Maleńki Berlin i wielki bazar

Maleńki Berlin i wielki bazar

– Często jeździcie na tamtą stronę? – pytam listonoszkę, którą spotykam w głębi wioski.

– A gdzie tam! To już Ukraina. Po co tam chodzić? Czasem, gdy trzeba coś kupić, mogę pójść. Ale nie często – odpowiedziała mieszanką słowackich i rosyjskich słów. Pochodziłem trochę po wsi, starając się nawiązać kontakt z kimś, z kim mógłbym się porozumieć. Żadnego Ukraińca czy wychodźcy z Małych Salmeńców po słowackiej wiosce nie znalazłem.

Dziadek, który mieszka obok greckokatolickiej cerkwi, opowiedział o niegdyś jednej wiosce i o rozdzielonych rodzinach. Na pytanie, czy zna takie rodziny, odburknął: „Dużo czasu minęło. Niby są, ale gdzie ich szukać – nie wiem. Ktoś może jeszcze chodzi na cmentarz. On kiedyś był jeden, wspólny. Ale ja takich nie znam”.

Aby przejść na ukraińską stronę, obywatele Unii legitymują się tylko paszportem u słowackich, a potem u ukraińskich pograniczników. Słowakom zajmuje to mniej niż minutę. Ja musiałem czekać, bo pogranicznik z pieczątką poszedł na obiad. A bez niej wypuścić mnie nie mogli. Czekałem na przejściu, a obok mnie przechodziły dziesiątki ludzi. Niektórzy z nich w ciągu 20. minut wracali spowrotem z towarem. Dookoła pachniało gumą do żucia.

Pogranicznicy udawali, że mnie nie zauważają, a ja ze swej strony starałem się wszelako zwrócić na siebie ich uwagę. Minąłem o metr znak NO smoking! i demonstracyjnie wyciągnąłem papierosa. Im było wszystko jedno. Wróciłem, zdjąłem torbę z ramienia i usiadłem na ziemi. Ludzie, którzy przechodzili musieli mnie omijać. Po 20. minutach takiego siedzenia, kobieta-oficer ze słowackiej straży granicznej, przerzuciwszy się kilkoma słowami z kolegą, gdzieś zadzwoniła. Po krótkiej rozmowie zza rogu wyszedł znany mi już mundurowy, który mnie tu wpuszczał. Wypuścili.

– Widzi pan jak to jest. Dlaczego oni Ukraińców nie chcą puszczać, a my Słowaków powinniśmy? – żalił się ukraiński pogranicznik, oczekując u mnie zrozumienia.

Gdy odszedłem już po ukraińskiej stronie z pół kilometra od chat-sklepów, zobaczyłem bardziej tradycyjny sklep z wywieszką „Produkty”. Wszedłem tam w momencie, gdy ekspedientka, ciemnowłosa kobieta, lat około czterdziestu, przelewała jakąś przeźroczystą ciecz z plastykowej flaszki do szklanej. W sklepie nie było nikogo. Zobaczywszy mnie, kobieta niby ze strachem, przestała przelewać. Jest to sklep dla miejscowych i chociaż ceny tu są takie same jak w innych, Słowacy tu nie zaglądają.

– Dla nich tu za daleko. Rzadko ktoś z nich zapuszcza się dalej od przejścia. Są leniwi, – wyjaśniła ekspedientka.
Trochę opodal, za częścią „bazarową” wioski, jest jeszcze kilka zwykłych chat. Tam spotkałem tęgawą kobietę lat około 60.

Jej okrągłą twarz okalała stara chustka. Obok kobiety biegał pies. Zawołała go, gdy się zbliżyłem.
– Ten pies rozumie tylko po węgiersku, – wyjaśniła „baba Marija” i znów coś powiedziała do psa. Na pytanie kiedy będzie autobus, odrzekła krótko: „O piątej”. Na moim zegarku była już prawie szósta. Widząc to, poprawiła się szybko: „My tu żyjemy według czasu środkowoeuropejskiego, tak nam wygodniej. Według kijowskiego – o szóstej”.

Baba Marija na Słowację nie chodzi, jak większość sąsiadów. Wiza jest droga, a jeszcze i puszczać nie chcą. Co ma tam do roboty? Jacyś krewni byli, ale już dawno kontakty się urwały. Na pytanie czy poprawiło się coś z powodu wybudowania przejścia – tylko rozłożyła ręce.

– Drogę zrobili, teraz autobus jeździ. A pracy jak nie było, tak nie ma. Chociaż młodzi, kto jeszcze nie uciekł – handlują. Wszyscy teraz powinni handlować. Kto nie ma co sprzedawać, ten nie ma co robić.

Jurij Opoka

Info:
Jurij Opoka, studiuje dziennikarstwo na UKU. Tekst powstał w ramach Szkoły Reportażu, który jest pilotowany przez Instytut Polski w Kijowie, ukraińsko-polski klub dziennikarski „Bez uprzedzeń” i magisterski program z dziennikarstwa Ukraińskiego Katolickiego Uniwersytetu we Lwowie przy wsparciu finansowym Międzynarodowego funduszu „Odrodzenie”.

Tekst ukazał się w nr 5 (153), 16 marca – 29 marca 2012
Tekst w wersji ukraińskiej ukazał się na portalu zaxid.net

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X