Moja Ukraina Busk, opowieści o folwarku Rokszyn pod Buskiem (fot. Marta Czerwieniec)

Moja Ukraina

Pierwszego sierpnia minęło 6 lat od pierwszego mojego wjazdu na Ukrainę. Myślę więc, że nadszedł czas na pewne podsumowanie.

Na Ukrainę zawsze chciałam pojechać, ponieważ w Sławucie nad Horyniem w 1912 roku urodziła się moja babcia. Zaczęłam więc jeździć służbowo i prywatnie, samochodem. Do Sławuty dojechałam jednak dopiero po trzech latach.

Busk, opowieści o folwarku Rokszyn pod Buskiem (fot. Marta Czerwieniec)

Ukraina jest dla mnie ważnym krajem, miejscem, do którego bardzo lubię wracać. Miałam szczęście zobaczyć większy kawałek części zachodniej i centralnej, a podczas ostatniego wyjazdu udało mi się pobić mój własny rekord – przekroczyć wreszcie Dniepr i zachwycić się jego rozlewiskami.

Wszędzie gdzie jeżdżę, spotyka mnie dużo serdeczności, ludzie są ciepli i z sercem na dłoni. Nigdy nie zdarzyło mi się doświadczyć agresji, niechęci, czy braku pomocy. Obalam stereotypy. Przejeżdżam przez granicę zazwyczaj w ciągu maksymalnie godziny, milicja mnie nie zatrzymuje, jeśli nie łamię przepisów drogowych. Kraj jest bezpieczny, ciekawy, przyjazny. Na zachodniej i w centralnej Ukrainie nie ma wojny, jest równie bezpiecznie co przed Majdanem. Tylko rodziny przeżywają stres, martwiąc się o synów, braci czy ojców walczących na wschodzie kraju.

Kolega na wózku inwalidzkimi jego polska i ukraińska rodzina (fot. Marta Czerwieniec)

Na Ukrainie byłam już 60 razy w ciągu 6 lat. Tylko w 2015 roku byłam tu już 9 razy. Jeżdżę wykonywać zlecenia do archiwów, sama lub ze znajomymi. Organizuję indywidualne wyjazdy sentymentalne na Kresy, dzięki którym pokazałam Ukrainę już prawie 70 osobom. Często udaje się odnaleźć ślady rodzinne, a czasami dalszą lub bliższą rodzinę, czy dawnych sąsiadów. Osobą o najbliższym pokrewieństwie, jaką udało się odnaleźć podczas jednego z wyjazdów, był brat matki – pomimo że tę część rodziny od lat uważano za zaginioną. Najstarszym natomiast uczestnikiem wyjazdów był p. Edmund, który wyruszył w podróż w wieku 79 lat. W swe rodzinne strony wracał ze mną po 66 latach.

Na nocleg zawsze zatrzymujemy się przy polskiej parafii lub w polskich rodzinach. Jest to forma wsparcia Kresowian. Wymyśliłam Misje Czekoladowe – na Boże Narodzenie i na Wielkanoc zbieram czekoladowe Mikołaje lub zajączki i zawożę do parafii rzymskokatolickich na Ukrainie. Wyznacznikiem ilości dzieci w danej parafii jest ich udział w katechezie. Zaczęło się od obdarowania 120 dzieci w Łucku, Czortkowie i Skałacie w grudniu 2011 r. Potem ta akcja samoistnie się poszerzyła dzięki wielu ludziom dobrej woli, którzy wspierają mnie i podsyłają słodkości lub finanse na ich zakup. I jak powiedział kiedyś mój syn: „Za każdym razem udaje się obdarować więcej dzieci” – to się sprawdza. W tym roku bowiem, na Wielkanoc, udało się zawieźć słodycze dla ponad 500 dzieci do 16 parafii (w tym m.in. do: Łucka, Równego, Ostroga, Skałatu, Husiatyna, Czortkowa, Buczacza, Białobożnicy, Rydodub, Chomiakówki, Stanisławowa, Kołomyi, Grzymałowa, Śniatyna). Wszystko to dzięki wielu ludziom dobrej woli, którzy nie zawsze mają kresowe korzenie. Na łamach Kuriera chciałabym wszystkim bardzo serdecznie podziękować za to wielkie serce dla dzieci i dla Kresów.

Dzięki Ukrainie spełniło się wiele moich marzeń. Fotografuję, piszę, ocalam od zapomnienia. Robię to co lubię. Pracuję jako genealog, szukam korzeni, słucham rodzinnych opowieści, zapisuję wspomnienia. Pracuję z ludźmi i dla ludzi, dla ocalenia tego co najważniejsze. Rozwijam dodatkowo swoją pasję ocalania od zapomnienia – fotografuję stare dwory, kościoły. Podczas każdego wyjazdu odwiedzam stare cmentarze, fotografuję istniejące jeszcze nagrobki, opracowuję i udostępniam poprzez Internet, żeby każdy mógł się dowiedzieć, czy rodzinne groby się zachowały. Z całych Kresów (Ukraina, Białoruś, Litwa, Łotwa) oraz z Polski mam już opracowanych prawie 56 tys. zdjęć nagrobków. Najstarsze w tej kolekcji są z Ukrainy – groby z początku XIX w. w Zbarażu i Szarogrodzie. A najstarszy z zachowanych nagrobków – to bodajże grób Stanisława Trembeckiego, poety na dworze króla Stanisława Poniatowskiego, który starość swą spędził w pałacu Szczęsnego Potockiego w Tulczynie i tam też został pochowany. Moja pierwsza wystawa fotograficzna – spełnienie marzeń! – dotyczyła dworców kolejowych w Galicji Wschodniej. Potem były wystawy nostalgiczne na Opolszczyźnie.

Pan Edmund z dawną sąsiadką w Wasylkowcach na Podolu (fot. Marta Czerwieniec)

Na zakończenie, chciałabym wszystkim serdecznie podziękować za okazywane mi serce i sympatię. Cieszę się, że mówię po ukraińsku – dzięki temu mam przyjaciół i wśród Polaków, i wśród Ukraińców. Dziękuję Wam wszystkim, że jesteście, że tworzycie taką, a nie inną Ukrainę, taką, że się chce do niej wracać.

Marta Czerwieniec
Tekst ukazał się w nr 16 (236) 28 sierpnia – 14 września 2015

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X