O polskiej polityce wschodniej i Polakach na Ukrainie

O polskiej polityce wschodniej i Polakach na Ukrainie

Z Maciejem Płażyńskim – prezesem Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”, posłem na Sejm, b. senatorem i Marszałkiem Sejmu RP III kadencji rozmawiał Marcin Romer.


Panie Marszałku, mija prawie rok od czasu, kiedy został Pan szefem „Wspólnoty Polskiej”. Jak Pan ocenia ten czas?

Kontynuacja i zmiany. Misja pozostaje ta sama, spora część współpracowników ta sama. Tak to jest w realizacji misji, która nie kończy się na jednej kadencji, tylko ma dziesiątki lat przed sobą. Jak przychodzi nowy szef, to chce zrobić zmiany.

 

Chciałbym, żeby „Wspólnota” była bardziej aktywna, żeby bardziej energicznie działała, żeby bardziej konsekwentnie rozliczała się z pieniędzy, które wydaje na swoich współpracowników za granicą. Sądzę, że z tym bywało różnie. Chciałbym, żeby Stowarzyszenie „Wspólnota Polska” było wspólnotą, która realizuje tę samą misję, ale skuteczniej niż do tej pory. Wydaje mi się, że trzeba się bardziej przebijać do opinii publicznej w Polsce z problemami Polaków za granicą. Ta opinia kształtuje polskich polityków. Oni są podatni na głosy opinii publicznej, głosy swoich wyborców. Im więcej będziemy w Polsce mówili o problemach Polaków we Lwowie, tym lepiej też dla tych Polaków, którzy we Lwowie mieszkają.

Jak Pan ocenia polską politykę wschodnią?
Chciałbym żebyśmy byli bardziej konsekwentni. Wydaje mi się, że politykę państwa powinno cechować to, że jest długofalowa. Nie powinna się zmieniać, co do sposobu jej prowadzenia, w zależności od kadencji, czy od zmiany rządu. Jeśli mówimy o poważniejszych oczekiwaniach od polityki wschodniej Polski, to mówimy o tym, czy przez te 20 lat osiągnęliśmy to, co chcieliśmy, czy nie.

Wydaje mi się, że osiągnęliśmy za mało. Trzeba było w sposób bardziej zdecydowany i konsekwentny współpracować z naszymi sojusznikami, ale stawiać też im wymagania. Nie kończyć na przyjmowaniu ich obietnic, tylko zaczynać następne rozmowy od sprawdzenia, jak obietnice zostały zrealizowane. Mam poczucie, że nie ma tu równomierności. Polska zapewnia różne państwa z tej części Europy, o strategicznym partnerstwie, a z kolei nie egzekwuje czasami drobnych gestów na swoją korzyść.

Jak ocenia Pan realizację polskiej polityki historycznej?
Mam duży niedosyt. Są rzeczy nie związane z pieniędzmi, których uparcie się nie robi. Tak jest chociażby w sprawie oddawania niektórych polskich kościołów, gdzie wieloletnie zabiegi nie zawsze są do dziś skuteczne. Od prawie dwudziestu lat Ukraina jest przecież wolnym i niezależnym państwem. Upamiętnienie zamordowanych Polaków też nie może budzić poczucia sukcesu. To, co jest normą cywilizacyjną, co jest oczywistością w wolnych krajach, ciągle nie do końca tu działa.

Historia bywa tragiczna, ale nikt nie przeszkadza w oddaniu hołdu zamordowanym. Tu nie ma na to miejsca. To są rzeczy z perspektywy polskiej bardzo ważne. Trudno mówić o pełnym pojednaniu, jeśli się o pewnych rzeczach nie tylko nie mówi, ale wręcz, wymazuje się je z pamięci. Nie można wymazać tego, co się działo na Kresach Wschodnich, na Zachodniej Ukrainie w latach `43-45.

Nie można wymazać tego w jakiej sytuacji był Kościół katolicki. To są pewne gesty, ale bardzo ważne gesty. One budują całokształt stosunków prawdziwych. To probierz – czy mówimy faktycznie o pojednaniu, czy mówimy o faktycznej sympatii, czy tylko składamy polityczne obietnice, a w rzeczywistości dzieje się inaczej.

Czy nie uważa Pan, że należałoby bardziej aktywnie kształtować i stymulować działania podejmowane na Ukrainie przez różne organizacje i instytucje z Polski?
Trzeba to robić bardziej konsekwentnie i bardziej aktywnie. Ta aktywność dotyczy również środowisk polskich. Sądzę, że wbrew przekonaniu jakie jest w Polsce – środowiska polskie we Lwowie nie są zbyt aktywne, – są za mało aktywne.

Ta polska społeczność jest społecznością, patrzącą bardziej na wyjazdy do Polski, niż na budowanie polskości we Lwowie i na tej części Ukrainy. To widać po współpracy z różnymi organizacjami. Te organizacje nie potrafią się rozbudowywać, widać tam mało młodych ludzi. Ich rozbicie też jest niczym nie uzasadnione.

Mamy kilkaset organizacji, z którymi współpracujemy na Ukrainie, a wolelibyśmy współpracować z kilkoma silnymi organizacjami, których cele nie są związane tylko z tym, że jest prezes, zarząd, i najbliższe otoczenie, tylko które faktycznie prowadzą jakąś działalność społeczną na rzecz polskiej grupy. Ten zły stan na Ukrainie trwa od kilkunastu lat i nie jest łatwo go zmienić, ale na pewno nie można powiedzieć, że jest stanem z którego można by być zadowolonym.

Są środowiska na Ukrainie – nie polskie, ale bliskie wizji polskiej, europejskiej. W mojej ocenie są one bardzo słabo wspierane przez Polskę. Wizję Polski, tu na Ukrainie, tworzą również ukraińskie elity i ukraińska inteligencja. Myślę, że działania podejmowane na tym polu są za słabe.
Sądzę, że promocja Polski, umiejętność wpływania na obraz Polski w elicie ukraińskiej jest słaby i nieskuteczny. Robimy to bardzo powierzchownie. Być może wydajemy na to też za małe środki. Sądzę, że Polska powinna mieć silniejsze ośrodki takich promocji kulturalnych i we Lwowie, i w Kijowie, jako stolicy.

Bez inwestowania trudno mówić o większej promocji kraju. Zgadzam się, że to są niedostatki. Nasza obecność nie może być związana tylko ze środowiskiem polskim, ale ze środowiskiem znacznie szerszym, czyli budującym życzliwość do Polski w ukraińskich kręgach opiniotwórczych. Młoda inteligencja jest do tego najlepiej predysponowana. Dlatego właśnie, że jest młoda, nie ma obciążeń z czasów sowieckich i jest bardziej otwarta na świat. Często też zna nasz kraj. W związku z tym, racją jest, że byłoby dobrze gdybyśmy potrafili być bardziej aktywni i wychodzić w ich stronę. To jest praca trudna, ale możliwa.

Trzeba by wyjść z tak zwanego – polskiego getta i tworzyć środowisko przyjazne Polsce
To prawda, tym bardziej, że to getto obejmuje małą część polskiego środowiska, czy ludzi o polskich korzeniach. Ono jest zbyt zamknięte w wąskim kręgu działaczy, którzy dzięki temu znaleźli też sposób na życie. Czasami są to wartościowi i uczciwi ludzie, czasami ludzie, którzy przyzwyczaili się do takiej działalności, ale jakby na nasze oczekiwania i na potrzeby szerszych efektów to jest za mało. Muszą te środowiska się otwierać, muszą przyciągać ludzi. Inaczej nie osiągnie się celu, jaki przed nimi stawiamy.

Bołszowce, 22 lipca 2009 r.

Tekst ukazał się w nr 14 (90) 24 lipca – 14 sierpnia 2009

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X