O Ukrainie za mało się mówi i za mało wie

O Ukrainie za mało się mówi i za mało wie

Oleg Tiahnybok i Arsenij Jaceniuk (Fot. TVN24.pl)Odnosiła sukcesy lokalnie, a teraz pierwszy raz weszła do parlamentu.
We Lwowie, ważnym mieście na Ukrainie, sukces odniosła w 2010 roku. W Tarnopolu zdobyła większość, ma mera i rządzi w tym mieście. Więc jest to partia, która już pewne wpływy na Ukrainie miała, ale po raz pierwszy weszła do Rady Najwyższej. Wydawało się, że ze względu na jej specyfikę ideologiczną – nacjonalizm Stepana Bandery, nie będzie możliwe zdobycie przez nią głosów w skali Ukrainy. Teraz wielki znak zapytania – co to znaczy, że „Swoboda”, która odwołuje się do Bandery, zdobywa głosy na wschodzie, gdzie Bandera ma opinię zdecydowanie negatywną? Czy oznacza to, że Oleg Tiahnybok, szef „Swobody”, jest takim przystojnym, silnym mężczyzną, który w opinii kobiet da sobie rade w trudnych sytuacjach i w jakiś sposób ogarnie problemy ekonomiczne i inne, czy chodzi po prostu o to, że Ukraińcy chcą czegoś nowego i szukają tego także w tej partii. Ale powiem, że obserwowałem wybory w okolicy Kijowa, w rejonie Perejesławia, i często do mnie podchodzili ludzie i mówili: „My za „Swobodę”. Przeczuwałem dobry wynik „Swobody” i że skończy się to wejściem do parlamentu.

Czyli, że z dala od Galicji – bastionu tej partii, ludzie też masowo na nią głosowali.
Zdobyła ponad 10% i zasługuje na to, żeby się jej dobrze przyglądać. Bo, po pierwsze: czy utrzyma ten wątek banderowskiego nacjonalizmu, chociaż byłoby bardzo trudno jej to porzucić, a z drugiej strony trudno przy tym pozostać i utrzymać poparcie w całym kraju. Ciekawe więc, w jakim kierunku pójdzie. Sami mówią, że pójdą w kierunku europejskich nacjonalistów, coś na wzór radykałów z Austrii czy Holandii. Czyli próbować połączyć wątki nawiązujące nie tyle do ukraińskiego nacjonalizmu, tylko ogólnie antyemigracyjne, na przykład, to hasło „Ukraina dla Ukraińców” i takie wątki mocno socjalne. Ten mix dałby im poparcie. Ja osobiście jestem sceptyczny wobec takiego mixu i hasła „Ukraina dla Ukraińców”, które wydaje mi się trudne do poparcia z naszego punktu widzenia. Myślę, że Oleg Tiahnybok stoi przed trudnym wyborem, bo zdaje sobie sprawę, że mówienie takimi hasłami w Europie i na Zachodzie nie ma racji bytu.

A może to jest tak, że to nam, a może jeszcze Rosjanom zapala się czerwona lampka, gdy widzimy flagi „Swobody” i jej nawiązywanie do etosu OUN-UPA, a właściwie ludzie głosujący na partię nie biorą tego pod uwagę?
W części na pewno biorą to pod uwagę, dlatego że partia dostaje jednak po 20-30% głosów w trzech galicyjskich obwodach – lwowskim, stanisławowskim i tarnopolskim. Osobiście jestem daleki od ignorowania wątku banderowskiego. Jest to szalenie niebezpieczny wątek w naszej części Europy i nie ma powodu, żeby to tłumaczyć. Można różne sprawy tłumaczyć trudną sytuacją Ukrainy, ale tłumaczenie wątku UPA to jest strata czasu i nie rokuje niczego dobrego na przyszłość. Jeżeli dziś to zamieciemy pod dywan, to będziemy mieli kłopot za kilka lat.

Czy obecna sytuacja nie wynika z rozczarowania elitami politycznymi – tymi pomarańczowymi i tymi niebieskimi?
Tak. To wynika z przekonania Ukraińców, że ten spór jest pusty i kompletnie nieideologiczny. Na Ukrainie polityka jest mało ideologiczna, bardziej technologiczna, chodzi o pieniądze i bazowe interesy. Dlatego może Ukraińcy wybierają dziś „Swobodę” jako bardziej partyjną, bardziej ideologiczną, z takimi mocnymi wrażeniami. Może, gdyby nie Kłyczko Tiahnybok rozbudowywał by swoją partię dla klasy średniej, o przedsiębiorczość, o małe przedsiębiorstwa. Tego jest więcej na zachodzie Ukrainy i jest tam wyraźna tradycja dbania o takie sprawy. Poznałem kiedyś Tiahnyboka i zauważyłem u niego takie ciągoty, żeby pójść w kierunku partii liberalnej z wątkiem nacjonalistycznym. Ale w chwili obecnej nie może porzucić maski nacjonalistycznej, a Kłyczko wypełnił tą liberalną lukę i w tych warunkach trudno będzie iść Tiahnybokowi w kierunku liberalnym. Ale zobaczymy.

Nawiązaliśmy do drugiej partii, która odniosła duży sukces, może nie tak duży, jak chciała ale jednak.
Kłyczko widział siebie na drugim miejscu, a i wielu komentatorów tak to przewidywało. Jednak to poparcie jest o wiele niższe niż dla opozycji Julii Tymoszenko. Z tego wiele złego, prócz złego samopoczucia Kłyczki, nie wynika, ponieważ jest wyraźny sygnał, że ludzie szukają nowego bohatera do staroruskiej bajki, który przyjdzie i wszystkich wyrzuci, sam zarobi pieniądze. Znów ten element silnego mężczyzny. Kliczko zdawał sobie sprawę, że ma ogromne możliwości przyciągania wyborców praktycznie z każdej grupy społecznej. Jeżeli teraz będzie mądry, to za kilka lat będzie to wykorzystywał i może zostać, po prostu, kolejnym prezydentem Ukrainy. Trzeba się z tym oswoić, że za kilka lat tak może wyglądać prezydentura ukraińska – taka bardziej godna, a mniej polityczna. Bo Kłyczko politykiem nie jest.

Powiedział pan, że niepotrzebnie podniecamy się tymi wyborami, bo nie mają takiego znaczenia dla Ukrainy, bo tam jest trochę inny system rządów.
Trochę jest tak, bo te wybory – to są takie trochę dziwne wybory. Na tych wyborach można dużo stracić. Ukraina może stracić, Europa może stracić, Polska może dużo stracić. Jeżeli by się okazało, że te wybory zostały przeprowadzone nieuczciwie, że nie są uznane przez wspólnotę międzynarodową, to straty dla Ukrainy mogą być ogromne. Natomiast zyskać na tych wyborach nikt nie może. Nie zyskają partie, bo system rządzenia na Ukrainie jest totalnie prezydencki. Nie zapominajmy, że w 2010 roku została przywrócona konstytucja, która obowiązywała przed pomarańczową rewolucją, ponieważ zmiany do niej zostały wprowadzone niezgodnie z procedurami. Według tej konstytucji decyzje podejmuje prezydent, a rola parlamentu dotyczy budżetu i przyjmowania ustaw, ale, jeżeli już chodzi o mianowanie rządu, to chodzi tu tylko o zatwierdzenie kandydata, którego proponuje prezydent. Te wybory są dla Ukrainy testem, czy jeżeli Janukowycz wystartuje w kolejnych wyborach prezydenckich, to czy te wybory wygra? A ten test nie wypadł dla niego dobrze.

Nie wypadł dobrze?
Nie, bo nieco ponad 30% dla Partii Regionów – to nie jest pewność, że się wygra. I to wzmaga szanse Kłyczki, bo może część elit finansowych Ukrainy będzie poszukiwała innego kandydata niż Janukowycz, kogoś z opozycji. Teraz Kłyczko rozważa taki wariant, żeby pozostawać w pewnej opozycji do Janukowycza, ale nie wiązać się ścisłymi więzami z Julią Tymoszenko. Upatruje on możliwość, że część oligarchów, podobnie jak w 2004 roku, może go wesprzeć. Wtedy byłby poważnym kandydatem wspieranym i przez Partię Regionów i przez inne kręgi spoza niej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X