Odchodzą ostatni rycerze „trudnej” polskości Dom Pauliny zachował przedwojenny charakter, fot. ze zbiorów rodziny Razmus

Odchodzą ostatni rycerze „trudnej” polskości

Rok 2023 jest naznaczony licznymi odejściami osób szczególnie zasłużonych dla zachowana polskości na terenach Kresów. Wystarczy nadmienić, że w maju 2023 roku odeszła Maria Iwanowa, legenda lwowskiego polskiego szkolnictwa, we Lwowie zmarł też Stanisław Durys – kierownik Polskiego Zespołu Pieśni i Tańca „Lwowiacy”, ostatnio też Lwów pożegnał ks. Bronisława Baranowskiego, słusznie nazwanego więźniem i męczennikiem konfesjonału. Wszyscy oni zapisali się na trwałe w dziejach polskości Lwowa jako stróże zachowania polskości. Również 17 listopada 2023 roku przeszła do wieczności wielce zasłużona dla przetrwania wiary i polskości na terenach Samborszczyzny śp. Paulina Paluszkiewicz (1930–2023).

Śp. Paulina Paluszkiewicz (1.03. 1930-17.11. 2023). fot. ze zbiorów rodziny Razmus, 2008

Zmarła Paulina Paluszkiewicz dla społeczności Strzałkowic ma wyjątkowe znaczenie ze względu na cichą działalność w okresie wojującego ateizmu i komunizmu, gdyż poprzez swój przykład wychowała nie jedno pokolenie świadomych Polaków, a także przechowała od zapomnienia liczne tradycje i zwyczaje związane z życiem religijnym i obyczajowym tego regionu.

Paulina Paluszkiewicz urodziła się w Strzałkowicach 1 marca 1930 roku w wielodzietnej rodzinie Jana i Anny z domu Ruczaj. Miała dwóch starszych braci: Juliana i Józefa oraz dwie siostry: Ludwikę i Bronisławę. Ostatnia z wymienionych zmarła w wieku dziecięcym. Paulina przez całe życie mieszkała w rodzinnych Strzałkowicach. Tutaj ukończyła siedem klas i pracowała w kołchozie. Ojciec jej był kościelnym i dlatego od dzieciństwa była związana z Kościołem.

Spokój dziecięcy przerwał wybuch II wojny światowej. Pomimo że w 1940 roku Paulina miała tylko dziesięć lat – dobrze zapamiętała, jak NKWD przy pomocy podstępu aresztowało braci i wielu ich rówieśników ze Strzałkowic: „W niedzielę po mszy św. sowieci zorganizowali na drodze przed kościołem zabawę dla młodzieży – wspominała. Większość chłopców, w tym moi bracia na nią poszli. Gdy zabawa się rozkręciła, Moskale otoczyli i aresztowali wszystkich chłopców, których popędzili do Sambora. Tam w świątecznych ubraniach zamknęli ich w koniuszni, czyli stajni dla koni. Następnego dnia dano nam znać, aby ktoś przyniósł ubranie robocze, buty i jedzenie. Poszłyśmy do nich z siostrą, bojąc się, że jak pójdzie ojciec, to też go aresztują. Po dwóch dniach wszystkich wcielili do armii, kierując do Żurawicy. Tam pracowali przy budowie umocnień na ówczesnej granicy sowiecko-niemieckiej. Większość z nich nigdy nie wróciła”. Następnie rozpoczęły się wywózki całych rodzin do Kazachstanu. Również rodzina Paluszkiewiczów znalazła się na liście do wywiezienia, a uratował ich wybuch wojny niemiecko-sowieckiej. Jak wspominała: w tym czasie wywieziono rodziny Paterków, Trubkiewiczów i pięć innych. Wróciły jedynie pojedyncze osoby.

Po wkroczeniu do wsi Niemców, Paulina, jak i większość mieszkańców została zmuszona do uprawy buraków cukrowych, „mimo że nie wszystkie gospodarstwa miały do tego warunki. W wielu rodzinach, zwłaszcza wielodzietnych zapanował głód, nikomu, bowiem nie wolno było sadzić ziemniaków, czy siać zboża. Buraki musiały być też specjalnie czyszczone. Nie tylko nożem, ale i szmatami. Odstawianie buraków z piachem mogło być potraktowane jako dywersja i sabotaż”.

Paulina Paluszkiewicz w latach 50. XX wieku, fot. ze zbiorów rodziny Razmus

Wraz z przyjściem nowej sowieckiej władzy, ludzi zaczęto zmuszać do wyjazdu, a pozostających wcielano do pracy w kołchozie. Wielu mieszkańców zmobilizowano do Armii Czerwonej. Dzięki bohaterskiej postawie ks. Adama Garbacika Polacy nie zapisywali się na tzw. repatriację. Ks. Garbacik wszelkimi sposobami zachęcał ludność do pozostania na ojcowiźnie, deklarując, że i on sam dobrowolnie nie wyjedzie. Dzięki niemu Polacy aż do 1958 roku stanowili w Strzałkowicach element dominujący. Dopiero u progu lat sześćdziesiątych przeważająca część z nich wyjechała do Polski.

W 1950 roku rozpoczęły się aresztowania działających na tym terenie kapłanów. W tym roku zostali aresztowani m.in.: proboszcz w Strzałkowicach ks. Adam Garbacik, proboszcz w Myślatyczach ks. Michał Świdnicki oraz proboszcz i dziekan samborski ks. kan. Michał Ziajka. Wszyscy oni przebywali w łagrach sowieckich do 1955 roku. Na temat aresztowania proboszcza strzałkowickiego ks. Adama Garbacika tak relacjonowała Paulina Paluszkiewicz, bezpośredni świadek tamtych wydarzeń: „Wszyscy mieszkańcy wsi wiedzieli, że głównym przeciwnikiem władzy sowieckiej był ks. Adam Garbacik. Moralnie wspierał tych, którzy trwali przy polskości i nie nawracali się na nową wiarę. Jego dni były policzone”. W dniu aresztowania, Paulina na prośbę ojca udała się na plebanię, aby tam dowiedzieć się, czy coś trzeba dziś robić w polu, bo ksiądz utrzymywał jeszcze gospodarstwo jako wsparcie na utrzymanie kościoła. W trakcie śniadania na plebanię weszło dwóch enkawudzistów. Jeden z nich krzyknął do księdza: „Ubieraj się”. Nie przedstawili żadnego postanowienia na piśmie, nawet nie pozwolili księdzu zjeść śniadania, tylko wsadzili go na wóz i drogą przez wieś pojechali w kierunku Sambora. „Nie wiedząc, co robić, zaczęłam biec za wozem i krzyczeć: Księdza zabierają”. Jeden z enkawudzistów, który powoził końmi, odwrócił się i uderzył ją po głowie batem. „Krew zalała mi oczy, przewróciłam się. Gdy się ocknęłam, na gościńcu po wozie został tylko kurz”. Ks. Garbacik podobnie jak większość duchowieństwa został skazany na karę pracy w łagrach, którą odbywał w Irkucku.

Tam na zesłaniu, mieszkańcy Strzałkowic, starali się wspierać swojego księdza, wysyłając mu paczki z żywnością. Aby wziąć udział we mszy św., chodzili pieszo do kościoła do Sambora, gdzie była czynna świątynia, gdyż kościół w Strzałkowicach został już zamknięty. W święta ludzie ciągle gromadzili się na modlitwę w swoim kościele, prowadzoną przez tutejszą liderkę Paulinę Paluszkiewicz.

Po zwolnieniu z łagru ks. Garbacik powrócił w 1956 roku do Strzałkowic i zamieszkał u swojej dawnej gospodyni, gdyż plebania i wikarówka zostały już znacjonalizowane. Okazało się wkrótce, że władze nie po to zwolniły z łagru „wraga naroda”, by w polskiej wsi obsługiwał parafię. Strzałkowiczanie zrobili jednak wszystko, by wywalczyć dla księdza niezbędne zezwolenie na pracę duszpasterską, czyli tzw. sprawkę. Paulina Paluszkiewicz z Pauliną Janczyk wielokrotnie jeździły do Drohobycza, będącego wówczas stolicą obwodu, by załatwić „sprawkę” dla księdza.

Paulina Paluszkiewicz (pierwsza z prawej) z ks. Garbacikiem przed wyjazdem ze Strzałkowic

„Powinien był jeździć głowa rady parafialnej Jakub Markiewicz, ale się bał wspominała Paulina. Miał żonę ze Lwowa, a dwóch jego synów studiowało w tym mieście i obawiał się, że gdy zacznie walczyć o księdza, to ich natychmiast wyrzucą i wcielą do armii na Dalekim Wschodzie itp. Pojechałyśmy więc my z Pauliną. Ja nie miałam nic do stracenia. Pracowałam w kołchozie na najgorszym odcinku, przy zbieraniu i obróbce buraków. Nie byłam członkiem komsomołu, bo nie chcieli mnie do niego przyjąć. Na specjalnym egzaminie nie potrafiłam powiedzieć, kiedy urodził się Włodzimierz Lenin. Na pytanie w tej sprawie odpowiedziałam, że nie wiem, bo przy jego narodzinach nie byłam.

Paulina Janczyk natomiast była już figurą. Nie tylko należała do komsomołu, ale kierowała klubem wiejskim, który komuniści traktowali jako ośrodek swojej propagandy. Mimo to zaczęła rozmowę z obwodowym pełnomocnikiem ds. religii, niejakim Burkiem. Ten od razu zapytał, czy jest komsomołką. Gdy ta potwierdziła, zdumiał się i zapytał – to po co wam ksiądz?”. Paulina rezolutnie odpowiedziała: „Jej jest niepotrzebny, ale ma starą matkę, która chce się modlić w kościele, a nie ma już sił, żeby chodzić do parafii w Samborze”. On chwilę pomyślał i oświadczył, żeby poszła do przewodniczącego kołchozu, on da dla matki podwodę, która zawiezie matkę do kościoła w Samborze i niech tam sobie staruszka siedzi i modli się choćby cały tydzień. „Gdy zaczęliśmy na niego naciskać, wściekł się i powiedział, że nie będzie z nami rozmawiać i nie przyjmie żadnego pisma przewodniczącego rady parafialnej. To był bardzo zły człowiek pochodzenia żydowskiego, który nie lubił Polaków i katolików. Na szczęście w Drohobyczu był jeszcze jeden pełnomocnik ds. religii, który zajmował się prawosławiem. Był Rosjaninem i nie miał antypolskiego nastawienia. Pomógł nam załatwić sprawę. Gdyby nie on, ksiądz Garbacik nie dostałby „sprawki”.

Jednak już w 1957 roku na skutek nagonki i nowych prześladowań, z tych terenów wyjechał szereg kapłanów. Zmuszono też do wyjazdu ks. Garbacika. Jak wspominała śp. Paulina, ks. Adam był całkowicie zaszczuty, cały się trząsł i bał się chodzić wieczorem po wiosce: „Pamiętam, że przyszedł do mojego ojca Jana i oświadczył, że dłużej nie jest w stanie wytrzymać psychicznych tortur i że wyjedzie do Polski. Przyznał, że jako pasterz nie powinien porzucać swych owieczek, ale nie jest w stanie znieść wywieranej na niego presji. Ojca również namawiał do wyjazdu. Ojciec odparł, że on z rodziną ze Strzałkowic się nie ruszy i wytrwa w nich do końca. Jednak księdzu, doradził, aby najszybciej zapisał się na repatriację i nie przejmował się tą garstką owieczek, która postanowiła zostać na ojczystych zagonach, bo jeżeli zostanie, to go zaszczują na śmierć. Ksiądz posłuchał rady ojca”.

Św. Barbara. Źródełko przy dawnym kościele uporządkowane przez Paulinę Paluszkiewicz i mieszkańców Strzałkowic. Stan 1990, fot. ze zbiorów rodziny Razmus

Wówczas to ze wsi wyjechała znaczna część Polaków, jednak Paluszkiewiczowie i inni (ok. 50 osób) postanowili trwać na miejscu i do 1961 roku wszelkimi sposobami walczyli o zachowanie świątyni. Samodzielnie pod przewodnictwem Pauliny Paluszkiewicz w każdą niedzielę i święta gromadzili się w kościele na modlitwę. Śpiewano nabożne pieśni, suplikacje i inne modlitwy. W 1961 roku ostatecznie zdjęto z rejestracji miejscową wspólnotę katolicką, a kościół przekazano na potrzeby szkoły. O tych czasach tak mówiła Paulina: „Dopóki kościół nie został oficjalnie zamknięty, jeździłam do Drohobycza, do pełnomocnika ds. religii, do owego Burka, którego żartobliwie nazywaliśmy biskupem, żeby wyżebrać zgodę na przyjazd księdza z Sambora do Strzałkowic. Bez tej zgody kapłan nie mógł wyjeżdżać poza granice własnej parafii. Burek nie chciał takich zezwoleń dawać. Zgadzał się tylko, żeby ksiądz z Sambora przyjeżdżał do nas na Wielkanoc, by wyspowiadać ludzi, udzielić im Komunii św. i poświęcić pokarmy. Można było też wytargować zgodę na przyjazd księdza na pogrzeb osoby zmarłej”. Po ostatecznym zamknięciu kościoła „ksiądz już nie mógł oficjalnie przyjeżdżać do Strzałkowic. Wierni musieli chodzić do Sambora, gdzie był czynny kościół, co dla osób starszych było bardzo uciążliwe. Na pogrzeby ksiądz nie mógł przyjeżdżać, więc ja modliłam się przy zmarłych i prowadziłam pogrzeby”. Było to o tyle ważne, gdyż pozwoliło zachować od zapomnienia prastare tradycje związane z czuwaniem przy zmarłej osobie. Od zamierzchłych czasów na Samborszczyźnie utarł się zwyczaj, że zmarły pozostawał w domu przynajmniej dwie noce. Każdego wieczora gromadzili się mieszkańcy wsi, aby śpiewać różaniec za zmarłego, po jego zakończeniu kobiety pozostawały w domu, a mężczyźni na podwórku uwijali się przy przygotowaniu trumny. Był to czas, poświęcony na oddanie szacunku zmarłej osobie, a także na refleksję i rozmowy o zasługach zmarłego. To właśnie dzięki śp. Paulinie ta modlitwa przetrwała w Strzałkowicach i Samborze, gdzie niebawem pojawili się kolejni liderzy religijni, promowani przez ks. Kazimierza Mączyńskiego. Paulina dużym szacunkiem obdarzała też ks. Jana Szetelę z Nowego miasta, który przez pewien czas był jedynym księdzem na cały powiat samborski i pod osłoną nocy nieraz przybywał do domów wiernych, aby wyspowiadać odchodzących do wieczności.

Przy kościele św. Barbary. Paulina Paluszkiewicz pierwsza od lewej, fot. ze zbiorów rodziny Razmus

Wreszcie dzięki śp. Paulinie Paluszkiewicz przetrwała pamięć o tradycjach związanych ze strzałkowskim „kościółkiem na polu” pw. św. Barbary, a mianowicie obchodach tłumnych odpustów w dzień Zielonych Świąt, które odbywały się tu od XVII wieku do zakończenia II wojny światowej. Gdy po 1944 roku kościół został rozebrany, wierni pod przewodnictwem śp. Pauliny każdego roku, mimo zakazów miejscowych władz, gromadzili się przy zachowanym cudownym źródełku św. Barbary w dzień Zesłania Ducha Świętego. Władze, aby zniszczyć i tę tradycję, postanowiły zniszczyć źródełko, które zasypano, a pole zaorano pod uprawę. Wówczas to Paulina wraz z dwiema innymi kobietami, narażając się na prześladowania, codziennie chodziły na pole, aby odkopać cudowne źródełko. Dopiero po dwóch tygodniach udało się odnaleźć studzienkę. Po wyczyszczeniu i uporządkowaniu znaleziono na dnie studzienki krzyż z dawnej wierzy kościelnej, którym to oznaczono miejsce, gdzie stał kościół, a wierni ponownie zaczęli się w tym miejscu gromadzić. W 2000 roku abp Marian Jaworski poświęcił tu nowy kościół.

Pod koniec lat 80. XX wieku pojawiła się możliwość odzyskania świątyni w Strzałkowicach. Nieliczna tutejsza wspólnota stanęła przed trudnością, gdyż pretensje do kościoła wysunęła także wspólnota prawosławna. Wówczas ponownie heroiczna postawa Pauliny i innych miejscowych kobiet, które zabiegały o świątynię w różnych instancjach, sprawiła, że kościół oddano prawowitym właścicielom. Autor doskonale pamięta zaangażowanie śp. Pauliny Paluszkiewicz także w dzieło odnowienia kościoła. Na równi z mężczyznami pracowała ona na rusztowaniach, by przywrócić świątyni należyty wygląd.

Dyplom nadania medalu bł. Jakuba Strzemię dla Pauliny Paluszkiewicz

Po odzyskaniu i poświęceniu kościoła, gdy Strzałkowice weszły w skład samborskiej parafii, a msza była tu sprawowana jedynie w niedzielę, miejscowi mieszkańcy regularnie pod przewodnictwem śp. Pauliny gromadzili się w kościele na nabożeństwa różańcowe, majowe, czerwcowe, czy też Drogi Krzyżowej. Za tę działalność oraz całokształt postawy w czasie komunizmu, Paulina została przez obecnego abpa Mieczysława Mokrzyckiego udekorowana medalem bł. Jakuba Strzemię.

Wreszcie, gdy ponownie świątynia w Strzałkowicach została zamknięta, tym razem przez władze kościelne, nauczeni doświadczeniem lat minionych ludzie ponownie gromadzili się regularnie w swojej świątyni na modlitwę.

Zmarła Paulina była osobą otwartą i bardzo radosną. Nigdy nie założyła własnej rodziny, gdyż całe życie poświęciła drugiemu człowiekowi, służąc jego uświadomieniu religijnemu i patriotycznemu. Mimo, iż osiągnęła wiek sędziwy, wiadomość o jej przejściu na wieczną wartę napełniła tutejszą społeczność głębokim smutkiem z odejścia ostatnich rycerzy „trudnej” wiary i polskości. Pojawia się też pytanie, czy obecne pokolenie będzie w stanie przejąć ster lidera promowania ducha patriotyzmu i wiary, którego przykładem była Paulina Paluszkiewicz? Została pochowana na polskim cmentarzu w Strzałkowicach „wśród swoich”, dla których poświęciła życie.

CZEŚĆ JEJ PAMIĘCI!

Marian Skowyra

Tekst ukazał się w nr 23-24 (435-436), 19 grudnia – 15 stycznia 2023

X