Lwów Stanisława Lema. Część 4 II Gimnazjum im. Karola Szajnochy, zbiory państwa Kotłobułatowych

Lwów Stanisława Lema. Część 4

W 100. rocznicę urodzin Stanisława Lema

Rozmowa Anny Gordijewskiej z Mariuszem Olbromskim, literatem, muzealnikiem, animatorem działań kulturalnych.

Poprzednio rozmawialiśmy o wędrówkach małego Stasia Lema razem z ojcem po rodzinnym mieście i jego wspomnieniach o tych przeżyciach w „Wysokim Zamku”. Później przez wiele lat wędrował z rodzinnej kamienicy przy ulicy Brajerowskiej 4, dziś Łepkiego, do gimnazjum im. Karola Szajnochy, obecnie szkoły nr 8.

Tak przez wiele lat, od 1932 roku, w dniach nauki szkolnej szedł każdego ranka mniej więcej pół godziny do swego gimnazjum im. Karola Szajnochy przy ulicy Podwale 2. Pisał na ten temat: „Drogę z domu do gimnazjum mógłbym przejść chyba z zamkniętymi oczami jeszcze dzisiaj – tak utrwaliła się, w ciągu lat, nieustannym powtarzaniem, że stała się jakby melodią – tym co psycholog nazywa „melodia kinetyczna”. Przemierzał najbardziej reprezentatywną, najpiękniejszą część miasta, od Brajerowskiej przez ulice: Moniuszki, plac Smolki z pomnikiem Smolki pośrodku, dalej Jagiellońską, Legionów, mijał pasaż Andriollego .Później przechodził przez Rynek, mijał fontannę, ratusz z czuwającymi lwami, opodal czarną kamienicę, czyli Muzeum Króla Jana III Sobieskiego, szedł wąską Ruską na Podwale na Czarnieckiego. Po drodze zatrzymywał się często na placu św. Ducha przy kiosku pana Kawurasa z ulubioną chałwą, aby kupić kolejną porcje przysmaku. W zasadzie wszystkie te ulice, okazałe przy nich budynki nie zostały zniszczone w czasie II wojny światowej. Można je także dzisiaj podziwiać w całej ich okazałości i pięknie, organizować barwne wycieczki „śladami Lema do jego szkoły”. O każdej z tych budowli można by napisać książkę, coś ciekawego powiedzieć, bo każda ma swoją osobną, niezwykłą historię. Gimnazjum, do którego chodził, było jednym z najlepszych w mieście jeśli chodzi o poziom nauczania. Zachował się do dziś dwupiętrowy budynek tej szkoły, zbudowanej tak, by była idealnie funkcjonalna. Budynek został wzniesiony w kształcie prostokąta, był otoczony drzewami. Miał przejrzysty układ wysokich korytarzy i sal, z dużą salą gimnastyczną, boiskiem sportowym na zewnątrz, gdzie rozgrywano mecze piłkarskie. Do dziś pozostali w tym budynku także „świadkowie” dawnych lat, tacy jak zabytkowe posadzki, poręcze i schody, drzwi i wiele innych, które jeszcze udało się Pani ostatnio sfotografować. Ciekawy też jest widok z okien tej szkoły, na Starą Prochownię, wieżę Korniakta, ulice wiodącą w górę na tytułowy Wysoki Zamek, skąd klasa Lema udawała się na wycieczki, na piechotę, nie tramwajem – bo bilety były za drogie, choć było to zaledwie dwa przystanki. Wtedy, gdy w toku nauczania była jakaś luka i z takich i innych przyczyn została odwołana lekcja. Szkoła ta, obecnie szkoła nr 8, jest jedną z najstarszych w tej części Europy i funkcjonuje nadal, od ponad 200 lat.

A jak pisarz charakteryzował środowisko szkolne?

Z ogromnym sentymentem tonowanym dużą dozą lwowskiego humoru. Przedstawił środowisko szkolne jako miejsce ciągłej psychomachii, swoistej subkultury gimnazjalnej. Codziennej walki między niesfornym, krnąbrnym i opornym na wiedzę elementem uczniowskim, pełnym niesamowitych, zaskakujących pomysłów i wygłupów, a usiłującym je oświecić, przemienić i wtłoczyć w oporne głowy – zacnym gronem pedagogicznym. Pisał: „Bogaty nie jest mikropejzaż pedagogicznej batalistyki. Stanowi jednak pole dla pojedynków egzaminacyjnych, masowych rzezi, czyli klasówek, wszelkich kluczeń, przypadań, forteli, i ucieczek, gdzie redutą jest każda ławka, kreda może stać się czasem pociskiem, a ostatnią przystanią zbawienia okazuje się, jakże często klozet”. Klasa hołdując „bóstwom Wielkiego Wygłupu”, tworzyła, według niego, pewnego rodzaju – inny w porównaniu do ładu katedry nauczycielskiej – porządek sprzeczny. Wspomina: „W ten sposób z mrówczego mozołu powstaje swoista subkultura gimnazjalna, we wszystkich szparach i szczelinach oficjalnej, ponieważ klasa, znęcając się nad pulpitami, ryjąc na ścianach ustępu grafitto, topiąc w atramencie muchy, mocząc kredę i drąc gąbki, dorysowując żeńskim bohaterom narodowym wąsy, a ich męskim odpowiednikom biusty, tylko z pozoru odpowiada wytwarzaniem chaosu na imperatyw ładu. W rzeczywistości i ona tworzy porządek”.

Czy Lem opisuje wygląd swej klasy?

Te opisy u niego zarówno Lwowa, budynków, osób, nie są na ogół pełnymi, nużącymi opowieściami, dlatego nie są banalne. Stosuje przeważnie metodę syntetycznej refleksji, opisy wybiórcze, krótko rzuca, że tak powiem, „światło wspomnień” na zdarzenia i przedmioty. Tak jest i z przedstawieniem szkoły i klasy. Wspomina na przykład, że któregoś roku stare ławki szkolne zastąpiły nowoczesne stoły z szufladami i krzesła. Ale stare ławki żegna pełnym humoru opisem: „ Człowiek paleolityczny rył w kamieniu, gimnazjalny – w ławce. Wdzięczne to było tworzywo. Jacyś pełni mądrości stolarze musieli je projektować z myślą o tysięcznych falach uczniowskich, które będą próbowały wciąż ponawianym przybojem skruszyć drewniane okowy. Brzegi pulpitów stały się z czasem gładkie jak kość słoniowa, bo je tam ujmowały rozpaczliwym skurczem dłonie niezliczonych pokoleń wyrywanych do odpowiedzi. Pot i atrament wsiąkały w grube deski, że zyskały z wolna swą nieopisaną, szaro-buro-sinawą barwę; stalówki, ostrza scyzoryków czy po prostu paznokcie, a kto wie, może i zęby, poryły je girlandami tajemnych znaków, rządkami hieroglificznego pisma, którego warstwy kładły się na warstwach, bo każda generacja następna pogłębiała trud poprzedniej”. Z opisu klasy wiemy, że w pomieszczeniach były katedry nauczycielskie, które dzisiaj już zniknęły. Uczniowie nosili mundurki szkolne, które w pewnym czasie się zmieniły. Sztywne rogatywki z żółtym otoczkiem zastąpiły miękkie maciejówki, nowe mundurki miały inny krój, były granatowe z bluzami otwartymi u kołnierza, spodnie w niższych klasach miały niebieską wypustkę. Na ramieniu noszono tarcze szkolne. Pisano przeważnie stalówkami, które maczano w kałamarzach z atramentem, nie było oczywiście długopisów, ale istniały już wieczne pióra.

Gimnazjum jak pisze Lem było też osobną społecznością…

W szkole był demokratycznie wybierany samorząd, na którego czele stał wójt, Istniała funkcja skarbnika, którym przez jakiś czas był też Lem. W klasie były też zwyczajowo dwie szczególne postacie : wesołka, który rozbawiał kolegów różnego rodzaju wygłupami, na przykład udając głuchego na pytania nauczycieli. Gorszy był los klasowego ofermy, przeważnie grubasa, który był w swoisty sposób prześladowany, „obdarowywany” kuksami, szturchnięciami i ośmieszany. Lem wspominał: „Ofermą zostawało się z wyroku i osądu powszechnego, a wesołkiem natomiast dzięki zasługom bardzo własnym i aktywnym, kiedy wrodzony talent łączył się z odpowiednimi ku temu ambicjami. Wesołek, to był ten, kto potrafił rozbawiać klasę jednym trafnie rzuconym słowem, ukuć celne porzekadło, a przede wszystkim – wygłupiać się, odpowiadając. Pozycja była trudna, wymagała bowiem balansowania między klasą, a obozem przeciwnym”.

Dawny plac św. Ducha, zbiory państwa Kotłobułatowych

Jak opisuje Lem grono pedagogiczne?

Wszystkich swych nauczycieli wymienił z nazwiska, podał jakich przedmiotów nauczali, a przede wszystkim jakie mieli zwyczaje i metody pedagogiczne. Oczywiście wspominając niekiedy ich ksywy, ich przywary i śmiesznostki, ale nie po to by ich ośmieszyć, lecz aby swój opis ubogacić, uczynić bardziej ciekawym, i w rzeczywistości ukazać pełniej, bardziej utrwalić te postaci. Pisał: „dyrektorem był Stanisław Buzath, nieduży, o potężnym, władczym głosie, zresztą bardzo dobry człowiek i historyk; geografii uczył długoletni gospodarz klasy, profesor Nawrocki, zwany Motorowym, ponieważ uciszał nas dźwiękiem specjalnego dzwonka z przyciskiem”. Wiele miejsca poświęca metodom i sposobom robienia przez gimnazjalistów różnego rodzaju ściągawek, szczególnie na lekcjach łaciny, której uczył stary, schorowany prof. Rappaport, zrzędliwy i łagodny, ale wymagający. Początki lekcji łaciny tak przedstawia: „Maleńkiego wzrostu, zabawnego wyglądu, przychodził w ogromnych kaloszach tuż po wejściu do klasy, które strącał ze stóp zajadłymi kopnięciami, po czym, aby już lepiej nad całą jej przestrzenią panować, wskakiwał na stół katedry, zwieszając nogi, i w śmiertelnej ciszy przyglądał się nam uważnie przez bardzo grube, soczewkowe szkła okularów. Wyrywał, po jakimś czasie hipnotycznego wpatrywania się, tego, kto akurat najmniej się niebezpieczeństwa spodziewał i paraliżował ofiarę, jeśli usiłowała najdrobniejszym gestem wzywać pomocy sąsiadów, bo tygrysim skokiem znajdował się natychmiast przed upatrzonym”. Bardzo piękne wspomnienie Lem poświęcił pani Marii Lewickiej, która uczyła polskiego, stosowała nowatorskie metody pedagogiczne, dostrzegła talent literacki przyszłego pisarza, motywowała go do pisania, uważała za prymusa. Pisał więc sążniste wypracowania, które uznawała zawsze za znakomite.

Lem został uznany za najinteligentniejsze dziecko w Polsce południowo-wschodniej.

Tak, miał między innymi, wręcz fenomenalną pamięć. Był już w okresie gimnazjalnym ogromnie oczytany, posiadał własną bibliotekę, gromadzoną i ubogacaną też przez ojca, w której znalazły się nie tylko książki przygodowe, współczesne, naukowe, ale i dzieła Juliusza Słowackiego i Aleksandra Fredy. W domu, poza lekcjami szkolnymi, miał prywatnego nauczyciela, studenta, który udzielał mu dodatkowo lekcji, w ten sposób sobie dorabiał. Lem uczył się także w domu języka francuskiego, a kiedy czuł się niepewnie z gramatyki, jak z humorem wspomina, wciągał nauczycielkę w wydumane opowieści o swej rodzinie, bo była ona plotkarą i takie opowieści ją fascynowały szczególnie. Częstował ją też przyrządzonymi przez siebie różnymi nalewkami, trochę tymi nalewkami eksperymentował na niej, była w siódmym niebie. Ale też właśnie wtedy, także dzięki profesor Marii Lewickiej, zyskał chyba pewność, że posiada szczególne uzdolnienia polonistyczne. Po II wojnie światowej, gdy cudem ocalona rodzina przeniosła się do Krakowa i znalazła się w skrajnej biedzie, postanowił zmienić sytuację i zarabiać na życie jako pisarz. I to oczywiście w pełni mu się powiodło.

Jak wspomina swoje pierwsze próby literackie?

Pierwsze zetknięcie się z oddziaływaniem literatury i dziecięce próby literackie wspomina z przymrużeniem oka, z humorem. Jedno z jego pierwszych spotkań z tekstem pisanym miało bowiem miejsce w gabinecie lekarskim jego ojca, gdzie znalazł, jeszcze jako malec, dyplom lekarski rodzica, pisany po łacinie, w żelaznej tubie, z uroczystą pieczęcią. Tak opisał swą inicjację w świat nauki i kultury: „torcik zaś, który delikatnie raz i drugi napocząłem, ale dalej nie próbowałem, bo był niesmaczny, przedstawiał wielką pieczęć uniwersytetu lwowskiego”. Wcześnie też nauczył się jako maluch deklamować wiersze, a przeżycia z tym związane tak przedstawił: „ Kiedy czytać jeszcze nie umiejąc, deklamowałem wierszyki, często przed gośćmi, popisowego, jednego, o komarze, co z dębu spadł, nie mogłem dokończyć, ponieważ nie dochodziłem do miejsca, w którym skutki owego upadku okazywały się zupełnie fatalne (komar złamał sobie w krzyżu gnat) zacząłem ryczeć i desperacko zasmarkanego wyprowadzano mnie sprzed zgromadzonych. Mało było wtedy istot, którym współczułem tak gorąco i zarazem tak beznadziejnie, jak temu komarowi.: in hoc signo objawiła się moc literatury nade mną”. Nauczył się też – jak wyznaje – pisać sam już w wieku czterech lat, a pierwszy list, napisał z miejscowości Skole, gdzie pojechał na wakacje z matką. Donosił w nim, że się pomyślnie wypróżnił się w wiejskim wychodku. Jak widać, niekoniecznie wzniosłe i romantyczne muszą być początki twórczości nawet znakomitych pisarzy.

I może na razie, przerwijmy nasz dialog, choć zostało wiele tematów, które z całą pewnością trzeba by w opowieści o „Wysokim Zamku” poruszyć. Zatem, dziękuję za ten wywiad i mam nadzieję na następny.

Ja również.

Rozmawiała Anna Gordijewska

Tekst ukazał się w nr 18 (382), 30 września – 14 października 2021

Anna Gordijewska. Polka, urodzona we Lwowie. Absolwentka polskiej szkoły nr 10 im. św. Marii Magdaleny we Lwowie. Ukończyła wydział dziennikarstwa w Lwowskiej Akademii Drukarstwa. W latach 1995-1997 Podyplomowe Studium Komunikowania Społecznego i Dziennikarstwa na KUL. Prowadziła programy w polskim "Radiu Lwów". Nadawała korespondencje radiowe o tematyce lwowskiej i kresowej współpracując z rozgłośniami w Polsce i za granicą. Od 2013 roku redaktor - prasa, radio, TV - w Kurierze Galicyjskim, reżyser filmów dokumentalnych "Studio Lwów" Kuriera Galicyjskiego. Od września 2019 roku pracuje w programie dla TVP Polonia "Studio Lwów". Otrzymała nagrody: Odznaka "Zasłużony dla Kultury Polskiej", 2007 r ., Złoty Krzyż Zasługi, 2018 r.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X