Legendy starego Stanisławowa. Część 76 Poczta w Iwano-Frankiwsku, początek lat 70. Zdjęcie z archiwum autora

Legendy starego Stanisławowa. Część 76

Lenin na dachu

Pierwszym siedmiopiętrowym budynkiem w mieście była „wieża” stacji telefonicznej, którą wybudowano w 1968 r. Na starych zdjęciach widać, że dach budynku dekorował metalowy profil wodza narodów Włodzimierza Lenina. Z wysoka obserwował on jak wiruje życie naokoło, a jego podobizna widoczna była z daleka.

Niestety, wszystkie pomniki, popiersia i profile mają jeden wspólny problem – okresowo trzeba je oczyszczać z pozostałości po gołębiach i innych przedstawicieli ptactwa. Z przeciętnym pomnikiem jest prościej – stróż wchodzi nań po drabinie i gąbką z mydłem ściera brud. Ale jak tu wleźć na cienki metalowy profil i to zwisający nad przepaścią? Konstruktorzy również to przewidzieli, zawieszając profil wodza na zawiasach. Pozwalało to opuszczać wizerunek na dach budynku, gdzie spokojnie czekał na niego stróż z gąbką.

Pewnego razu, przed ogłoszeniem Niezależności przez Ukrainę, konstrukcję opuszczono i już jej nie ustawiono. Powiadają, że Lenin do dziś leży sobie spokojnie na dachu i czeka na swój moment.

Tajemnicza historia komsomołu

Tę historię opowiedział mi Serhij Weresow, który w 1968 r. kończył szkołę nr 1. Wówczas mieściła się ona przy ul. Hruszewskiego w obecnym budynku szkoły nr 7.

Okładka albumu absolwentów 1968 r. szkoły nr 1. Zdjęcie z archiwum Serhija Weresowa

Kilka dni przed zakończeniem roku szkolnego absolwenci otrzymali pamiątkowe albumy z fotografiami. Wszyscy oglądali je z zachwytem, komentując, jak kto prezentuje się na zdjęciu – kto wygląda jak elegancik, a kto nie za bardzo. Na okładkę jednak nikt nie zwracał uwagi.

Szkoła nr 1 w 1967 r. Zdjęcie z Archiwum obwodowego

Następnego dnia w szkole wybuchł skandal. Do dyrektora zwróciło się kilku rodziców, przeważnie pracowników organów partyjnych lub oficerów KGB. Żądali przedruku albumów, ponieważ znaleźli karygodną pomyłkę. Szkoła w tym czasie nosiła nazwę 30-lecia komsomołu. Na okładce wydrukowano – 300-lecia komsomołu!

– Jest to ideologiczna dywersja! – krzyczeli na starszą dyrektor rodzice-partyjniacy. – Według dyrekcji komsomoł został założony w XVII wieku. Może Bogdan Chmielnicki też był komsomolcem? Wymagamy natychmiastowej przeróbki albumu i ukarania winnych!

Drukarnia odmówiła przeróbki okładki na własny koszt, wyjaśniając, że w podaniu szkoły figurowało właśnie „300-lecie”. Zaproponowano ponowne wykonanie albumów, ale za pieniądze szkoły i to dopiero za dwa-trzy miesiące. Lecz ani funduszy, ani czasu szkoła nie miała, bo zbliżał się bal maturalny. Podjęto salomonową decyzję. Dzieciom nakazano zwrócić albumy do szkoły, po czym nauczyciel chemii odczynnikami wywabił złoto z ostatniego zera. Rodzicom obiecano, że przy pierwszej nadającej się okazji albumy zostaną przerobione, ale na razie pozostaną te, co są.

Potem przyszło lato, gorąca pora egzaminów na studia, dzieci rozjechały się do różnych uczelni i nikt już niczego nie przerabiał. Ciekawe jest to, że z czasem wszyscy absolwenci 1968 roku odnowili złoty kolor zer i spoglądając dziś na te albumy z uśmiechem wspominają tę zabawną historię.

Kto zje larwy?

Możliwe, że słyszeli Państwo historię o tym, jak studenci w swoich pracach dyplomowych piszą różne bzdury, twierdząc, że tych prac i tak nikt nie czyta. Rozrywki młodzieży można zrozumieć, ale bardziej interesująca jest obserwacja, jak podobne „odkrycia” odbierają poważni dorośli.

Książka Zenowija Sokołowskiego „Architekci radzieckiego Iwano-Frankiwska” zawiera interesującą historię. W 1968 r. miejskie jezioro zarosło wodorostami i wymagało oczyszczenia. Projekt rekonstrukcji jeziora doręczono miejscowej filii kijowskiego instytutu „Projektowania miast”. Bezpośrednio pracami kierował młody inżynier-architekt Fedir Łucyk. Projekt miał być uzgodniony ze strażą pożarną i inspekcją sanitarną. Ci fachowcy nie za bardzo znali się na rysunkach, więc przekazywano im głównie opasłe tomy opisów projektu.

Dokumentacja dotycząca jeziora miała 80 stron! Będąc pewnym, że nikt z inspektorów nie będzie wczytywał się w treść, Łucyk postanowił zażartować. Po długaśnej nazwie preparatu po łacinie, służącego do zwalczania komarów malaryjnych wzdłuż linii brzegowej, autor dopisał zdanie: „Jak również zjadane są przez autorów projektu”.

Projekt przeszedł wszystkie instancje bez uwag! Prawdopodobnie, o niewinnym żarcie nikt by się nie dowiedział, gdyby nie przypadek. Gdy zakończono oczyszczanie jeziora, teczka z dokumentacją pozostała w wagoniku szefa robotników. Zimą rozpalał on tymi papierami piecyk i z braku innych zajęć zagłębiał się w ich treść. Z olbrzymim zdziwieniem dowiedział się, kto miał „zjadać larwy komarów malaryjnych”. Naśmiawszy się do rozpuku, zadzwonił do kierownika miejskiego wydziału komunalnego, zamawiającego projekt i opowiedział o swoim odkryciu. Ten nie zrozumiał żartu i naskarżył do dyrektora instytutu Wołodymyra Łukomskiego.

Na najbliższym zebraniu partyjnym zrobił on awanturę kierowniczce wydziału przygotowania dokumentacji, która o niczym nie miała pojęcia. Kobieta prawie się rozpłakała, więc Fedir Łucyk musiał wstać i przyznać się do winy. Następna rozmowa dyrektora z młodym inżynierem odbyła się w gabinecie szefa. Łukomski był dobrym i mądrym człowiekiem i przebaczył podległemu. Od tego czasu objętość dokumentacji znacznie się skróciła.

Fontanna koło poczty, 1973 r. Pocztówka z kolekcji autora

Strategiczna fontanna

Główna fontanna miasta leży na pl. Wieców. Nie przyciąga wzroku szczególnymi efektami wizualnymi. Jego rodzynek tkwi w czymś innym. Czasza skonstruowana jest w taki sposób, że można pod nią spacerować, podczas, gdy woda spływa ze wszystkich jej stron. Ale na tym tajemnice fontanny nie kończą się.

Pewien znajomy lekarz opowiedział mi, że nie przez przypadek fontannę usytuowano przed pocztą. Również w wielu miastach obok budynków poczty są fontanny. Nie przez przypadek. Po II wojnie światowej plac dekorowała skromna fontanna, o wiele mniejsza nawet niż dzisiejsze „jajo” koło ratusza. Ale w 1968 r. pocztę rozbudowano, dostawiając prawe skrzydło i siedmiopiętrową „wieżę” stacji telefonicznej. Jednocześnie powstała nowa fontanna, przypominająca prostokątny basen.

Jak twierdzi lekarz, gmach stacji telefonicznej był naszpikowany aparaturą, ustawioną głownie w piwnicach. Latem urządzenia mocno się nagrzewały i wymagały wodnego chłodzenia. Fontanna służyła do poboru zimnej wody i schładzania ciepłej. Innymi słowy, była to olbrzymia chłodnica. Z rozwojem techniki udoskonalano aparaturę i odpadła potrzeba jej wodnego schładzania.

Historia ta wygląda mi na legendę,…ale legendy nie powstają na pustym miejscu.

Serhij Weresow z dwoma tomami prac Lenina na demonstracji w 1968 r. Zdjęcie z archiwum Serhija Weresowa

Bukinistyczna demonstracja

W czasach sowieckich obchodzono dwa główne święta państwowe: dzień solidarności ludzi pracy – 1 maja i kolejne rocznice Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej – 7 listopada. Odbywały się wówczas masowe demonstracje, na które spędzano setki robotników, inżynierów i studentów. Czasem wydarzały się rzeczy kuriozalne. O jednej z nich opowiedział mi ówczesny student Serhij Weresow.

Jesienią 1968 r. dyrekcja Instytutu Nafty i Gazu szykowała się do kolejnej rocznicy i demonstracji. Tradycyjne – te z portretami wodzów i transparentami – nieco już obrzydły, więc rektorat postanowił wnieść „element czegoś nowego”. W telewizji ujrzano, jak w Chinach demonstranci wymachują malutkimi książeczkami z cytatami przywódcy Mao. Postanowiono zrobić coś podobnego i u nas.

Wyznaczono 30 chłopców i każdemu wręczono po dwa tomy prac Lenina. Dziewcząt do dzieła nie dołączono, gdyż książki miały pokaźną wagę. Idąc w kolumnie, chłopcy trzymali je na wysokości pasa, a przechodząc przed trybuną mieli unieść nad głowę i pomachać nimi, uśmiechając się radośnie.

Kolumnę formowano długo, potem był powolny marsz do trybuny. W tym czasie ręce bolały, a prace Lenina nie było gdzie odłożyć. Nareszcie doszli do trybuny i pomachali książkami. Kierownicy miasta byli zachwyceni i klaskali. A potem rozpadał się deszcz. Chłopcy nie mieli parasoli i książki przemokły.

Zakończyła się ta historia wielkim skandalem. Bibliotekarze odmówili odbioru przemoczonych książek. Sprawę jakoś załagodzono, ale książek na demonstracjach więcej nikt nie nosił.

Iwan Bondarew

Tekst ukazał się w nr 18 (430), 29 września – 16 października 2023

X