Podróż na Krym (cz. IV) Fot. Wojciech Jankowski

Podróż na Krym (cz. IV)

W „rosyjskim” Symferopolu

W pierwszych miesiącach po „referendum” euforia była prawdziwa, spontaniczna i nie sterowana. Teraz też można spotkać na ulicy ludzi z flagami rosyjskimi i ze wstążkami św. Jerzego ale tym razem są to najczęściej ludzie opłacani. Euforia nie jest stanem wiecznym, potrzebuje pożywki aby się utrzymać.

Symferopol
Okolice dworca kolejowego zaskakują pustką. Tętniący kiedyś życiem dworzec kolejowy, który łączył z niemal wszystkimi dworcami dawnego ZSRR, zieje pustką. Perony, podobnie jak budynek dworcowy, są puste przez większość dnia. A większość taboru jest uwięziona na półwyspie. Wyjątkiem jest połączenie z Moskwą przez Kercz, kiedy wagony płyną promem.

Na Krymie pod administracją rosyjską uderza nadreprezentacja barw narodowych. Rosyjskie trzy kolory znajdują się na wielu gmachach. Spojrzenie na Symferopol z wysokiego piętra ukazuje, jak udekorowane są nimi kopuły dominującej tu cerkwi Patriarchatu Moskiewskiego. Podobno nawet przyjezdni z Moskwy są zdziwieni widokiem flag Rosji na każdym kroku. Euforia poreferendalna zdążyła już opaść, ale władze są w stanie pobudzić akty poparcia dla nowej administracji. Eldar, Tatar z Symferopola, powiedział, że pierwsze pół roku euforia była prawdziwa, spontaniczna i nie sterowana. Teraz można spotkać na ulicy ludzi z flagami, ale oni już są opłacani. Euforia jednak nie jest stanem wiecznym, potrzebuje pożywki aby się utrzymać.

Pusty dworzec w Symferopolu (fot. Wojciech Jankowski)

Eldar prowadzi nocny lokal z karaoke. Wśród kelnerów są Tatarzy ale pracować tu może każdy, nie ma ograniczeń etnicznych. Eldar opowiada o nowych realiach. W Rosji wszyscy boją się policji podatkowej. Przybyli do naszego lokalu sprawdzać nasze papiery i pytają dlaczego kelnerzy chodzą? W tym czasie kelnerzy pracowali, chodzili między stolikami: „Pracują”. „A za Ukrainy tak było?”. Eldar opowiedział o ich zdumieniu. „Oni są przyzwyczajeni, że wszyscy przed nimi stoją na baczność a nasi kelnerzy są młodzi, wyrośli w normalnych warunkach, nie znają tego”. Eldar ma dwóch dorosłych synów. Rozumie decyzję starszego o wyjeździe na kontynent. Jest Tatarem i nie chce, by Krym się „zdetataryzował”, ale chce dobrze dla syna. Ktoś kto wyrósł w miarę normalnym kraju – tłumaczy – źle się czuje pod administracją Federacji Rosyjskiej. Drugi syn też często wyjeżdża na kontynentalną Ukrainę.

Administratorem lokalu jest Switłana, atrakcyjna kobieta z Dniepropietrowska. Kanon ukraińskiej urody: czarnooka, czarnobrewa – mogłaby pozować do zdjęć w wyszywance z błękitno-żółtą wstążką. Okupacja Krymu to prawdziwy dramat jej życia osobistego. Jej syn mieszka po stronie ukraińskiej. Nie widziała go już od kilkunastu miesięcy. Boi się wyjeżdżać na kontynent – jeżeli z jakiegoś powodu Rosjanie jej nie wpuszczą, straci dobrą pracę. Namawia syna, żeby przyjechał, ale on nie może tu mieszkać, bo ma swoje życie na Ukrainie. Switłana od jakiegoś czasu bierze leki uspokajające.

Łapówki są tam. Tu się daje pieniądze
W repertuarze piosenek śpiewanych przez gości lokalu są również ukraińskie: „Czerwona ruta” i utwory Skriabina. W tej chwili goście śpiewają ukraińskie piosenki bez obaw. Switłana czasami żegna ich ukraińskimi słowami „zachodte szcze!” (zapraszamy znowu – red.). Niekiedy na parkiecie można zobaczyć rzadki widok – tańczą sami mężczyźni tradycyjne tańce, prawdopodobnie tatarskie. Po chwili zmienia się repertuar i wracają dziewczyny na wysokich obcasach w kusych spódniczkach. Ja słucham dalej Eldara, który opowiada, jak zmieniło się życie na Krymie.

Administracja rosyjska po okresie przejściowym zaczęła wprowadzać szereg rosyjskich uregulowań. Jedną z pierwszych zmian było wprowadzenie rosyjskich paszportów. Z czasem nawet bardzo oporni zaczęli przyjmować rosyjskie dokumenty. Nie przyjęli rosyjskich paszportów głównie ci, którzy mieszkają na Ukrainie kontynentalnej. Innym dokumentem, którego wymaga administracja rosyjska, jest prawo jazdy. „Ale w Europie rosyjskie prawo jazdy nie jest uznawane, dlatego ludzie zgłaszają utratę ukraińskiego prawa jazdy i wyrabiają sobie nowe, rosyjskie” – opowiada Eldar. To nie koniec z kłopotami motoryzacyjnymi – wymaga się od mieszkańców półwyspu aby zmienili tablice rejestracyjne. Tutaj już ciężko zgłosić zagubienie tablic rejestracyjnych. Na takich tablicach można jechać na Ukrainę. Po minięciu rosyjskiego punktu kontroli ludzie wymieniają numery na ukraińskie. Jak się rozwiązuje ten kłopot? Najstarszą metodą pod słońcem: „Daje się pieniądze”. Eldar tłumaczy eufemizm „dać pieniądze”: w mediach cały czas mówi się źle o Ukrainie, o ukraińskiej korupcji, o tym, że tam daje się łapówki. Słowo „łapówka” jest zarezerwowane dla Ukrainy. „Łapówki są tam, tu daje się pieniądze” – śmieje się, choć chyba nie do końca jest mu do śmiechu.

Zmiany ludnościowe
Trudno ocenić, w jakim stopniu zmienia się skład ludnościowy Krymu. Wielu Ukraińców wyjechało. Tatarzy rzadziej wyjeżdżają, ale młodzież, zwłaszcza wykształcona, ucieka do Kijowa, Charkowa, Lwowa i innych miast. Wyjeżdżają również wyznawcy radykalnych nurtów islamu, którzy nie definiują się specjalnie ze sprawą tatarską. Tymczasem na ulicach Symferopola można usłyszeć języki, które wcześniej występowały tu sporadycznie – prawdopodobnie z północnego Kaukazu bądź z Azji Centralnej. W moim hotelu w recepcji przyjmowała mnie kobieta o imieniu Dżemila, nie była Tatarką Krymską. Powoli zmienia się skład narodowościowy Krymu. Eldar zgadza się ze mną – ten proces już się rozpoczął, a jest zaledwie 15 miesięcy po aneksji. Gdy wspominam o scenie z autobusu i mówię o moich przewidywaniach dotyczących zbliżającej się „ukrainonostalgii” i niechęci do „Rosjan z Rosji”, odpowiada: „i co z tego, jeżeli będzie już tu mieszkał ktoś inny. Im ludzie nie są potrzebni, mają ich dużo, im jest potrzebny Krym!”.

Zmiany trzeba zacząć od siebie
Ekaterina Iraczyńska jest młodą prawniczką. Nie zaakceptowała aneksji. Nie ma możliwości stawiania realnego oporu, ale pewnymi gestami manifestuje stosunek do administracji rosyjskiej. Na przykład, zakłada czasami kolczyki z tryzubem. Detal nie rzuca się wszystkim w oczy, ale w momencie gdy ktoś zauważy, rozpiętość reakcji jest ogromna od obrzydzenia po podziw i sympatię w spojrzeniu, które mówi „jeszcze ktoś porządny został na półwyspie”. Katia musiała wziąć rosyjski paszport, ale nosi go w okładce z tryzubem a kartę kredytową ma w barwach błękitno-żółtych. Spacer z nią po Symferopolu przypomina chodzenie z Polakiem po Lwowie, który wypatruje na każdym kroku śladów polskości tego miasta. Katia działa jak skaner, wyszukuje z otoczenia wszystkie tryzuby i barwy błękitno-żółte. Przechodzimy koło sklepu z torebkami i nagle woła: „stój! Spójrz w lewo! Tam” – wskazuje ręką. Z naszej perspektywy dwie torebki na wystawie sklepowej, błękitna i żółta, układają się we flagę Ukrainy… Po kilkudziesięciu minutach spędzonych z nią, mój mózg zaczyna pracować w ten sam sposób – niczym skaner wyszukuje śladów Ukrainy na ulicach Symferopola: budek telefonicznych, skrzynek pocztowych, napisów, a nawet przypadkowych spotkań błękitu i żółci w przestrzeni miasta.

Katia powinna kontynuować studia ale nie chce uczyć się w Rosji, boi się, że potem wyślą ją do pracy do, na przykład, Moskwy. Pragnie studiować w Stanach Zjednoczonych. Ma nadzieję, że z jej papierami będzie tam chciana. Jest księdzem jednego z kościołów reformowanych. Ma narzeczonego na kontynencie. Jej przyszły mąż zmienił dla niej wyznanie. Zwracam uwagę na zachowanie… nietypowe dla tej części świata. Nie wyrzuca niedopałków na ulicę. Gasi i trzyma póki nie znajdzie kosza na śmieci. „Po Majdanie uznałam, że zmiany należy zacząć od siebie. Od Majdanu nie wyrzucam niedopałków na ulicę” – komentuje swoje, „podejrzane” zachowanie.

Byli koledzy i byłe koleżanki
Katia zaprowadziła mnie do swojej ulubionej knajpy. Mam tutaj spotkać się z jej kolegą. Schodzimy po schodach do piwnicy. Siedzimy w sali, do której rzadko w ciągu dnia przychodzą goście, co zapewni nam dyskrecję. Pytam: „gdyby obsługę zapytać, co sądzą o obecnych warunkach, co by powiedzieli?”. „Spytaj!”. Spytałem zatem kelnera. Mój rozmówca okazał się zwolennikiem nowej władzy. Pochwalił na przykład, pogotowie, które za Rosji przyjeżdża szybciej. Jest Rosjaninem i Rosja jest mu bliższa. Zastrzeżenia ma jedynie do prawa rosyjskiego. Przyznaje, że Ukraina była bardziej rozwinięta pod tym względzem. Kelner odszedł. Katia powiedziała: „a był to mój ulubiony kelner”. Z jej głosu wnioskuję, że już nie jest. „Ksiądz w spódnicy” dodaje, że po „referendum” często słyszało się o byłym koledze lub koleżance. Sama ma takich dużo. Relacje, które były budowane latami, rozbijały się w ciągu kilkunastu dni przed i po referendum. Przyjaźnie, znajomości pękały pod wpływem różnicy zdań co do Putina, zielonych ludzików, Majdanu itp. Ten stan rzeczy trwa do dziś…

Upamiętnienie pamięci Skriabina
Doszedł do nas Lonia, założyciel Ukraińskiego Centrum Kultury. Lonia brał udział w protestach przeciw „referendum” w końcowych dniach administracji ukraińskiej. Próbuję wyszukać jego twarz z zakamarków pamięci… Chyba pamiętam go z antyreferendalnego mitingu pod pomnikiem Szewczenki z marca 2014 roku. Jest historykiem z wykształcenia. Był nauczycielem w szkole, ale zwolniono go z pracy, bo zwierzchnicy „nie mieli do niego zaufania, ponieważ on nie miał zaufania do nowej władzy”. Opowieści z Krymu przypominają te z późnego okresu Związku Sowieckiego, gdy nie trafiało się za byle co do łagru, ale władza ciągle prześladowała za niewinne w istocie postawy i deklaracje. Przypominają też historie dysydenckich protestów, choć niekiedy wydają się groteskowe. Rosjanie postanowili rozpędzić grupę fanów opłakujących śmierć niezwykle popularnego na Ukrainie wokalisty Skriabina. Internet ukraiński błyskawicznie zareagował na wiadomość o wypadku artysty akcją uczczenia jego pamięci we wszystkich miastach Ukrainy. Tego samego dnia zebrali się fani Skriabina w Sewastopolu. Milicja rozegnała grupę. W Symferopolu było inaczej. Katia Iraczyńska i Lonia postanowili dokonać takiego spotkania unikając interwencji służb. Powstała grupa na facebooku, którą po kilku godzinach działania, zamknęli aby zmniejszyć prawdopodobieństwo przyjęcia szpicli. Katia przeglądała starannie profile członków grupy i usunęła tych, którzy deklarowali poparcie dla aneksji Krymu. Wszystkie wstążki pomarańczowo-czarne, sierpy i młoty, a nade wszystko oblicza Putina dyskredytowały chętnych. Z pozostałymi nawiązała kontakt przez maile, pisząc instrukcje jak dojść do miejsca spotkania. Punktem pierwszym tego planu była centralna cześć Symferopola i… pomnik Lenina. Za plecami wodza rewolucji zaczynał się szlak upamiętnienia Skriabina. Pomimo konspiracji, policja dowiedziała się o obchodach, ale udało się je przeprowadzić i szybko rozejść aby nie zostać aresztowanym. Grupa zdołała potem spotkać się jeszcze raz w jednym z symferopolskich mieszkań. Potem umarła. Była bytem o podwójnej naturze: grupą „polityczną” i fanklubem Skriabina.

Wsio w poriadkie – usta mówią jedno, oczy co innego
W marcu 2014 roku postawą dominującą w Symferopolu było poparcie dla „referendum”. Tak zapamiętałem atmosferę ulicy w tym czasie. Postanowiłem odnaleźć zwolenników przyłączenia Krymu do Rosji, z którymi rozmawiałem w tamtym okresie. Odwiedziłem sklep spożywczy, w którym zwykle robiłem codzienne zakupy i wszedłem w bliższe relacje z obsługą. Przegadałem z nimi kilkanaście godzin. Przekonywali mnie wówczas, że fantastyczna szansa staje przed nimi, że Ukraina nie dbała o nich, a w Rosji perspektywy będą większe. Opowiadali jak ich, Moskali, traktowali Haliczanie, gdy byli we Lwowie. Odwiedzam sklep po ponad roku. W pierwszej chwili nie poznają mnie, po sekundzie już wiedzą z kim rozmawiają. Wymieniliśmy grzecznościowe formuły i docieram w końcu do pytania, jak im się teraz żyje. Młodsza ekspedientka spojrzała na starszą i powiedziała „no comments”. Starsza powiedziała, że wszystko jest w porządku, ale szybko znika na zapleczu. Nie ma śladu po dawnej zażyłości, rozmowa się nie klei, ale uzyskałem odpowiedź niewerbalną. Co innego powiedziały usta, co innego powiedziały oczy. Uwierzyłem oczom.

Odpowiedzi na pytania o nastroje prorosyjskie zazwyczaj padają od Tatarów i Ukraińców. Z pobłażaniem śmieją się i mówią o niegdysiejszych zwolennikach: „już nie są tacy szczęśliwi”. Tatar z Białej Skały cytuje swoich sąsiadów: „Nie takiej Rosji myśmy czekali” i dodaje, że tu przyjeżdżali Rosjanie dobrze sytuowani, którzy byli przyzwyczajeni do wyższych cen w Rosji, i na Krymie nie liczyli się z pieniędzmi. To wykreowało obraz zamożnej Rosji. „Oni chcieli zarabiać jak w Rosji a ceny płacić ukraińskie”. Teraz kolejki ustawiają się po wszystko – dodaje – wróciły czasy Związku Sowieckiego. Symptomy rozczarowania są widoczne sporadycznie. Można je zauważyć przy bacznej czujności. Moi proukraińscy znajomi opowiadają o coraz większym rozczarowaniu Rosjan. Pytam ilu zatem jeszcze popiera aneksję: jest ich co najmniej 30% – twardych prorosyjskich, być może więcej.

Po powrocie do Polski wysłuchałem opowieści od Tatara, którego ojciec pracuje na bazarze. Miał wielu klientów Rosjan, z niektórymi bardzo bliskie, zażyłe stosunki. Pewnego dnia jedna z takich klientek powiedziała, że jej syn ma pretensję do rodziców, że to przez nich mieszka w fatalnym kraju, a mógł mieszkać na Ukrainie. „To przez was jestem w d..” – mówił.

Kontakt z agentem FSB
Mieszkający w Polsce Tatar powiedział mi przed wyjazdem: „Będziesz na Krymie, przyjedź do mojej rodziny”. Wybrałem się zatem do miejscowości nieopodal Biełogorska – miejscowości, gdzie Tatarzy protestowali przeciw „referendum” w 2014, i po dłuższych poszukiwaniach dotarłem do poszukiwanego przeze mnie domu. Przyjęty byłem z pewnym dystansem, który nie do końca mogłem zrozumieć. Porozmawialiśmy trochę, ale szybko zostałem wepchnięty do taksówki, którą miałem wrócić do Biełogorska. Rozmowa się nie kleiła, i po wyjściu od gospodarzy, zastanawiałem się dlaczego kontakt był stosunkowo chłodny. Odpowiedź przyszła po powrocie do Polski. Mój znajomy Tatar opowiedział, jak rozmawiał ze swoją bratową przez skype i zwrócił uwagę, że rozmawiając z nim szuka czegoś usilnie na podłodze. Na co ona odpowiedziała, że szuka podsłuchu, który zostawił taki niby Polak, który tu był. Jak się okazało, zostałem wzięty za funkcjonariusza rosyjskich służb. Moi gospodarze byli przewrażliwieni, bo już raz tak zostali oszukani przez ekipę podającą się za telewizję niemiecką. Śmieszna historia, ale bardzo znacząca…

***
Wyjazd na Krym zbliżał się ku końcowi. Droga przez Rosję zabrała mi kilka dni, a zegar odmierzający koniec rosyjskiej wizy bezlitośnie tykał. Trzeba było zaplanować powrót. Na podróż tą samą drogą nie miałem już czasu…

Wojciech Jankowski
Tekst ukazał się w nr 16 (236) 28 sierpnia – 14 września 2015

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X