Norwid a Kresy. Część 1 Cyprian Kamil Norwid, Muza ukraińska, skan od E. Chlebowskiej

Norwid a Kresy. Część 1

W 200. rocznicę urodzin Cypriana Norwida

Rozmowa Anny Gordijewskiej z Mariuszem Olbromskim – literatem, muzealnikiem, animatorem działań kulturalnych.

Fotografia Norwida. Autor J. Delintraz 1861 Biblioteka Narodowa

Nasza rozmowa odbywa się z okazji 200. rocznicy urodzin Cypriana Kamila Norwida. Rok 2021 w dowód hołdu i pamięci o tym genialnym poecie i myślicielu chrześcijańskim Sejm RP uchwałą z dnia 27 listopada 2020 r. ogłosił rokiem Cypriana Norwida. Warto abyśmy i my porozmawiali na ten temat, ale szczególnie może zwracając uwagę na kontekst kresowy i lwowski twórczości Norwida.

Norwid z pewnością zasługuje na wyjątkową uwagę i poznanie. Nie tylko ze względów rocznicowych. Nie jest to twórca łatwy w odbiorze, ale każde nowe pokolenie powinno odczytywać go na nowo, każdy powinien mieć „swego Norwida”. Ten trud poznawania jest budujący, bardzo ubogaca duchowo, często zmienia patrzenie na świat. Z całą pewnością intencją uchwały sejmowej było, z jednej strony, uhonorowanie tego genialnego poety, dramatopisarza, prozaika, malarza, rytownika, rzeźbiarza i myśliciela chrześcijańskiego.

Ale przede wszystkim zwrócenie poprzez to uwagi na jego twórczość i na to, co ona niesie. Jak można przypuszczać – mimo pandemii – w tym roku zapewne podjętych zostanie szereg działań artystycznych, ukażą się nowe wydawnictwa i opracowania, odbędą się konferencje naukowe w całym kraju i poza jego granicami, w radio będą emitowane dawne i nowe audycje, a w TVP filmy o twórcy „Promethidiona”. Warto na początek zacytować choćby fragment wspomnianej uchwały sejmowej: „W swojej twórczości Cyprian Kamil Norwid odwoływał się do narodowej i europejskiej tradycji, a zarazem był odważnym nowatorem oraz krytykiem różnych przejawów życia społecznego i politycznego. Patriotyzm podnosił do rangi najwyższej wartości. Podobnie ujmował jako świadomy oraz głęboko wierzący katolik kwestie etyczne, filozoficzne oraz teologiczne. Stale interesował go człowiek, na nim skupiał swą poetycką i artystyczną uwagę. Święty Jan Paweł II pisał: „Cyprian Norwid pozostawił dzieło, z którego emanuje światło pozwalające wejść głębiej w prawdę naszego bycia człowiekiem, chrześcijaninem, Europejczykiem i Polakiem”. Na zawsze weszły do zbiorowej świadomości Norwidowe frazy, takie jak: „Ojczyzna to wielki, zbiorowy obowiązek””.

J. Łoskoczyński, Portret C. Norwida, 1883, Biblioteka Narodowa

Zatem proszę o rozwinięcie tematu naszej rozmowy „Norwid, a Kresy”…

Przyznam się, że idea rozmowy o Norwidzie w kontekście kresowym jest nowatorska. Temat to nieprzebadany i musiałem troszkę więcej niż zwykle popracować przed przygotowaniem się do tego wywiadu. Bo pozornie Norwid nie miał nic wspólnego z Kresami. Urodził się 24 września 1821 r. na Mazowszu, w Laskowie – Głuchach koło Radzymina pod Warszawą, gdzie do dziś istnieje uroczy dworek Norwidów, dziś w prywatnych rękach Karoliny Wajdy, córki słynnego reżysera. W kraju nie mamy jego muzeum. Kształcił się w Warszawie i w stolicy chodził do szkół, spędził tam młodość, a w roku 1842 wyjechał do Niemiec, następnie do Włoch, by pojąć studia artystyczne. Po wyjeździe stamtąd do Niemiec w 1846 roku został na krótko aresztowany, co spowodowało jego głuchotę na skutek złych warunków więziennych. Po uwolnieniu udał się do Brukseli. W 1849 roku przybył do Paryża, gdzie spędził – poza dwuletnią podróżą do Stanów Zjednoczonych Ameryki – ponad trzydzieści lat. W 1877 zamieszkał w przytułku dla ubogich, w Zakładzie Świętego Kazimierza, gdzie żył i tworzył przez sześć lat aż do śmierci. Zmarł w nocy z 22 na 23 maja 1883. Czyli – jeśli choćby spojrzeć na lapidarnie przedstawioną biografię – można by wysnuć wniosek, że nie miał nic wspólnego z Kresami. Norwid nie podróżował na dawne wschodnie rubieże Rzeczypospolitej, nie znał ich z autopsji.

Ale jeśli się przyjrzeć bliżej jego życiu, jego fascynacjom literackim, przyjaźniom i jego twórczości, a także późniejszej recepcji jego twórczości – to trzeba jednak zupełnie zmienić zdanie.

Jego związki z Kresami widziałbym już w kontekście pochodzenia. Także ze względu na jego przyjaźnie artystyczne, fascynacje niektórymi dziełami literackimi, wnikliwymi rozważaniami nad twórczością poetów z tak zwanej „ukraińskiej szkoły romantycznej” oraz z jego twórczością plastyczną. Wreszcie osobne zagadnienie to recepcja i popularyzacja jego twórczości przez środowisko naukowe i artystyczne Lwowa, szczególnie na przełomie XIX i XX wieku oraz w okresie międzywojennym. A także inspiracja jego biografią i osobą do dzieł własnych dla wywodzących się ze Lwowa twórców XX w. Warto też zapewne wspomnieć niektóre lwowskie, już nam współczesne, norwidowskie przedstawienia artystyczne, jak choćby Polskiego Teatru Ludowego.

Zacznijmy może zatem od jego pochodzenia…

Otóż rodzina Norwidów ma korzenie kresowe, litewskie. Ale nie tylko. Językoznawcy wywodzą to nazwisko ze słów litewskich. Rodzina pochodziła się z Norwidiszek w pobliżu miasteczka Telsze na Żmudzi, w samym sercu Litwy. W swej „Autobiografii artystycznej” poeta pisał m.in.: „Do dziś jest osada Norwidy w powiecie mariampolskim, niegdyś własność ojca C. Norwida”. Poeta „po kądzieli” był w dalekiej linii potomkiem rodu Sobieskich. Babką Norwida była Anna z Sobieskich Zdzieborska, a pradziadem Józef Sobieski, właściciel miejscowości Strachówka na Mazowszu. Poeta miał świadomość i był z tego dumny, że w jakimś stopniu ma „pochodzenie królewskie”. Dodam też, że na jego wychowanie w duchu religijnym i patriotycznym miała ogromny wpływ prababka Hilaria, zamężna właśnie ze wspomnianym Józefem Sobieskim. Bowiem po śmierci matki, Ludwiki ze Zdzieborskich w 1825 roku, sprawowała ona opiekę nad Cyprianem i trójką jego rodzeństwa przez pięć lat, aż do swojej śmierci. Przez jakiś czas wychowywał się zatem Cyprian Norwid w rodzinie Sobieskich. Oczywiście czytelnikom „Nowego Kuriera Galicyjskiego” nie trzeba przypominać o powiązaniach rodu Sobieskich z ziemią lwowską. Wszak, jak mówił dowcipnie Tońko: „Sobieski… to gość, który miał realność w Rynku, czyli kamienicę. No i pomnik ze stającym dęba koniem”.

Pomnik króla Jana III Sobieskiego we Lwowie na dawnych Wałach Hetmańskich, ze zbiorów lvivcenter.org

No, a ja wspomnę jeszcze, że ta „realność” to też zamek w Olesku, gdzie przyszły król przyszedł na świat w 1629 roku oraz cała Żółkiew wraz z zamkiem, która była ongiś własnością rodu Sobieskich. Także zameczek myśliwski króla Jana III Sobieskiego w przygranicznym dziś Jaworowie, gdzie król po wiktorii wiedeńskiej przyjmował hołdy delegacji z całej Europy. Norwid, jak wolno sądzić, był dumny ze swego pochodzenia. „Królewskość” poety była jednak inna, bo żył na emigracji ubogo, ciągle zmagał się z kłopotami finansowymi, malował i pisał wręcz w ewangelicznym ubóstwie. Jego twórczość – poza wczesnym okresem warszawskim – była niedoceniana, czy nawet lekceważona przez wielu współczesnych. Uchodził wśród znajomych za dziwaka. Ale ta jego „królewskość” przejawiała się w głęboko zakorzenionym poczuciu o konieczności etycznego postępowania, szlachetności myśli i głębokim patriotyzmie, głębi i przenikliwości myślenia, które dziś odnajdujemy w pisanych w sposób zupełnie nowatorski i bardzo oryginalny, jego dziełach.

Wspomniał Pan o literackich fascynacjach Norwida związanych z Kresami Południowo-Wschodnimi.

To bardzo ważny wątek naszej rozmowy. Młody Norwid był szczególnie zauroczony od wczesnej młodości twórczością dwóch romantyków, wywodzących się z Kresów Południowo-Wschodnich, ich dziełami tematycznie związanymi właśnie z tym obszarem. Szczególnie cenił „Marię” Antoniego Malczewskiego, absolwenta Liceum Krzemienieckiego i uznanego za jednego z prekursorów naszego romantyzmu. Malczewski przyszedł na świat w 1793 roku w Kniahininie na Wołyniu, nieopodal Dubna i po burzliwym życiu zmarł w 1826 roku w Warszawie w samotności i opuszczeniu, a choć zostawił po sobie szczupły dorobek refleksyjno-historyczny, to zapisał się w naszej kulturze w sposób szczególny właśnie arcydziełem jakim jest „Maria”, która ukazała się w Warszawie w 1825 roku. Jest to pierwsza powieść poetycka, przełomowa w polskim romantyzmie. Opisuje w niej tragiczną miłość Gertrudy Komorowskiej i Szczęsnego Potockiego. Autor przeniósł akcję utworu w XVII wiek, właśnie na Ukrainę, w czasy walk z Tatarami. Utwór rozpoczyna się słynnym obrazem pędzącego na koniu Kozaka…

TTomasz August Olizarowski, Biblioteka Polska w Paryżu

Trzeba też wspomnieć, że Norwid razem ze starszym bratem Ludwikiem zachwycał się w latach szkolnych, w Warszawie, także dziełami Tomasza Augusta Olizarowskiego. Już w 1836 roku Ludwik Norwid jako uczeń warszawskiego gimnazjum, ogłosił w periodyku „Panorama Literatury Krajowej i Zagranicznej” anonimową recenzję zbiorku poezji Olizarowskiego, który stał się ulubionym poetą obu braci. Olizarowski pochodził tak jak Malczewski z Wołynia, gdzie przyszedł na świat w roku 1811. Uczył się także w Liceum Krzemienieckim, spod jego pióra wyszedł „Śpiew Krzemieńczan”, który później stał się hymnem szkoły, śpiewanym po dziś dzień, także na naszych „Dialogach Dwóch Kultur”. Jest on, między innymi, autorem poematów „Bruno”, „Zawerucha” oraz ponad czterdziestu dramatów. Pisał też piękne dumy, wiersze patriotyczne. Los chciał, że później obaj – Norwid razem z Olizarowskim – pod koniec życia zamieszkali w podparyskim przytułku czyli w Zakładzie Świętego Kazimierza, przyjaźnili się, spotykali codziennie. Olizarowski przybył do Zakładu Świętego Kazimierza w 1864 roku. Jedenaście dni po jego zamieszkaniu Norwid napisał esej o twórczości Olizarowskiego „Dwie aureole”, gdzie wskazywał na wielką wartość jego utworów, które pozostawały w większości w rękopisach, bo nikt nie chciał ich wydawać. Pisał, między innymi: „Olizarowski (…) napisał „Bruno” – to jest maleńkie arcydzieło, „Zawerucha” – prześliczna idylla ludu ukraińskiego”. Jest dla mnie oczywiste, że Olizarowski, który z Norwidem spotykał się codziennie, zapewne wielokrotnie opowiadał mu o Krzemieńcu, Wołyniu, Podolu, o walkach w czasie powstania listopadowego, w którym brał czynny udział. Norwid po śmierci w przytułku przyjaciela napisał o twórczości Olizarowskiego lapidarne, ale jak to u niego, głębokie refleksje w epitafium nakreślonym na odwrocie kartki nekrologu. Czytamy w nim, między innymi: „Dodam jeszcze, że archaiczny, estetyczny i rytmiczny język polski stracił w Olizarowskim jednego z kilkunastu biegłych”. Tak się złożyło, że po śmierci Norwida obaj przyjaciele spoczęli w jednej, zbiorowej mogile na paryskim cmentarzu. No i jeszcze trzeba dodać, że już młodzieńcze utwory Norwida zawierały reminiscencje z „Zaweruchy”. Również to, że tuż po śmierci przyjaciela Norwid w maju 1879 roku namalował bardzo ciekawy wizerunek Olizarowskiego.

A inni poeci z tak zwanej „ ukraińskiej szkoły romantycznej”, czy Norwid ich znał i cenił?

Norwid poznał w Rzymie w 1847 roku Józefa Bohdana Zaleskiego, który wraz ze świeżo poślubioną małżonką właśnie tam przybył. Była ona uczennicą Chopina, kompozytor był na ich ślubie, skomponował na tę okazję utwór, który grał. Od tego czasu znajomość z Zaleskimi stała się jedną z ważniejszych w życiu Norwida. W tym właśnie roku Norwid napisał wiersz „Do Józefa Bohdana Zaleskiego”, w którym porównuję swoją twórczość i biografię z liryką i życiorysem adresata wiersza. Jak wynika z listu Norwida datowanego na koniec grudnia 1847 roku, przesłał on też Zaleskiemu swój rękopis pierwszej redakcji misterium dramatycznego „Wanda”, opartego na krakowskiej legendzie. Przypomnijmy, że Józef Bohdan Zaleski urodził się w 1802 roku w Bohatyrce na Kijowszczyźnie, gdzie spędził dzieciństwo nad potężnym i pięknym Dnieprem. Przez jakiś czas wychowywał się w chacie ukraińskiego lirnika. Stąd jego fascynacja pieśnią staroruską, pejzażem, historią i folklorem ukraińskim. Kształcił się w szkole bazyliańskiej w Humaniu, później wziął udział w powstaniu listopadowym. Walczył dzielnie w słynnej bitwie pod Grochowem, także na Mazowszu, pod Sochaczewem, za co otrzymał Krzyż Virtuti Militari. Następnie przez Rzym wyemigrował do stolicy Francji, gdzie aktywnie działał w środowisku polskim. Jego twórczość łączy elementy sentymentalizmu, myśli romantycznej, niepodległościowej. Inspirowały go ukraińskie pieśni ludowe, opiewał kresowych hetmanów Kosińskiego i Mazepę, przedstawiał barwny obraz Kozaczyzny. Norwid z Józefem Bohdanem Zaleskim spotykali się później w Paryżu, gdzie jak wspomniałem, autor „Rzeczy o wolności słowa” mieszkał ponad trzydzieści lat. Przez wiele lat wymieniali ze sobą korespondencję. Zachowały się listy Norwida do Józefa Bohdana Zaleskiego. Z ich lektury wynika, że obaj poeci nie tylko się znali, ale też przyjaźnili. Norwid w listach opisywał swój los, ale też dziejące się wydarzenia o charakterze politycznym, przekazywał swe spostrzeżenia o znanych postaciach emigracyjnych. Kiedy wyjechał do Ameryki i dotarł tam w lutym roku 1853, to o początkach jego pobytu wiemy dziś właśnie z jego listu do Zaleskiego. Ta wymiana korespondencji trwała wiele lat. Na przykład po śmierci Adama Mickiewicza przesłał na ręce właśnie Zaleskiego wraz z listem w styczniu 1856 roku, jeden z najsłynniejszych dziś swych wierszy: „Coś ty Atenom zrobił Sokratesie”. Świadectwem przyjaźni i sympatii Norwida była też ciekawa akwarela „Muza ukraińska”, którą namalował na obchody jubileuszu Zaleskiego.

Wreszcie już pod koniec swego życia, w roku 1882, Norwid wysłał z Zakładu Świętego Kazimierza list do Józefa Bohdana Zaleskiego, do którego załączył swój poemat o idealnej miłości chrześcijańskiej „Assunta”, który właśnie w tym przytułku powstał. Jeden z najpiękniejszych i najgłębszych swoich utworów.

No i oczywiście Norwid znał Słowackiego…

Norwid poznał Juliusza Słowackiego w Paryżu w marcu 1849 roku, gdzie odwiedził wieszcza w jego skromnym mieszkaniu, wówczas, gdy autor „Kordiana” był już bardzo niedomagający, kaszlał, był – jak wiadomo – chory na gruźlicę. Ostatni raz wybrał się do Słowackiego 4 kwietnia, nazajutrz po jego śmierci, nic nie widząc o tym. Później uwiecznił swe spotkania i rozmowy, ostatnie chwile życia autora „Snu srebrnego Salomei” oraz Fryderyka Chopina, Stefana Witwickiego, Adama Mickiewicza, malarza francuskiego Delaroche’a oraz „nieznanej Irlandki” w słynnych dziś „Czarnych kwiatach”, uchodzących za arcydzieło prozy. Jeden z pierwszych fragmentów tego utworu jest opisem spotkania w Rzymie starca o kiju na Schodach Hiszpańskich, a mianowicie poety kresowego Stefana Witwickiego. Tytuł „Czarne kwiaty” zapewne wziął się z przejmującej sceny, której Norwid był świadkiem i utrwalił ją słowem, a scena ta dotyczy ostatnich chwil życia właśnie Stefana Witwickiego. Poeta ciężko chory na ospę, „czarną zarazę” jak nazywano tę chorobę wstał z łóżka przed śmiercią, krążył po pokoju i w widzialnym obłędzie: „A to (mówił) co to za kwiat jest?… ten kwiat, proszę cię (a nie było kwiatów w mieszkaniu), jak to się nazywa ten kwiat u nas?… to tego pełno jest w Polsce… i te kwiaty… i tamte kwiaty… to jakoś u nas zwyczajnie nazywają… wszędzie… kwiaty… kwiaty z …Polski”. Wspomnijmy, że Stanisław Witwicki, urodził się w 1801 roku na Podolu, ukończył jak Olizarowski Liceum Krzemienieckie. Od 1822 pracował i tworzył w Warszawie, a od 1932 roku udał się na dobrowolną emigrację i przebywał w Paryżu, gdzie przyjaźnił się między innymi z Norwidem. Pod koniec życia wyjechał do Rzymu z zamiarem wstąpienia do zmartwychwstańców i tam właśnie w 1848 zmarł. Dziś jest postacią nieco mniej znaną spośród poetów „romantycznej szkoły ukraińskiej”. Przypomnieć więc warto, że jego debiutem książkowym były dwa tomy „Ballad i Romansów”, opublikowanych w Warszawie w 1824–25. Do niektórych wierszy z późniejszego o pięć lat tomu „Piosenki sielskie” melodie skomponowali Fryderyk Chopin i Stanisław Moniuszko, mocno je popularyzując. Cennym świadectwem jest jego dziennik „Moskale w Polsce” wydany w 1833 roku. Oczywiście nie będę wymieniał jego wszystkich, różnorodnych dzieł. Może jeszcze tylko wspomnę, że Witwicki jest autorem bardzo popularnej do dziś pieśni biesiadnej „Pije Kuba do Jakuba”. „Czarne kwiaty” były opublikowane po raz pierwszy w krakowskim „Czasie” w latach 1856–57, a więc za życia Norwida. Dziś zwiedzających Lwowską Galerię Sztuki porusza głęboko piękne dzieło „Ostatnie akordy Chopina” pędzla Józefa Krzesza Męciny – krakowskiego malarza, ucznia, między innymi, Jana Matejki, inspirowane bez wątpienia „Czarnymi kwiatami” oraz słynnym wierszem „Fortepian Chopina” Norwida: „Byłem u Ciebie w te dni przedostatnie / Nie docieczonego wątku”. Warto nadmienić, że wspomniany obraz w swoim czasie był bardzo popularny dzięki licznym reprodukcjom na kartkach pocztowych.

Ostatnie akordy Chopina, mal. Józef Krzesz Męcina

No dobrze, ale wróćmy znów do Słowackiego…

Tak, trzeba pamiętać, że później już, w kwietniu i maju 1860 roku, Norwid wygłosił w Paryżu cykl wykładów o Juliuszu Słowackim, które spotkały się z pozytywnym odbiorem słuchaczy.

Popiersie Juliusza Słowackiego na dawnej kamienicy W. Gubrynowicza na rogu ulic Teatralnej i Beryndy we Lwowie, fot. Anna Gordijewska

W biografii Norwida było to wyjątkiem, bo na ogół za życia spotykał się z niechęcią i niezrozumieniem. Wygłaszał te wykłady z pamięci, nie posługiwał się napisanym tekstem, słusznie uważając, że właśnie w ten sposób może najlepiej skoncentrować uwagę słuchaczy. I tak się stało. Warto przypomnieć, że teoretyczne zainteresowania Norwida dotyczyły też procesu komunikacji językowej. Dużą uwagę zwracał on na sam akt mówienia i zjawisko „czytania”. Miał też świadomość jak wielką rolę odgrywają pozawerbalne środki wyrazu, takie jak ton i gest. Jak wiadomo rozwinął też złączoną ze swą historiozofią koncepcję przemilczeń. W czasie tych wykładów – jak wolno chyba sądzić – sprawdziły się te założenia teoretyczne. Wspomniane wykłady umożliwiły mu sformułowanie zasadniczych wypowiedzi na temat celów poezji oraz obowiązków poetów, a przede wszystkim były refleksją o twórczości Juliusza Słowackiego, w której za szczególnie cenny uznał poemat „Anhelli”. Napisał też wtedy osobny, wnikliwy szkic o „Balladynie”. Na wykłady uczęszczała spora grupa młodzieży polskiej studiującej na paryskich uczelniach. Odbywały się one w lokalu Czytelni Polskiej przy Passage du Commerce. Po zakończeniu ostatniej prelekcji grupa słuchaczy ofiarowała poecie pięknie oprawiony egzemplarz „Anhellego” wraz z dedykacją i podpisanymi 43 nazwiskami. Na koszt słuchaczy wykłady te, rok po ich wygłoszeniu, zostały wydane ze stenogramów, które wcześniej przejrzał i zatwierdził do druku Norwid. Książeczka nosiła tytuł „O Juliuszu Słowackim w sześciu publicznych posiedzeniach”. Była to jedna z niewielu publikacji, która ukazała się za życia Norwida. Dzisiaj istnieje ogromna biblioteka opracowań powstałych wokół twórczości Juliusza Słowackiego. Ale – i to chciałbym mocno podkreślić – to właśnie Norwid pierwszy wnikliwie analizował i omówił, był pierwszym egzegetą twórczości Wielkiego Krzemieńczanina.

Eloe, mal. Jacek Malczewski

Warto wspomnieć, że później właśnie „Anhelli” szczególnie fascynował wielu artystów, że wspomnę choćby Jacka Malczewskiego i jego wspaniałe dzieło „Eloe”, znajdujące się w Lwowskiej Galerii Sztuki.

 

Może więc zmierzajmy do puenty tego fragmentu naszego dialogu…

Reasumując ten fragment rozmowy stwierdzić należy, iż Norwid nie tylko znał poetów „ukraińskiej szkoły romantycznej” osobiście, z niektórymi się przyjaźnił, ale że przede wszystkim ich twórczość od wczesnej młodości chłonął, przeżywał, wnikliwie analizował. Wpłynęła ona na jego myślenie o literaturze od wczesnej młodości po kres życia, na jego sądy o celach i zadaniach poezji, kształtowała jego poglądy estetyczne i literackie. W miarę swych możliwości propagował artystów tej „szkoły”, była więc ona ważnym punktem odniesienia w jego życiorysie artystycznym, wpłynęła na jego twórczość literacką i plastyczną od wczesnej młodości. Poeci „ukraińskiej szkoły romantycznej”, jak Stefan Witwicki, Juliusz Słowacki i Józef Bohdan Zaleski, stali się bohaterami jego utworów. Olizarowski i Zalewski byli też pierwszymi czytelnikami niektórych dzieł Norwida, które przesyłał im w rękopisach. Oczywiście, był to ze strony Norwida zarówno wyraz szczególnego rodzaju zaufania i przyjaźni, jak też poczucia tego, że przekazuje swe utwory osobom, dla których piękno słowa i prawda jaką one niosą, są szczególnie cenne. W dramatycznych i tragicznych warunkach emigracji każdy z tych pisarzy osobno, a jednak wspólnie, tworzyli polską kulturę najwyższych lotów.

Proponuję, aby tę część naszego dialogu zakończyć właśnie tą refleksją. O dalszych, interesujących zagadnieniach dotyczących tematu „Norwid a Kresy” zapoznamy czytelników w następnych numerach „Nowego Kuriera Galicyjskiego”. Dziękuję za rozmowę.

Ja również bardzo dziękuję.

Rozmawiała Anna Gordijewska

Tekst ukazał się w nr 8 (372), 30 kwietnia – 13 maja 2021

Szanowni i Drodzy Czytelnicy oraz Sympatycy „Nowego Kuriera Galicyjskiego”!

W roku 2020 ukazała się w ramach „Biblioteki Kuriera Galicyjskiego” książka Kresowa bałagułka, której okładkę przedstawiamy na zdjęciu. Stanowi ona wybór wywiadów z Mariuszem Olbromskim – pisarzem, muzealnikiem, animatorem działań kulturalnych, znawcą kultury kresowej – naszej redakcyjnej koleżanki Anny Gordijewskiej. Rozmowy te były publikowane w ostatnim czasie na łamach „Kuriera Galicyjskiego” i zyskały wśród Państwa wielką sympatię i popularność.

Warto dla wyjaśnienia tytułu publikacji dodać, że dawniej bałagułami nazywano na Ukrainie konne wozy, prymitywne bryczki, którymi podróżowała szlachta zagrodowa, bogaci chłopi, Żydzi, podwożono nimi podróżnych z dworców kolejowych, a więc też i turystów, handlarzy, miastowych i mieszkańców wiosek, wszędzie tam, gdzie trudno było dotrzeć inaczej. Podróż, choć do celu nie zawsze było daleko, trwała długo, nie tylko ze względu na wertepy i nie najlepsze drogi. Celem bowiem była również przyjazna, długa rozmowa podróżnych, delektowanie się urokiem miejsc. Dzielono się informacjami, podróżny więc trafiał do celu peregrynacji ubogacony duchowo. Taką właśnie współczesną wędrówką po tematach, miejscach kultury są dialogi zamieszczone w Kresowej bałagułce.

Miło zatem Państwa poinformować, że rozmowy z Mariuszem Olbromskim prowadzone przez Annę Gordijewską będą kontynuowane w „Nowym Kurierze Galicyjskim” w stałej rubryce: Podróże „Kresową bałagułką” – oczywiście z podaniem tytułu kolejnej rozmowy. Bardzo serdecznie wszystkich Państwa zapraszamy do tych niezwykłych peregrynacji po wielu tematach dotyczących przede wszystkim ciekawych zagadnień z zakresu kultury i sztuki dawnej i współczesnej Lwowa oraz bliższych i dalszych okolic. Na początek proponujemy Państwu rozmowę „Norwid a Kresy”. Pierwszą jej część publikujemy w tym numerze.

Redakcja

Anna Gordijewska. Polka, urodzona we Lwowie. Absolwentka polskiej szkoły nr 10 im. św. Marii Magdaleny we Lwowie. Ukończyła wydział dziennikarstwa w Lwowskiej Akademii Drukarstwa. W latach 1995-1997 Podyplomowe Studium Komunikowania Społecznego i Dziennikarstwa na KUL. Prowadziła programy w polskim "Radiu Lwów". Nadawała korespondencje radiowe o tematyce lwowskiej i kresowej współpracując z rozgłośniami w Polsce i za granicą. Od 2013 roku redaktor - prasa, radio, TV - w Kurierze Galicyjskim, reżyser filmów dokumentalnych "Studio Lwów" Kuriera Galicyjskiego. Od września 2019 roku pracuje w programie dla TVP Polonia "Studio Lwów". Otrzymała nagrody: Odznaka "Zasłużony dla Kultury Polskiej", 2007 r ., Złoty Krzyż Zasługi, 2018 r.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X