Marzena Michałowska: Dzięki wierze, iż dobro zwycięża najgorsze zło, Ukraina się podniesie i będzie wolna fot. archiwum Centrum św. Marcina de Porres w Fastowie

Marzena Michałowska: Dzięki wierze, iż dobro zwycięża najgorsze zło, Ukraina się podniesie i będzie wolna

Ojcowie dominikanie i wolontariusze przy Centrum św. Marcina de Porres w Fastowie w obwodzie kijowskim cały czas wspierają potrzebujących. Przekazują pomoc humanitarną i pomagają w odbudowie zrujnowanych domów. W działalność zaangażowała się również Marzena Michałowska, wolontariuszka przy centrum w Fastowie, wiceprezes Fundacji Charytatywnej. Rozmawiała z nią Danuta Stefanko. Wywiad opracowała Karina Wysoczańska.

Jak obecnie wygląda sytuacja w Fastowie? Jak funkcjonuje parafia, klasztor?

Sytuacja w samym Fastowie jest dość spokojna. Co kilka godzin mamy alarmy, ale rakiety lecą głównie na wschód i na południe. Niespokojnie jest w Centrum św. Marcina de Porresa, w którym teraz się znajduję. Niespokojnie, ponieważ tutaj toczy się całe wolontariackie życie okolicy, sięgające aż za Borodiankę.

fot. archiwum Centrum św. Marcina de Porres w Fastowie

Jaką działalność prowadzicie?

Centrum św. Marcina de Porresa działa już od ponad pięć lat. Jest to wielki ośrodek pomocowy, skierowany przede wszystkim do osób niepełnosprawnych, do rodzin znajdujących się w trudnej sytuacji losowej, bytowej. Pomaga bezdomnym, Romom, właściwie nie ma takiej działalności, które by centrum nie prowadziło. Centrum zarządza o. Michał (Misza) Romaniuk, dominikanin. Cały ten ośrodek ma pochodzenie polskie. Został założony przez dominikanów dawno temu. Parafia jest polska, ale do naszego kościoła przychodzą też prawosławni. Centrum zostało założone przez polską prowincję ojców dominikanów. Przyjechałam, żeby nauczyć się języka ukraińskiego, ale jest to bardzo trudne, bo każdy tu zna język polski.

fot. archiwum Centrum św. Marcina de Porres w Fastowie

Jak zmieniło się życie placówki po 24 lutego?

Od początku wojny Centrum św. Marcina zmieniło całą swą działalność. Najpierw było mobilnym ośrodkiem dla uchodźców. Prawie 20 autokarów z uchodźcami zostało przetransportowanych do Polski z okolic Mikołajowa, Chersonia, z różnych trudnych miejsc, o których wciąż słyszymy. Kilka dni temu wyjechał ostatni transport do Polski. Pomagają nam w tym: Monika Cichocka, żona polskiego ambasadora Bartosza Cichockiego w Kijowie i Paweł Stępień, z którym współpracujemy przy relokacji uchodźców. Poza tym każdego dnia wysyłamy paczki dla najbardziej potrzebujących, dla uchodźców, przesiedleńców, do wiosek, które się odbudowują. Każdego tygodnia tych paczek jest ponad 2,5 tysiąca. Na początku rosyjskiej inwazji wolontariuszy była prawie setka, w tej chwili jest ich około 70. Są to osoby dochodzące z miasta, ale też mieszkający w samym Centrum św. Marcina de Porres.

fot. archiwum Centrum św. Marcina de Porres w Fastowie

Wiem, że pomagacie odbudowywać domy mieszkańcom Kijowa, ale też tych okolic, które były najbardziej zrujnowane. Jak wygląda ta działalność?

Centrum wraz z ojcami dominikanami po prostu zapewnia niezbędne rzeczy do remontu tych domów. Począwszy od gwoździ, poprzez młotki, piły, deski, cegły, a skończywszy na pokryciach dachowych. Materiały są właściwie dostarczane codziennie do podkijowskich wiosek m.in.: Andrijiwki, Naływajkiwki, Borodianki, Makarowa. I do wielu wiosek w okolicach Fastowa. Ale znając o. Miszę, możemy się spodziewać, że nasi wolontariusze zaczną jeździć też 150 kilometrów dalej. Potrzeby są ogromne. Wioski są naprawdę zniszczone. Są takie, które właściwie w całości wymagają odbudowy. Są wioski, w których zniszczonych jest kilkaset domów. To robi wrażenie. Byłam kilka razy, odwoziliśmy tam dary. Zapał ojców, zapał wolontariuszy jest niesamowity. Jest kilku kierowców, kilka samochodów, codziennie udają się w różne strony. Naprawdę, nie dałoby się tego zrobić, gdyby nie ogromne wsparcie z Polski i z całego świata, które jest dostarczane w różny sposób. Są to dary, finanse, również modlitwa.

Co powoduje, że osoby chcą pomagać?

Ludzie zobaczyli kobiety z dziećmi, które zaczęły przyjeżdżać stąd do Polski. Wypełnione pociągi, na dworcach tysiące kobiet z dziećmi, bez ubrań, często bez wózków dziecięcych, oszołomione, nie wiedziały dokąd mają się udać. Ruszyło im naprzeciw mnóstwo wolontariuszy. Ludzie wyciągali rzeczy z szaf, robili kanapki, przywozili je uchodźcom. Każdy chciał coś zrobić. Setki tysięcy Polaków przyjmowało na początku wojny uchodźców z dziećmi do siebie i tak samo jest tutaj. Żołnierz walczy, bo broni Ojczyzny. A jak jeszcze można bronić Ojczyznę? Dając siebie innym. Dając swój czas, swoją prace, swoje ręce. Tutejsi wolontariusze mają po 70, 40, 30 lat. Są też dziesięciolatkowie, którzy przychodzą z dziadkami lub rodzicami, żeby pomagać. Jest kilka działów: chemiczny, budowlany, medyczny. Tutaj naprawdę każdy znajdzie swoje miejsce.

Jestem tu dopiero od trzech tygodni. Wcześniej organizowałam pomoc w Polsce. Osoby, które pomagały w Polsce, stały się wojenną rodziną. Tutaj też się to bardzo mocno czuje. Jest to jedna wielka wojenna rodzina. Bez tych ludzi nie byłoby pomocy dla osób najbardziej pokrzywdzonych, dla zniszczonych wiosek, takich jak Makarowka, Andriiwka czy Naływajkiwka.

Wspomniała Pani, że w Fastowie mieszka wielu Polaków. Czy oni wyjechali, czy jednak mimo wszystko pozostali w swoich domach?

Nie ma chyba różnicy, czy to jest Polak, czy Ukrainiec, czy ktoś inny. Zależy to przede wszystkim od osobowości, od stopnia lęku, ale też od odruchu serca. Mnóstwo kobiet chciałoby zostać, pomagać, ale jest taki czynnik wiążący, który sprawia, że kobiety wyjeżdżają, czyli dzieci. Więc kobiety wyjeżdżają, bo chcą zapewnić bezpieczeństwo swoim dzieciom.

Jak ludzie reagują na pomoc, którą dostarczacie?

Bardzo różnie. Przede wszystkim ze wzruszeniem. Wiele osób płacze. Wiele osób nie potrafi sobie poradzić. Wiele osób chciałoby więcej. Nie da się zapewnić wszystkiego wszystkim. Nie jestem Ukrainką, więc szokujące było dla mnie znaczenie dla tutejszych ludzi oleju. Jeżeli nie ma oleju w paczce – to paczka się nie liczy. Wiadomo, że olej jest jednym z najdroższych produktów na Ukrainie. Są ludzie, którzy są tak dotknięci tym co się stało, tym co przeżyli, że na widok pomagających zaczynają płakać.

Jeździliśmy po najbardziej zniszczonych wojną miejscowościach i uderzyła mnie rozmowa z jedną kobietą, która poprosiła, żeby się nad nimi nie litować. Zostali tak bardzo pokrzywdzeni, bo to sprawia im jeszcze większy ból, a oni tego bólu mają wiele. Powiedziałam jej, że się nie litujemy. Jesteśmy dumni z ich odwagi, bo naprawdę trzeba mieć ogromną odwagę po tym wszystkim, co się wydarzyło, a przypomnę, że w tych miejscowościach stacjonowali Rosjanie. Te wioski zostały bardzo silnie zbombardowane i ostrzelane w atakach rakietowych. Czołgi wjeżdżały im prosto do domów. Na jedną z wiosek, Naływajkiwkę, spadła 500-tonowa bomba. Zabiła mnóstwo ludzi, zniszczyła domy, krater po tej bombie wygląda jak kopalnia odkrywkowa. Ale ci, którzy przeżyli, mają ogromną siłę i są wdzięczni.

Każdy oczywiście chciałby szybko odbudować swój dom. Więc proszą o wszystko, ale wszystkiego brak. Dlatego tak bardzo potrzebna jest pomoc płynąca z całego świata. Tutaj na miejscu jest to o tyle trudne, że patrząc na te ogromne ludzkie tragedie, chciałoby się pomóc natychmiast. Ale tak się nie da, są to olbrzymie koszty, na Ukrainie zaś wielu materiałów też teraz brakuje.

Byliśmy pod wrażeniem ludzi, którzy przyjechali do Dmytriwki z daleka i zaczęli pomagać w odbudowie. Cegła po cegle zaczęli stawiać domy. Przyjeżdżali z Wołynia, żeby pomagać. To jest właśnie to, że jeżeli ktoś ma dobre serce, to będzie przekraczać granice, pomimo, że jest zagrożenie. Ale też gdyby nie to zagrożenie, nas też by tutaj nie było. Jest ono motywujące. Oczywiście stale musimy dbać o siebie i o innych, ale dzięki temu zagrożeniu myślę, że wiele osób odkryło swoje powołanie do pomagania. Ten zryw jest naprawdę wielki.

Dziękuję za tę rozmowę, za to co Pani robi i za serce, które okazujecie osobom potrzebującym.

Na koniec rozmowy chciałabym opowiedzieć jeszcze o super bohaterce, którą tu spotkałam. Jest taka wioska Andrijiwka. Pani Marija, która ma prawie 90 lat, mieszka samotnie w ostatnim właściwie budynku na skraju wsi. Gdy stacjonowali Rosjanie, z jednej części domu zostało rozstrzelanych dwóch żołnierzy ukraińskich, z drugiej ośmiu. Okupanci nie pozwolili ich pochować. Kobieta wynegocjowała, by można było przykryć zamordowanych plandeką, i przez kilka dni i kilka nocy chodziła odpędzać od tych ciał zwierzęta. Sama jest osobą schorowaną, chodzi o lasce. I to jest właśnie siła Ukrainy. Myślę że dzięki tej sile, dzięki wolontariuszom, dzięki wierze w zwycięstwo dobra nad największym złem, Ukraina się podniesie i będzie wolna.

Też bardzo mocno w to wierzę. Dziękuję serdecznie za rozmowę.

Rozmawiała Danuta Stefanko

Opracowała Karina Wysoczańska

X