przedstawiona jest na tle swego pałacu, dobrze widocznego na drugim planie. Artysta nie malował Teresy z natury, lecz skopiował jej portret trumienny (zachowała się jedynie jego słaba kopia). Portret ten został wykonany zawczasu po przedwczesnej śmierci jej córki Anny (1772–1796). Oryginał prawdopodobnie zaginął w zawierusze rewolucyjnej, gdy rabowano pałac.

Portret zachował się dziś w miasteczku Liw w Polsce w muzeum historycznej zbroi. Budynek, w którym znajduje się dziś muzeum, został wybudowany przez Tadeusza Grabiankę, ówczesnego starostę liwskiego.

Portret Teresy Stadnickiej pędzla Józefa Piczmana. W tle pałac w Ostapkowcach

Anna Grabianka była dość interesującą osobą. W wieku 7 lat została przyjęta do bractwa iluminatów (obrzędu dokonał jej ojciec) po czym oddano ją na wychowanie opatowi Dom Pernetiemu i jego konkubinie madame Mili Brucci. Według proroctwa i „wskazówki z nieba”, którą kierowali się wszyscy iluminaci, wychowanie miało trwać 7 lat, by dziewczyna stała się „matką nowego narodu, córką jego mocy i twórczynią jego chwały”.

Po trzech latach Teresa Stadnicka zabrała córkę. Właśnie historia przymusowego rozdzielenia dziecka z matką stała się przyczyną faktycznego rozerwania jej małżeństwa z Tadeuszem Grabianką (nie zostało dokonane prawnie). Anna zmarła w wieku 24 lat i tę przedwczesną śmierć potomkowie uznali za wynik klątwy, rzuconej na rodzinę za ezoteryczne igraszki przodka.

W II połowie XIX w. pałac został mocno przebudowany. Stracił on wieże i cechy barokowe. Kopię zdjęcia z „nowym” pałacem otrzymałem od dyrektorki ostapkowskiego Domu Kultury Swietłany Wołoszynej, która była również naszym przewodnikiem po miejscowości.

Po dawnym pałacowym parku zachowało się co nie co – blisko dziesięć starych drzew. Pozostałe drzewa są stosunkowo młode. Całkowicie ocalał długi murowany płot, otaczający dawniej olbrzymi majątek. Spoglądając na olbrzymie bryły kamienne, z których go wymurowano, można śmiało przypuścić, że są to pozostałości po zamku Herburtów.

Jedyne wspomnienie o pięknie zniszczonego rodowego gniazda hrabiego Ostapa udało nam się znaleźć przy starej plebanii funkcjonującej później jako szkoła. Po zniszczeniu pałacu ktoś, nie pozbawiony poczucia piękna, przeciągnął tu niewielkie kolumny i użył je jako słupy dla bramy. Taka smutna relikwia… sądząc z widocznych uszkodzeń wcześniej pełniły one funkcję ograniczająca koła karet i bryczek we wspaniałej niegdyś bramie kompleksu pałacowego.

Zniszczona cerkiew w Ostapkowcach. Wygląd dzisiejszy, fot. Dmytro Poluchowycz

Najbardziej interesującym zabytkiem okazała się cerkiew św. Mikołaja z 1857 r. Wśród większości świątyń w tym zakątku Podola wyróżnia ją interesująca architektura w stylu klasycyzmu. Jest to absolutnie nietypowe dla architektury wiejskich cerkwi prawosławnych. Dla kościołów natomiast – tak. Dom Boży powstał sumptem Martyny Grabianki Zaleskiej, wnuczki naszego bohatera Tadeusza Grabianki. Prawdopodobnie sama zatwierdziła projekt, najbardziej zbliżony do świątyni katolickiej. Niestety, w czasach komunistycznych, gdy cerkiew wykorzystywano jako pomieszczenia gospodarcze, utraciła ona wieżę i dzwonnicę z hełmem. Potem mieszkańcy wsi otynkowali jej mury. Martyna wystawiła świątynię jako pokutną za grzechy dziadka.

Cerkiew przed jej zniszczeniem przez komunistów. Widać styl zbliżony jest do świątyń katolickich

Ze spadku po potomkach Grabianki ocalał stary młyn wodny. Dokładna data jego powstania nie jest znana, ale sądząc z architektury, może to być połowa XIX wieku – czyli młyn powstał w czasie rządów Martyny Grabianki-Zaleskiej. Miejscowi też twierdzą, że powstał prawie jednocześnie z cerkwią św. Mikołaja. Gdy prąd kosztował kopiejki, młyn zelektryfikowano. A gdy w latach 1990. ceny wzrosły – młyn zamknięto. Na razie są to malownicze ruiny pośród krzaków.

Stary młyn, fot. Dmytro Poluchowycz

Obok młyna – malowniczy staw. Są nawet łabędzie. Mieszkańcy wsi opowiadają, że gdy po rewolucji pani Zaleska uciekała ze wsi, zatopiła tu kosztowności w skórzanych worach, które nie mogła zabrać ze sobą – srebra stołowe, a nawet złote tace. Powiadają, że w czasach Breżniewa jakaś francuska firma zaproponowała bezpłatnie oczyścić wszystkie stawki w okolicy pod warunkiem, że co znajdą, będzie ich. Zagranicznej firmie, naturalnie, odmówiono. Wówczas kołchoz wziął się do oczyszczania stawu własnymi siłami, ale oprócz pustych butelek i zardzewiałych blaszanek, nic nie znaleziono. Legenda ta jest typowa: o zatopionych w wodzie lub błocie skarbach i chciwych zagranicznikach – słyszałem ją wiele razy w różnych zakątkach Ukrainy…

Staw ze skarbami na dnie, fot. Dmytro Poluchowycz

Mieliśmy nadzieję, że znajdziemy coś na cmentarzu. W literaturze historycznej nie ma wzmianki o grobach potomków Grabianki. Nie jest wykluczone, że kogoś mogli pochować w Ostapkowcach. Ale niestety – lokalny cmentarz okazał się stosunkowo „młody” – najstarszy pochówek pochodził z 1882 r. Przy tym Oleg Fedorow wyjaśnił, że katolików grzebano na cmentarzu w sąsiednich Kuźminach.

Jeden z nagrobków portretowych, 1933 r., fot. Dmytro Poluchowycz

Udało mi się natomiast odszukać na cmentarzu unikalne dla Ukrainy nagrobki w kształcie rzeźb nieboszczyków. Wszystkie datowane są latami 1933–1938. Jak się okazało, są to dzieła miejscowego rzeźbiarza-samouka o imieniu Todor. Artysta żył do lat 1980. I jak powiadają, całe jego podwórze zastawione było jego pracami. Innych informacji o tym wiejskim samouku nie udało się ustalić.

Dziwne, że nikt z miejscowych nic o Grabiance nie wiedział. Nawet nazwisko po raz pierwszy usłyszeli dopiero ode mnie. Pamiętają właścicielkę Zaleską, ale postaci, dzięki której Ostapkowce słynne są na całym świecie – już nie.

Dmytro Poluchowycz

Tekst ukazał się w nr 21 (433), 17 – 29 listopada 2023

Dmyto Poluchowycz. Za młodu chciał być biologiem i nawet rozpoczął studia na wydziale biologii. Okres studiów przypadał na okres rozpadu ZSRS. Został aktywistą Ukraińskiego Związku Studentów. Brał udział w Rewolucji na Granicie w styczniu 1991 roku. Był jednym z organizatorów grupy studentów, która broniła litewskiego Sejmu. W tym okresie rozpoczął pracę jako dziennikarz. Pierwsze publikacje drukował w antysowieckim drugim obiegu z okresu 1989-90. Pracował w telewizji, w prasie ukraińskiej i zagranicznej. Zainteresowania: historia, krajoznawstwo, podróże.

X