Marcin Meyer – polski biznesmen, inwestor, podróżnik, wolontariusz Fot. z archiwum Marcina Meyera

Marcin Meyer – polski biznesmen, inwestor, podróżnik, wolontariusz

O wojnie w Ukrainie jako tragedii ludzkiej, o osobistej walce z rosyjską propagandą oraz o celu pomocy Ukraińcom z Marcinem Meyerem rozmawiała Anna Stożko.

Przez moje zainteresowania zawodowe trafiłam na Instagramie na filmik polskiego wolontariusza, który jeździ na Ukrainę, aby pomagać cywilom i wojskowym. Jego szczerość poruszyła mnie, dlatego dzisiaj chcę opowiedzieć o nim – polskim przyjacielu Ukrainy, który „walczy” na tym samym polu, co nasz zespół projektu Stop Lie, przeciwko rosyjskiej propagandzie o Ukrainie na swój sposób.

Te krótkie filmy na Instagramie mnie poruszyły. Wiem, że wielu Polaków, w tym moi przyjaciele, pomagają Ukrainie na różne sposoby. Dlaczego jednak nasza tragedia nie pozostawiła Cię obojętnym? Czy przed wojną Rosji z Ukrainą interesowałeś się Ukrainą, odwiedzałeś nasze spokojne miasta?

Przed wojną byłem w Kijowie, w Odessie, ale tylko turystycznie, nie miałem żadnych powiązań biznesowych ani znajomości. Dla mnie po wybuchu wojny nie było szansy pozostawać obojętnym, zdawałem sobie sprawę z zagrożenia dla ludzi cywilnych, kobiet i dzieci. Wiedziałem, że trzeba pomagać.

Fot. z archiwum Marcina Meyera

Czyli 24 lutego 2022 r. również pojechałeś na granicę?

Zacząłem jeździć pierwszego dnia. To był impuls. Zabrałem dwóch 15-letnich chłopców z obwodu kijowskiego do Berlina, nie pytając o szczegóły. Jeśli zabierałem kobiety, starałem się sprawić, by nie bały się mnie, czuły się bezpieczne, od razu podłączałem je do Wi-Fi, aby mogły skontaktować się z rodziną. Ale zdałem sobie sprawę, że to za mało. Przesiadłem się na autobus i zacząłem ładować go pomocą dla Ukrainy, a wracając do Polski zabierałem kobiety i dzieci.

Co tam zobaczyłeś?

Naprawdę ujrzałem tragedię ludzką. Mówię to szczerze, nie dla efektu. Widziałem matki z dziećmi, mające tylko reklamówkę… Widać było skalę tej tragedii. Chciałbym tu coś powiedzieć moim rodakom, żeby zrozumieli, że nawet jeśli jesteś bogatym człowiekiem i masz pięć firm, nie masz jednak swoich milionów w domu. W takiej sytuacji ludzie nie mieli czasu zabrać ze sobą pieniędzy, musieli wziąć dzieci i uciekać. Kiedy uciekasz, zabierasz samochód, który może być, na przykład, na kredyt. Czego oczekiwali Polacy? Czy uchodźcy mają być biedni, aby Polacy dobrze się czuli? Nawet biedna babcia może mieć oszczędności, bo ludzie zawsze oszczędzali na czarną godzinę! Żeby coś powiedzieć o ludziach z sąsiedniego kraju, trzeba chociaż raz zobaczyć ich w ich miastach: jak żyją, jaki mają poziom, jak dbają o swój kraj, jak dbają o porządek. Wrócę jednak do pytania. Ujrzałem tragedię ludzką, cierpienie tych kobiet, traumę, ból…

Jak zacząłeś podróżować na Ukrainę i gdzie? Jak wybierałeś miejsca pomocy? Kto był docelowym odbiorcą w pierwszej kolejności?

Poznałem pastora Witalija na granicy. On przywoził ludzi, ja ich odbierałem. Całkowicie przypadkowo, nigdy wcześniej się nie spotkaliśmy. Zdałem sobie sprawę, że chcę podróżować dalej, aby pomagać. W ogóle na początku chciałem iść walczyć. Jednak na Ukrainie powiedziano mi, że jeśli chcesz pomagać, rób to, co już robisz. Więc zacząłem pomagać poprzez Witalija. Dla mnie było ważne, że jego pomoc cywilom i wojskowym nie zależała od religii! Wiedziałem, że ta pomoc trafia w dobre ręce, nic nie ginie, nie ma oszustw. Pomagać we Lwowie było zbyt łatwo. Tam było wszystkiego pod dostatkiem, a ja chciałem dotrzeć tam, gdzie jest mniej. Pojechałem do Krzywego Rogu i tam zacząłem regularnie jeździć. Pastor Witalij miał około 700 osób, a jego kolega około 1000 na tydzień, których trzeba było nakarmić, zaopiekować się nimi. Miałem miejsce i odbiorców, którym mogłem pomagać.

Fot. z archiwum Marcina Meyera

Zazwyczaj wszyscy, którzy pomagają, należą do określonych fundacji i organizacji. Przeglądając Twój profil, nie zauważyłam żadnych wzmianek o żadnej fundacji, co często się zdarza. Dlaczego zdecydowałeś się pomagać samodzielnie, a nie za pośrednictwem organizacji charytatywnych czy założenia własnej?

Nie chcę, aby ktokolwiek zarzucał mi, że mam jakieś ukryte cele, na przykład, zarabianie. Ludziom to trudno zrozumieć, Ukraińcom też to trudno zrozumieć, czasem pytają: „A co Ty z tego masz?”.

Staram się im wytłumaczyć, że gdy już posiadasz pewne dobra i doświadczenie życiowe, to tak naprawdę więcej zysku nie przyniesie ci kolejne bogactwo czy inny majątek materialny. Chcę być niezależny w moich działaniach, to jest moje osobiste zaangażowanie. Nie mam zamiaru zakładać fundacji. Wolę działać sam.

Czy poza Ukrainą angażowałeś się wcześniej w działalność charytatywną?

Pomagałem ludziom indywidualnie w różnych sytuacjach, ale skala mojego zaangażowania związana z wojną jest zupełnie inna. Tutaj istnieje realna potrzeba! Każdy powinien pomagać, ale ja osobiście nikogo nie przekonuję. Jeśli ktoś chce pomagać Palestynie, to jego wybór, ja wolę pomagać Ukrainie, bo to nasi najbliżsi sąsiedzi. Robię to świadomie.

Dlaczego zacząłeś dzielić się prawdą o wojnie na TikToku i Instagramie, gdzie konsekwencje rosyjskich ataków na spokojne miasta Ukrainy są widoczne?

Założyłem konto na Instagramie w jednym celu – umożliwienie ludziom, którzy potrzebują pomocy, skontaktowanie się ze mną. Do tej pory unikałem mediów społecznościowych. TikTok z kolei służy mi do pokazywania, co się dzieje na Ukrainie. Niestety, w Europie już zaczyna się zapominać o wojnie na Ukrainie! To sposób na rozmowę z ludźmi, którzy siedzą w kawiarni w Lublinie i nie zdają sobie sprawy, że zaledwie 400 km dalej inni ludzie giną wskutek bombardowań. To dzieje się obok! Kobiety, dzieci, mężczyźni umierają. Przecież rakieta już spadła na Polskę i zabiła dwóch rolników!

Jak reagujesz na hejt, na tych, którzy nie wierzą w rzeczywistość wojny, którą pokazujesz i opowiadasz?

Często piszą do mnie: „a nam nie pomogliby! Po co Ty to robisz?”. Dla mnie nie ma takiego pytania! Kropka! Bo pomaganie nie ma celu pomocy nawzajem! Bez sensu, bo to już nie jest pomoc! Ja zachowuję się, jak mam się zachować! Co do hejtu. Dużo tego jest. Odpowiadam na dobre komentarze, opowiadam o dobrych sprawach. Ale problem polega na tym, a Ty to wiesz na pewno, że ci – źli ludzie – krzyczą głośno. Byłem w Buczy, byłem w Bachmucie, w Awdijiwce, ewakuowałem ludzi stamtąd, przewoziłem dzieci z zezwoleniem rodziców, które cierpiały z powodu syren i innych rzeczy. Jak to pokazać, przecież to zablokują! A ja nie mam paliwa do tego, żeby prowadzić kanał na YouTube.

Ja znam rosjan, co to za ludzie, ich charakter, podejście do innych nacji. U nich propaganda działa doskonale. To są faszyści! Kto nam, Polakom, zrobił najwięcej krzywdy? Oczywiście, to Rosjanie! A do mnie piszą boty. Po co reagować?

Jednak w interesie Rosji zawsze było, żeby nasze narody nie miały zgody. Ich cel – skłócić nasze kraje!

Jak opisałbyś interakcje z obserwującymi i wsparcie, które otrzymujesz od nich?

To jest ważne pytanie! Wsparcie, które otrzymuję od ludzi, jest ogromne. Byłem w sytuacji, kiedy w Krzywym Rogu jedna kobieta poprosiła mnie o trzy podpaski. Nie trzy paczki, tylko trzy podpaski! To było wręcz tragiczne. Zapytałem znajome dziewczyny, ile naprawdę potrzebuje. Okazało się, że wystarczą dwie paczki. To było poruszające. Napisałem do moich obserwujących, a oni zasypali mnie podpaskami, pieluchami dla dzieci. Wsparcie od ludzi jest ogromne! Dlatego ja wiem, że tak naprawdę nawet atakujące boty to jest garstka. Pytałaś o fundację. Dla mnie fundacja w ogóle nie jest potrzebna.

Chłopcy na froncie, wśród nich akurat też Polacy walczą, w jednostce szturmowej potrzebowali drona, stacji do ładowania. W ciągu tygodnia zebrało sie dwadzieścia parę tysięcy. Czy potrzebne była w Krzywym Rogu jakieś lekarstwa, np. do szpitala, czy auto dla wojskowych, od razu przywoziłem, bo ludzie widzieli, że jeżdżę na linię frontu i, z zaufaniem do mnie, przekazywali mi swój stary samochód. To jest ludzkie wsparcie, interakcja!

W jakich językach potrafisz się porozumieć? Jak sobie radzisz? Udało Ci się nauczyć trochę ukraińskiego?

Słyszysz, jak mówię (śmiech). Pamiętam trochę rosyjski z czasów szkolnych. Ale raczej mówię mieszanką rosyjskiego, ukraińskiego i polskiego. Oczywiście znam też angielski, ale tutaj nie miałem okazji go używać. Rozumiem trochę ukraińskiego, chciałbym nauczyć się tego języka. Ale zawsze będę bronił tych Ukraińców, którzy mówią po rosyjsku! Uważam ich za patriotów, widziałem ich na wojnie, są tak samo oddani! Na froncie wielu chłopców nie potrafi rozmawiać po ukraińsku, przynajmniej teraz, bo muszą się tego uczyć, a oni walczą! Wiadomo, że rosyjski język często ratował im życie, gdy spotykali Rosjan.

Kto inspiruje Cię i wspiera, co motywuje Cię do takiej aktywności, skoro częste podróże na Ukrainę z pewnością zabierają czas dla rodziny?

Moje dzieci! Mam dwójkę dzieci – siedemnastoletnią córkę i ośmioletniego syna, których kocham. Mój syn Jasiu zawsze gra w gry, które dotyczą Ukrainy. Julka rozumie i martwi się o mnie. Często pyta, czy w Polsce będzie bezpiecznie. Ale chcę pokazać moim dzieciom, że można coś robić dla innych bezinteresownie. To bardzo trudny temat. Bycie ojcem jest łatwe, ale bycie tatą to już wyzwanie. To sztuka!

Ale co mnie motywuje? Motywuje mnie wieś, którą się opiekujemy, nazywa się Dawydowy Brod, oni byli w okupacji. Motywuje mnie radość tych dzieci, że mnie rozpoznają. Przywożę zabawki, koszulki, słodycze. Nikt nic nie zamawia! Po prostu przywozimy. Ci ludzie tam nic nie mają, do tej pory jest tam ciężko. Tam, gdzie jeździmy, jest nie rozminowane! Mało kto pojedzie, a oni potrzebują pomocy. Każdy ich uśmiech mnie motywuje.

Masz przyjaciół i kolegów w Polsce, którzy również wspierają Ukrainę na jej trudnej drodze?

Specjalnie nie mam. Ale mam takich, że jeżeli poproszę o wsparcie, na pewno pomogą. Nie spotykam się z niechęcią. Ale wiesz, ludzie myśleli, że ta wojna potrwa krótko, jednak tak nie jest. Ja sobie nie przypinam orderu teraz, ale nie mam zamiaru odpuścić. Jestem przygotowany od początku i do końca, nie mam zamiaru się poddawać.

Słuchaj. Nie było prądu, wody, ciepła. Wiesz jak to jest! Jasne, że ludzie czasem mają dość. Ale chcę Ci powiedzieć, że jak podjeżdżałem do granicy polskiej i widziałem światło na ulicach, potrafię to doceniać! Zmieniasz spojrzenie i to Ci daje perspektywę. Bo ludzie już zapomnieli, że może być źle. Póki nie założę twoich butów, nie zrozumiem twojego problemu.

Czy są Ukraińcy, którzy stali się twoimi bliskimi przyjaciółmi w czasie wojny? Czy czujesz się odpowiedzialny za tych, którzy, można powiedzieć, „przywiązali się” do ciebie?

Oczywiście! Mieszkam w domu u pastora Witalija, jak u siebie. Razem jeździmy, bo to on wie, kto i gdzie potrzebuje pomocy. Gdy jesteśmy w Polsce, Witalij jest u mnie. Mam swój pokój w jego domu. Tak, mam też swoich znajomych. Spędzając więcej czasu na Ukrainie niż w Polsce, czuję się tu jak w domu. Wspieram się wzajemnie z Witalijem, a jego znajomi i przyjaciele stali się również moimi. Pobyt tu daje mi energię! Wiesz, miałem ogromnego guza w głowie, w szpitalu wojskowym w Polsce miałem operację, nogi nie czułem i dwie ręce były niesprawne.

Nie bałeś się? Bo zawsze się uśmiechasz. A ludzie najczęściej uważają, że uśmiech jest wskaźnikiem, wykazaniem sukcesu, że masz wszystko ok.

Rzeczywiście, bałem się, ale strach mnie motywuje do działania. Musiałem mieć długotrwałą terapię, ale wytrzymałem siedzieć na miejscu tylko trzy tygodnie. Życie jest jedno i ono jest piękne! To, że jest wojna, nie znaczy, że musimy chodzić w czarnych chałatach. Mamy dzieci wychowywać, te dzieci mają się rodzić, inne rzeczy. A jeżeli ktoś zabije w tobie chęć do życia, to tak naprawdę zabije w tobie wszystko. Za dużo depresji dookoła, tragedii. Czasem staram się przykryć stres uśmiechem. Czuję, że tu stałem się bardziej empatyczny, wrażliwy.

Zakładam, bo masz tyle energii, że prowadzisz dość aktywne życie poza wyjazdami na Ukrainę. Jak spędzasz swój czas wolny? Czym się zajmujesz?

Bardzo lubię sport i takiego rodzaju aktywności. Ale wiadomo, że w tej sytuacji teraz to jak mam wolny czas i jestem w domu, w Polsce, poświęcam się całkowicie swoim dzieciom. Staram się nadrobić czas. Jak mówiłem, można być ojcem, ale nie tatą. Kontakt z moimi dziećmi to dla mnie jest podstawa.

Miałam na sam koniec zaplanowane krótkie pytanie, ale w naszej rozmowie usłyszałam odpowiedź. Jednak chcę, żebyś powiedział jeszcze raz, bo miło mi to było słyszeć: jak długo jeszcze zamierzasz pomagać Ukrainie?

Tak długo, jak to będzie potrzebne. Do końca, czyli do zwycięstwa. Wierzę w to szczerze! Sława Ukrainie!

Rozmawiała Anna Stożko

Tekst ukazał się w nr 7 (443), 16 – 29 kwietnia 2024

X