Lwowskie sensacje. Legendy cmentarza Stryjskiego

Lwowskie sensacje. Legendy cmentarza Stryjskiego

Jakaś niedobra aura otaczała tak zwany nowy cmentarz Stryjski prawie od czasu jego założenia w dalekim 1823 roku. Teren ten za rogatką Stryjską odstraszał uczciwych obywateli, zaś przyciągał różnorakich „indywiduów spod ciemnej gwiazdy”. Było tak w wieku XIX, kiedy na cmentarzu jeszcze grzebano do roku 1893 i później, aż do czasów II wojny światowej. Obszar cmentarza wynosił 14 morgów 880 kw. sążni i rozciągnął się wzdłuż drogi Stryjskiej. Dopiero w 1890 roku staraniem magistratu lwowskiego cmentarz był częściowo ogrodzony, lecz tylko od drogi Stryjskiej. Od strony północno-wschodniej do terenu cmentarza przylegała dzika, niezaludniona przestrzeń, spadająca stromo w stronę ulicy Pełczyńskiej i Stawu Pełczyńskiego. Jeszcze w czasach funkcjonowania cmentarza i nadzoru za nim ze strony magistratu, chodzić w jego okolicach i przejeżdżać drogą Stryjską było przygodą nie całkiem bezpieczną. Jak pisał znany krajoznawca lwowski Józef Białynia-Chołodecki, „ludzie mijali ponury, głuchy, zimny gród umarłych, a tylko mchy, burzany i chwasty czerpią obfite soki ze szczątek ludzkich, rozwijają się bujnie, rozwielmożniają się wśród dzikiego ustronia swą władzą”. Również mało kto z „lepszych i wybitniejszych obywateli” chciał być pochowany obok grobów, w których „znachodzili spoczynek aresztanci, pospolici zbrodniarze, znajdy, podrzutki i samobójcy „również ofiary cholery i innych epidemii. Tenże J. Białynia-Chołodecki ciężko przeżywał, że „wbiegają na cmentarz nieoparkowany od strony błonia i Stawu Pełczyńskiego psy i nierogacizna, tudzież wciska się różnego rodzaju tałatajstwo, zniszczając groby nieobyczajnym zachowaniem się”.

„Wiek Nowy” w 1924 roku donosił, że „na Cmentarzu Stryjskim, zniszczonym i zaniedbanym zupełnie, dzieją się wieczorami, a zwłaszcza w niedziele, najohydniejsze orgie apaszy i cór Koryntu. Różne indywidua przychodzą tam również w dzień i w bezwstydny sposób „opalają się”, rozbierają się do naga, plugawiąc miejsce spoczynku zmarłych”.

Prasa również pisała o wypasie bydła na terenie cmentarza. Krowy zanieczyszczały cmentarz, zaś różni złodzieje i poszukiwacze metalu rozbijali grobowce. „Nadto grobowce te służyły za schronienie dla bandytów, którzy napadali na jadących gościńcem Stryjskim”.

W magistracie lwowskim dostrzegano wszystkie nieporządki na tym zaniedbanym terenie, lecz pieniędzy na uporządkowanie w budżecie miejskim jakoś stale brakowało. Kilka wspaniałych planów zagospodarowania obszaru dawnego cmentarza i przyłączenia go do parku Stryjskiego nigdy nie doczekały się realizacji. Oto na przykład w 1929 roku odezwa magistratu zapowiadała, że powstał plan likwidacji cmentarza i przyłączenia tego terenu do parku Kilińskiego (Stryjskiego), również parcelacji części gruntów przylegających do cmentarza. „Ta część parku, która dotychczas stanowi cmentarz, urządzona będzie nadzwyczaj starannie, a w szczególności wyposażona będzie w piękne aleje, przestronne trawniki i bogate klomby. Park Kilińskiego, dziś już bardzo piękny, będzie niebawem jednym z najpiękniejszych parków w Polsce, a może i w Europie” – zapowiadała odezwa. Magistrat również zapowiadał, że ekshumację zwłok i przewóz je autem na Cmentarz Łyczakowski będzie przeprowadzony kosztami miasta, zaś na Cmentarzu Łyczakowskim będą na ten cel zbudowane nowe grobowce. Niestety, pieniędzy stale brakowało i większość projektów magistratu pozostała tylko w planach.

Opinię publiczną w ciągu wielu lat ogromnie niepokoiła sytuacja dokoła cmentarza i w ogóle w części górnej ulic Stryjskiej i Kadeckiej, gdzie w latach 20–30. rozpoczęto budownictwo kamienic czynszowych i will prywatnych. Alarmowano o zabezpieczenie porządku publicznego i spokoju mieszkańców tej dzielnicy. Tymczasem prasa regularnie podawała sensacyjne wiadomości o złodziejach, kryminalistach, prostytutkach, które znalazły sobie przytułek w tych okolicach, również o mrożących krew przypadkach, grabieżach i morderstwach. O kolejnej takiej „sensacji” „Gazeta lwowska” pisała w dniu 3 sierpnia 1901roku: „Zagadkowa zbrodnia. W krzakach przy rogatce Stryjskiej znaleziono wczoraj 80-letnią staruszkę niewiadomego pochodzenia i nazwiska, zupełnie nagą i z rozbitą głową. Stacja ratunkowa, którą wezwano telefonem, opatrzyła ranę, skonstatowała uwiąd mózgowy u chorej i po opatrzeniu odstawiła ją do szpitala. Prawdopodobnie staruszka wracając skądś do domu, może na wieś, napadnięta została przez bandę drabów i obdarta do naga”. Władze policyjne przez całe dziesięciolecia nie mogły dać sobie rady z sytuacją zaistniałą w okolicach cmentarza Stryjskiego. W 1911 roku na istniejące skandaliczne stosunki zwracał uwagę magistratu lwowskiego Józef Białynia-Chołodecki, który pisał, że wśród grobów i chwastów „błąkają się samotnie lub grupami różne podejrzane postacie, poszukujące łatwego w cudzych kieszeniach zarobku… Powtarzają się wieczorami i nocami napady rzezimieszków w pobliżu cmentarza Stryjskiego, a policja nie mogła przez długi czas odkryć ich schowku. Po żmudnych dopiero poszukiwaniach stwierdzono, iż mieszkali oni w jednym z opróżnionych grobowców i stamtąd urządzali swe nocne wycieczki”.

Nieprzyjemności oczekiwały też na chętnych spacerów na terenie zaniedbanego cmentarza Stryjskiego z kobietami z tak zwanego „półświatka”. Podobne kobiety często współpracowały ze zwykłymi bandytami i romans naiwnego człowieka mógł skończyć się spotkaniem właśnie z nimi na ciemnych alejkach parku Kilińskiego lub w chaszczach cmentarza Stryjskiego. Dla chętnych „taniej miłości” u takich kobiet był jeszcze jeden trik. Otóż 23 sierpnia 1939 roku „Dziennik Polski” donosił w artykule pod tytułem „Zagadkowa śmierć robotnika skutkiem przepicia” o miłosnym spotkaniu robotnika Aleksandra Dąbrowskiego z Marią Polarczuk na terenie cmentarza Stryjskiego. „Na wzgórzach Pełczyńskich naprzeciw realności przy ul. Stryjskiej nr 28 znaleziono wczoraj wczesnym rankiem zwłoki Aleksandra Dąbrowskiego liczącego 25 lat, robotnika, zamieszkałego w baraku miejskim nr 2 na Persenkówce. Przybyły na miejsce wypadku lekarz dzielnicowy stwierdził śmierć skutkiem zatrucia alkoholem. Dochodzenia policyjne wdrożone w kierunku wyjaśnienia zagadkowego wypadku stwierdziły, że Dąbrowski przybył w godzinach popołudniowych na wzgórze Pełczyńskie w towarzystwie Marii Polarczuk i w jej obecności wypił całą niemal dużą flaszkę mocnej wódki, skutkiem czego doznał śmiertelnego zatrucia. Polarczukowa została przytrzymana”. Policja miała uzasadnione przypuszczenia, że owa wódka mogła być zatruta, bo do niej została podmieszana jakaś nieznana substancja trująca, zaś Maria Polarczuk miała do tego stosunek bezpośredni.

Wśród tych wszystkich mrożących krew historii rekord poczytalności i rozgłosu pobił reportaż opublikowany we wrześniu 1912 roku w „Wieku Nowym”. Była to sensacja, która jednych szokowała, innym dostarczała silnych emocji. Według wersji dziennikarzy, zawitał pewnego dnia do redakcji człowiek solidny, inteligentny, „przedstawiciel kół inżynierskich” i opowiedział o niesamowitej przygodzie, która zdarzyła się z nim półtora miesięcy temu na terenie cmentarza Stryjskiego, w chaszczach wśród powalonych pomników i rozbitych grobowców. Ze słów „inżyniera” policja nie reaguje na jego zgłoszenie o niesamowitym gwałcie na nim i kobiecie, która jemu towarzyszyła owego wieczora oraz nie znalazła, a nawet i nie szuka bandytów. Dziennikarze uważnie wysłuchali „inżyniera” i już następnego dnia w „Wieku Nowym” opublikowano reportaż, który czytał cały Lwów. Otóż, pewien „inżynier, człowiek żonaty” wybrał się wieczorem w towarzystwie pewnej kobiety z „półświatka” na przechadzkę na ustroniu od hałaśliwego ruchu ulicznego i tłumów ludzi. Kiedy tak spacerowali sobie w części górnej ulicy Kadeckiej, w pobliżu cmentarza Stryjskiego, „przystąpiło nagle do owego inżyniera jakieś indywiduum, potrąciło go, a kobietę idącą z nim w sposób ordynarny zaczepiło”. Wówczas „inżynier” odtrącił napastnika, który natychmiast znikł w pobliskich gąszczach. Uważając całe zajście za wyczerpane, para zadowolona z siebie, udała się na dalszy spacer w stronę cmentarza Stryjskiego. Zaledwie jednak zrobili kilkadziesiąt kroków, jak nagle otoczyło ich około dziesięciu mężczyzn, jeden drugiego ohydniejszych, prawdziwych bandziorów. Między nimi znajdował się i odtrącony poprzednio napastnik. Zanim „inżynier” zdołał zorientować się w sytuacji, już go bandyci związali i zakneblowali jemu usta, zaciągnęli na teren cmentarza i przywiązali do drzewa. Tymczasem kilku innych bandytów zajęło się towarzyszką „inżyniera”. Zakneblowawszy jej usta, obalili na ziemię, rozebrali prawie do naga i na „oczach inżyniera pastwiono się nad nią w tak ohydny sposób, że nieszczęśliwa zemdlała”. Po dokonaniu gwałtu bandyci ulotnili się, pozostawiając „ofiarę swego zbydlęcenia w stanie nieprzytomnym”. „Inżynier” też nie mógł jej pomóc , bo przywiązany był do drzewa. Dopiero rano znaleźli obie ofiary przechodzący ulicą ludzie, którzy „prawdopodobnie na prośbę inżyniera zachowali w tym wypadku najgłębsze milczenie”. Mężczyznę odstawiono do domu, gdzie nim zaopiekowała się kochająca żona, lecz wskutek przeziębienia i ataku nerwowego przeleżał on kilka dni w łóżku. Zgwałconą kobietę odstawiono do szpitala powszechnego, gdzie w dziesięć dni potem ona zmarła. Oto niesamowita historia, głośna sensacja. Redakcja „Wieku Nowego” dodała od siebie, że policja i władze miejskie całkowicie zaniedbały swój obowiązek utrzymania bezpieczeństwa publicznego. Tymczasem pisała dalej gazeta, „na wzgórzach obok stawu Pełczyńskiego zagnieździły się od dawna bandy opryszków, a nie trzebione przez policję, posuwają się stopniowo do takiej bezczelności, że obecnie – zwłaszcza w nocy – są jedynymi panami publicznych plantacji i biada temu , kto tam późną nocą skieruje swoje kroki”.

Po takiej głośnej publikacji, policja przeprowadziła własne energiczne śledztwo. Rezultatem dochodzeń policyjnych detektywów wyjaśniono, że w ogóle nikt nie zwracał się do policji, żadna taka zgwałcona kobieta nie była przywieziona do szpitala powszechnego i żadna tam w owym okresie czasu nie zmarła. Zbadano też spis zmarłych kobiet w wieku 15 do 35 lat i również nie znaleziono między nimi takiej kobiety. Przeprowadzono także dochodzenie w kołach inżynierskich, lecz i w „kołach tych nie napotkano się nigdy z potwierdzeniem tego faktu”. Policja według tego uznała, że podobnego wydarzenia na cmentarzu Stryjskim w ogóle nie było, zaś reportaż w „Wieku Nowym” został wymyślony od pierwszej do ostatniej litery. Zostało jednak na zawsze tajemnicą, kto wymyślił owy sensacyjny reportaż. Czy był to tzw. „inżynier”, który szukał rozgłosu dookoła swojej osoby, czy też dziennikarze „Wieku Nowego”, którzy sfabrykowali kolejną sensację dla popularności swojej gazety… a może po prostu z nudów.

Jurij Smirnow

X