Miasto mojego dzieciństwa. Część 7 Autor wspomnień Wołodymyr Baran, 1929–2018

Miasto mojego dzieciństwa. Część 7

Okupacja niemiecka

Dziś drukujemy ostatni odcinek wspomnień Wołodymyra Barana o wydarzeniach w Stanisławowie z czasów wojny. Miasto zostało wyzwolone 27 lipca 1944 roku, ale nie była to pierwsza próba.

 

Niemieccy żołnierze na rynku w Stanisławowie. Zdjęcie z Internetu

Incydent z hitlerowcem

Jak już mówiłem, Niemcy mieli spore przydziały żywności i możliwość swobodnego odwiedzania najlepszych restauracji w mieście. Możliwe, że dla tej przyczyny, a może też innych, niektóre dziewczyny spotykały się z Niemcami. Pamiętam, że na naszej ulicy wynajmowała mieszkanie sympatyczna młoda Polka. Od pewnego czasu zaczął ją regularnie odwiedzać niemiecki oficer. Rzecz jasna, że ta panienka nie była szanowana przez sąsiadów i między sobą określano ją nie inaczej, jak dziwka.

W tym czasie wśród chłopców była szalona moda na elektryczne latarki, które nazywano „reflektorami”. Mieliśmy nawet takie zawody, kto dalej puści promień swojej latarki. I oto pewnego wieczoru wracając do domu, zobaczyłem naszą sąsiadkę w towarzystwie niemieckiego oficera. Nie wiem, co mnie naszło, ale z odległości około 5 m nagle oślepiłem go promieniem latarki i na cały głos zawołałem: „Bądź przeklęta niemiecka świnio!”. Po tym wyłączyłem latarkę i co sił rzuciłem się w stronę żydowskiego cmentarza, do którego miałem 50 m. Za mną zagrzmiało kilka wystrzałów, a jedna z kul przeleciała mi koło głowy. Nawet nie pamiętam, jak przeskoczyłem wysoki na 1,8 m mur cmentarza. Później kilka razy próbowałem to powtórzyć, ale nie udawało mi się to w żaden sposób. Może dało mi to impuls, że po wojnie na studiach w liceum sportowym miałem doskonałe wyniki w skokach wzwyż.

Następnego ranka ten głęboko obrażony Niemiec, w towarzystwie ukraińskiego policjanta znów się przywlókł na naszą ulicę. Zebrali wszystkich chłopaków i pytali: „Jak się nazywasz?”. W ten sposób Niemiec starał się rozpoznać głos tego, kto go obraził. Na szczęście, po chwili gdzieś go odwołano i do mnie kolej nie doszła.

Ukraińska młodzież wówczas była nastrojona patriotycznie. Gdy ogłoszono rekrutację do dywizji SS „Galizien”, to Niemcy obiecali, że po zwycięstwie przyznają Ukrainie autonomię. Wielu chłopaków poszło do dywizji nie dla eleganckich mundurów, lecz po to, by służyć Ukrainie. Nie byłem wówczas w wieku poborowym, ale mój starszy przyjaciel Lubomyr Dytyniak został ochotnikiem. Bardzo mu zazdrościłem. Po wojnie wyjechał do USA i został znanym uczonym.

Niemcy jednak nie dotrzymali słowa. Prowadzili podwójną i bardzo podłą politykę, kierując przeciwko sobie Polaków i Ukraińców. Dlatego hitlerowców nikt nie lubił.

 

Uszkodzony sowiecki czołg T-34. Zdjęcie z Internetu

Czołgi na ulicach

Wiedzieliśmy, że front zbliża się do Stanisławowa, ale nie myśleliśmy, że tak szybko. Był koniec marca 1944 roku. Pod wieczór do miasta wdarło się kilka sowieckich czołgów. Walczyli przez całą noc. Aby uchować się, nasza rodzina przesiedziała całą noc w piwnicy i wyszliśmy dopiero rankiem, gdy już było po wszystkim. Opowiadano, że Niemcy i Węgrzy początkowo nie wiedzieli co robić, ale podciągnęli rezerwy i zniszczyli wiele sowieckiej techniki. Aby lepiej orientować się w ciemnościach, zrzucali na spadochronach oświetlające rakiety i gdy spadały, pole walki było dobrze widoczne.

Pamiętam, jak na początku ul. Czornowoła stał uszkodzony sowiecki czołg. „Uszkodzony” to słabo powiedziane. Przypominał gigantyczną otwartą puszkę konserwy. Jego gąsienice zalegały na chodnikach po prawej i lewej stronie, a wieża była jakby „spuchnięta” od wewnątrz.

Kolejną sowiecką maszynę niepowodzenie spotkało na ul. Konowalca, w okolicach dzisiejszej łaźni. Jednak najlepiej zachował się czołg, który Niemcy spalili miotaczem płomieni na moście nad Bystrzycą Nadwórniańską. Długo tam stał i inne auta musiały go omijać. Przezwyciężając strach, wlazłem kiedyś do jego środka. Trupów czołgistów już tam nie było, za to „pożyczyłem” sobie czołgową antenę.

 

Kolumna sowieckich żołnierzy maszeruje przez Stanisławów. Lipiec 1944 r. Zdjęcie z archiwum muzeum „Bohaterowie Dniepru”

Wyzwolenie

Po tych wydarzeniach Niemcom udało się odrzucić sowietów, ale nie na długo. Latem front znów przybliżył się do miasta. Władze nakazały kopać w mieście okopy, aby chronić się przed ostrzałem wroga. Ja również wykopałem coś w tym rodzaju, ale moi rodzice woleli chronić się w piwnicy, a siedzieć samemu w tej ziemiance nie miałem ochoty.

Gdy sowieci zaatakowali, ich artyleria strzelała gdzieś ponad miastem i pociski latały nad naszymi głowami, nie czyniąc żadnej szkody. W przerwie artyleryjskiego ostrzału okazało się, że ochrona magazynów, które były w sąsiedztwie, uciekła i mieszkańcy rozpoczęli „prywatyzację” nagromadzonych dóbr. W czasach sowieckich przechowywano tam naczynia i tanie perfumy, teraz zmagazynowano tu wspaniały węgierski tokaj.

Na rodzinnej naradzie zdecydowaliśmy, że walki lepiej będzie przeczekać w wielkiej piwnicy naszego sąsiada, byłego kolejarza, Korpana. Na szczęście ten nie miał nic przeciwko temu. Wzięliśmy więc cenniejsze rzeczy, trochę żywności, kilka flaszek tokaju i przenieśliśmy się do tej piwnicy. Jak się okazało – nie na próżno.

Niebawem rozpoczęła się niespotykana dotąd kanonada. Na torach kolejowych, które przebiegały blisko 200 m od nas, coś wybuchało, turkotało, grzmiało i płonęło. Odłamki pocisków i elementy wagonów przelatywały nad nami i spadały na cmentarz żydowski. Początkowo nikt nie mógł zrozumieć, co się dzieje. Dopiero później dowiedzieliśmy się, że to sami Niemcy wysadzili pociągi z amunicją, które nie zdążyli ewakuować. Ten fajerwerk trwał półtorej doby.

Gdy wybuchy ustały, miałem serdecznie dość siedzenia w piwnicy. Wyszedłem na ulicę i poszedłem wzdłuż Hitler Strasse (ob. Niezależności). Nagle naprzeciwko mnie wybiegła duża grupa uzbrojonych sowieckich żołnierzy z oficerem. Byli zmęczeni, zaniepokojeni, nieogoleni, mieli zaczerwienione z niewyspania oczy. Oficer zachrypniętym głosem zapytał: „Są blisko faszyści?”. Odpowiedziałem, że żadnego nie widziałem i sowieci pobiegli dalej.

Gdy mieszkańcy Stanisławowa wrócili do swych mieszkań, nie znaleźli wiele cennych rzeczy. Okazało się, że gdy chowali się w piwnicach, po mieszkaniach grasowali złodzieje.

Komu wojna, a komu…

Spisał Iwan Bondarew

Tekst ukazał się w nr 3-4 (367-368), 19 lutego – 15 marca 2021

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X