Legendy starego Stanisławowa. Część 84 Budowa cerkwi św. Archanioła Michała przy ul. Sorochteja. Zdjęcie autora

Legendy starego Stanisławowa. Część 84

Świątynia na krwi

Świątynia Zmartwychwstania Chrystusa na Krwi jest prawdziwą ozdobą Petersburgu. Wzniesiono ją w miejscu, gdzie wskutek aktu terrorystycznego został śmiertelnie ranny car Aleksander II. We Frankiwsku jest też Cerkiew na Krwi. Jest to cerkiew greckokatolicka pw. Św. Archanioła Michała, wystawiona niedawno przy ul. Sorochteja.

Jest to miejsce szczególne. Na początku lat 70. przy ul. Gastełło (ob. Sorochteja) wybudowano pięciopiętrowy blok mieszkalny o dwóch klatkach schodowych. Wiele mieszkań otrzymali w nim wojskowi i pracownicy przedsiębiorstwa niewidomych. 2 grudnia 1973 r. pewna kobieta, mieszkająca na pierwszym piętrze zeszła do piwnicy. Gdy włączyła światło – zagrzmiał potężny wybuch.

„Przykarpacka Prawda” informowała zwięźle, że zginęło wówczas 17 osób, a wielu zostało rannych. Katastrofa nastąpiła w dzień, dlatego wśród ofiar było wiele dzieci i emerytów. Jedna z klatek schodowych została zniszczona całkowicie. Druga – przetrwała, ale budynek postanowiono rozebrać. Rząd Ukrainy powołał specjalną komisję do zbadania przyczyn wypadku. Podobno nawet kogoś skazano.

Co było przyczyną nieszczęścia? Niektórzy opowiadali, że wcześniej w piwnicy prowadzone były jakieś prace. Była też wersja, że wybuch związany był z doprowadzaniem gazu do sąsiedniej piekarni.

Pomnik Lenina na pl. Sowieckim. Zdjęcie Stepana Nazarenki

Rocznica Lenina

Starsi ludzie są bezcennym źródłem informacji – w tym i krajoznawczej. Mieszkaniec Frankiwska Aleksander Wołkow opowiedział mi interesującą historię z epoki tzw. „zastoju”. W połowie lat 1980. Aleksander był urzędnikiem w miejskiej spółce handlu spożywczego. Pracował tam wówczas niejaki Jarosław, który ciągle pakował się w jakieś przygody przez swe zamiłowanie do napojów wyskokowych. Miał około 40 lat, był wesołym i towarzyskim mężczyzną, śpiewał w chórze organizacji, od pracy nie stronił, ale popijał, jak to zresztą bywa.

W połowie lat 1970. w dniu urodzin Lenina Sławik dobrze sobie wlał. Jeżeli ktoś nie wie, było to 22 kwietnia. W tym czasie centrum miasta przed ówczesnym hotelem „Ukraina” ozdobił niedawno olbrzymi posąg wodza światowego proletariatu. Idąc przez plac nasz bohater zapałał nagle wielkim uczuciem patriotycznym do wodza rewolucji. Wspomniawszy swą młodość i służbę wojskową postanowił Lenina uczcić. Gdy znalazł się przed pomnikiem zaczął przepisowo maszerować, a mijając go odwracał ku niemu głowę i krzyczał „Hurra!”. Następnie zawracał i znów paradował przed pomnikiem.

Po jakich pięciu minutach tej defilady na plac wjechał patrol milicji i zabrał Jarosława do izby wytrzeźwień. Następnie rano jej pensjonariuszy spisano i wypuszczono do domów, ale Jarosławem zainteresowało się KGB. Odwieziono go do siedziby komitetu i zaczęto zadawać pytania:

– Co robiliście wczoraj koło pomnika Lenina?

– Bardzo kocham go za to, że dał nam wszystkim godne życie i dlatego postanowiłem oddać mu wojskowe honory – odpowiedział.

– Ale byliście bez czapki?

Tu Jarosław wspomniał, że jest sierżantem w rezerwie i zacytował z pamięci fragment ustawy, gdzie mowa o możliwości oddania honorów bez czapki.

Po pięciu minutach przechodnie ul. Czekistów 15 zobaczyli jak z siedziby KGB wylatuje Jarosław, otrzymawszy oddolne przyspieszenie od jakiegoś dyżurnego.

Do spółki nadszedł jednak „list szczęścia” z izby wytrzeźwień i Sławika pozbawiono kwartalnej premii. Natomiast KGB nie miało do niego więcej żadnych pretensji.

Wzorcowe stajnie

Przy ul. Gwardii Narodowej, po lewej od Muzeum „Bohaterów Dniepru”, stoi blaszany parkan, za którym wyrósł już niewielki zagajnik. Przed kilku laty można było tu jeszcze zobaczyć długi budynek z olbrzymimi oknami wyłożonymi szklanymi blokami. Budowlę wieńczył napis „Pałac sportu”. Budynek nie był jednak używany, był w stanie awaryjnym i został w końcu rozebrany, by zrobić miejsce pod jakiś elitarny blok mieszkalny.

Okazuje się, że te ruiny miały bardzo interesującą i bogatą historię, taką że mogły im zazdrościć liczne zabytki miasta. Gmach pojawił się na mapie Stanisławowa w 1904 r. Obok mieściła się jednostka kawalerii, a w budowli, większej niż hangar lotniczy, mieściła się ujeżdżalnia. Podczas niepogody i zimą ujeżdżano tu konie, sposobiąc je do służby wojskowej.

Stanisławowska ujeżdżalnia w latach 20. XX w. Zdjęcie ze źródeł internetowych

W okresie międzywojennym trenowali tam ułani 6 pułku, a oficer pułku Kazimierz Suski uczestniczył w paryskiej Olimpiadzie 1924 r. w dziedzinie „jazda konna”. W czasach sowieckich budynek należał do Domu oficerów i nazywał się już „Pałacem sportu”. Trenowali tam nie tylko wojskowi. W latach 1960. Pałac był intensywnie wykorzystywany podczas zawodów z boksu, piłki ręcznej i koszykówki. Organizowano tam również różne imprezy miejskie – uroczyste wiece, spotkania, spotkania z Dziadkiem Mrozem, przyjęcia do pionierów itp.

Gwiezdny okres pałac przeżywał w latach 70. Wówczas nie było jeszcze Teatru dramatycznego, zaś sale Filharmonii i Domu Narodowego nie mogły pomieścić tak wielu widzów. Koncerty takich popularnych zespołów jak „Smericzka”, „Piesniary”, „Cwiety”, „Aria” czy „Maszyna Czasu” odbywały się właśnie tu. Mury Pałacu gościły satyryka Gennadija Chazanowa, piosenkarzy Edytę Piechę, Ałłę Pugaczowa, Sofiję Rotaru czy Walerija Leontiewa. Gdyby chciano umieścić tu tablicę pamiątkową „Tu byli…”, to musiałaby chyba być wzrostu człowieka. Ale o komforcie w dawnej ujeżdżalni można było jedynie marzyć: dach był dziurawy i w czasie deszczu siedziano pod parasolami. Radziecki widz nie był wymagający i przyzwyczajał się do wszystkiego.

„Pałac sportu” przed wyburzeniem. Zdjęcie autora

W latach 90. budynek był już tak „zmęczony”, że organizować tu koncerty było niebezpiecznie. Czasami jedynie żołnierze ćwiczyli tu przysposobienie fizyczne. Na początku lat 2000. jednostkę wojskową zlikwidowano, Pałac zamknięto, a w 2017 – budynek rozebrano.

Wywiad donosi…

Jak wyglądał Iwano-Frankiwsk w czasach sowieckich? Przede wszystkim było to miasto zamknięte, gdzie przez nagromadzenie jednostek wojskowych zagranicznych turystów nie wpuszczano. Było tu też wiele pomników „militarnych”. Oprócz armaty przy Muzeum „Bohaterów Dniepru” stojących do dziś, w miejscu obecnie pomnika Bandery stał czołg T-34, a przy ul. Dowżenka (ob. Mazepy) wzlatywał w niebo Mig-15.

W latach 1970. miasto ogarnia boom mieszkaniowy, bo dla pracowników powstających zakładów przemysłowych potrzebne były mieszkania. Jak grzyby po deszczu rosły nowe dzielnice: Pasieczna, Pozytron, BAM. Budowom towarzyszyło przekładanie kabli, rur i innych komunikacji – całe miasto było przeryte rowami. Żywo przedstawia to dowcip z okresu breżniewowskiego.

Samolot MiG-15 w dzielnicy BAM. Zdjęcie Stepana Nazarenki

Kiedyś Amerykanie wysłali swego szpiega do Frankiwska, by dowiedział się co dzieje się w tym zamkniętym mieście. Przeszkolono go, wręczono fałszywe dokumenty i ubrano w garnitur produkcji „Czerwonej szwaczki”. Zrzutu dokonano w Czarnym Lesie. Przez miesiąc nie było od niego wiadomości. Nareszcie szpieg odezwał się: „Najpewniej we Frankiwsku przygotowują się do wojny: mają tam czołg z jednej strony, z drugiej – samolot, a między nimi – okopy!”.

Czołg T-34 na pl. Bohaterów Stalingradu. Zdjęcie Stepana Nazarenki

Wielka czystka

Pięć lat studiowałem w Instytucie Nafty i Gazu i nigdy nie słyszałem o tej historii. Ale nic dziwnego, bowiem wydarzyło się to jeszcze przed moim urodzeniem. Spotkałem dawnego absolwenta uczelni, który opowiedział mi wiele ciekawego.

W 1976 r. przez uczelnię przetoczyła się seria aresztowań. Zatrzymano wówczas ponad 30 osób, w tym dziekanów, kierowników katedr i profesorów. Czy był wśród aresztowanych rektor – dokładnie nie wiadomo, ale po tym został pozbawiony stanowiska. Naukowcom zarzucano malwersację kosztów państwowych, wymuszanie łapówek za przyjącie na studia, obronę dyplomów i za skierowania do pracy. Wypowiadali się liczni świadkowie, sprawę rozkręcono, co zaprowadziło za kraty wiele osób ze stopniami naukowymi.

Wydział geologiczny Instytutu Nafty i Gazu. Zdjęcie ze źródeł internetowych

A wszystko zaczęło się banalnie. W tym czasie rozbudowywano miasteczko akademickie. Gdy powstał kolejny gmach uczelni, jeden z wykładowców skradł aparaty telefoniczne, przeznaczone do gabinetów i sal wykładowych. Następnie ten idiota chodził po uczelni i proponował je studentom i pracownikom uczelni. Prosił nie drogo – 5-8 rubli za aparat. Ktoś doniósł i „deelera” zatrzymano. Przy przeszukaniu znaleziono 30 skradzionych aparatów. Na swoje usprawiedliwienie powiedział, że „każdy zarabia, jak może” i zaczął sypać kolegów. A wiedział wiele.

Iwan Bondarew

Tekst ukazał się w nr 6 (442), 26 marca – 15 kwietnia 2024

X