Legendy starego Stanisławowa. Część 74 Fabryczka, ze zbiorów autora

Legendy starego Stanisławowa. Część 74

Zagadka torów na ul. Kurbasa

Kiedyś pomyliłem się przy podaniu legendy o „tajemniczych szynach” w kamienicy przy ul. Kurbasa, gdzie w bramie do dziś można spotkać metalowe tory, wpuszczone w podłoże. Wówczas przypuściłem, że poruszał się po nich wagonik, którym z ulicy wożono węgiel lub drwa na opał kamienicy. Jednak dawny jej mieszkaniec opowiedział mi zupełnie inną historię.

Tory w bramie, ze zbiorów autora

W latach 50. w podwórku tej kamienicy była fabryka luster. Do dziś od pl. Mickiewicza widoczne są dwa wysokie kominy. Oprócz luster produkowano tam szkło laboratoryjne, ozdoby choinkowe i inne przedmioty szklane. Ciężarówki nie mogły wjechać w wąską starą bramę i aby dostarczać tam surowce do produkcji i wywozić gotowe wyroby, przełożono szyny i po nich w wózkach wożono szkło. Wprawdzie wówczas przebiegały one po chodniku, aż do jezdni.

Dyrektorem fabryczki był Żyd, niejaki Mortko Moszel, naturalnie członek KPZR. Mieszkał przy ul. Ormiańskiej pod nr 5, był człowiekiem ordynarnym i chyba największym mężczyzną w Stanisławowie. Zmarł w 1964 r. i pochowano go na żydowskim cmentarzu za jeziorem. Jego grób zachował się. Powiadają, że przyczyną jego śmierci było wiadro śliwek, które zjadł na deser.

Komin, ze zbiorów autora

Zmęczeni słońcem

Prawie wszystkie sowieckie przewodniki po Frankiwsku zawierają zdjęcie szwalni odzieży indywidualnej, wybudowanej w 1964 r. To pudło ze szkła i betonu jest typowym przykładem architektury rozwiniętego socjalizmu. Gmach udanie usytuowano na zbiegu obecnych ulic Strzelców Siczowych i Niezależności i zamyka on perspektywę od strony wjazdu do miasta. Nad projektem trudził się autorski zespół architektów w składzie Wołodymyra Łukomskiego, Iwana Hryniwa, Leonida Popyczenki i Aleksandra Folty.

Według panującej wówczas mody umieszczono na dachu hasło „Sława KPZR!”, a w czasie świąt państwowych dodatkowo umieszczano na nim olbrzymie transparenty. W dni powszednie transparenty zdejmowano, by nie przeszkadzały szwaczkom pracować.

Czego jak czego, ale światła wewnątrz było dość, bo cała ściana frontowa była całkowicie ze szkła. Ale była i odwrotna strona medalu. Chodzi o to, że budynek stoi na osi wschód-zachód. W bezchmurny dzień słońce świeci stale w okna. Proszę wyobrazić sobie, co dzieje się latem? Dziś ten problem łatwo rozwiązuje klimatyzacja, ale w upalne lata 80. szwaczki nie miały czym oddychać – nie pomagały ani otwarte okna, ani story. Słoneczne tortury kończyły się dopiero po południu, bliżej końca zmiany. Kobietom można było jedynie współczuć i nie dziwne, że swe miejsce pracy nazywały „sauną”.

Ławeczki, ze zbiorów autora

Nacjonalistyczne ławki

W czasach sowieckich zdecydowanie walczono z ukraińskim nacjonalizmem. Za namalowanie „tryzuba” na płocie można było trafić do więzienia i na zawsze pozostać „burżuazyjnym nacjonalistą”. Władze partyjne krzywo patrzyły na wszelkie wieczory szewczenkowskie, i nawet chodzenie w haftowanych koszulach rodziło pytanie w odpowiednich organach. I oto na tle tych prześladowań nasze miasto wystąpiło jako stolica Bandersztatu.

W 1964 r. kijowskie wydawnictwo „Sztuka” wydało komplet pocztówek, zatytułowany „Iwano-Frankiwsk”. Jedną z nich podpisano „Park przy jeziorze miejskim”. Widoczna jest na niej szeroka aleja, długi klomb i liczne ławki. Widok niby normalny, gdyby nie to, że ławki pomalowano w jaskrawe niebiesko-żółte kolory! Co to było? Prowokacja czy błąd komunalnego urzędnika, nie orientującego się w miejscowych realiach niedawnej przeszłości?

Komplet ukazał się w nakładzie 20 tys. egzemplarzy. Ale, jak twierdzą kolekcjonerzy, w Iwano-Frankiwsku nigdy nie było go w sprzedaży i dziś jest on rarytasem. Może dzięki właśnie tym „nacjonalistycznym” ławkom.

Hotel Dniestr, 1978, ze zbiorów autora

Czanachy

Na parterze hotelu „Dniestr” do niedawna znajdowała się kawiarnia „Czanachy”. Była czynna długo – od początku lat 60., gdy hotel nazywał się „Spartak”. Nazwa pochodziła od gruzińskiej potrawy, która dosłownie oznacza „smażone”. Jest to interesująca historia, jak gruzińskie danie trafiło do Iwano-Frankiwska.

W 1964 r. w hotelu zamieszkał brodaty przedstawiciel narodowości kaukaskiej. Wówczas na piętrze działała restauracja „Spartak”, a na parterze – tania kawiarnia. Gość często tam się stołował i pewnego razu poprosił kelnera o czanachy. W kuchni o takiej potrawie nie słyszano. Zaintrygowany kucharz podszedł do gościa i poprosił o przepis. Ten podyktował go, ale w przybliżeniu, tak jak pamiętał. Przepis różnił się od tego z książek kulinarnych. Klasyczne kaukaskie czanachy przygotowywane są z ziemniaków, fasoli, baraniny i przypraw. Zamiast baraniny gość zaproponował wołowinę – lepiej się rozgotowuje i jest dostatecznie kleista. Kucharz wszystko zanotował i obiecał przygotować danie na jutro.

Czanachy, ze zbiorów autora

Następnego dnia brodacz kosztował już „czanachy po frankiwsku”. Był zadowolony. Potrawa szybko zdobyła popularność i stała się specjalnością zakładu. Kucharz zmodernizował też przepis sosu, który utrzymywał w tajemnicy aż do zamknięcia lokalu. Obecnie prowadzony jest tam remont, po którym kawiarnia zmieni się w przestronne lobby odnowionego hotelu.

A teraz najważniejsze: wspomnianym gościem był reżyser Serhij Paradżanow, który w tym czasie kręcił w Karpatach słynny film „Cienie zapomnianych przodków”. I chociaż pochodził z ormiańskiej rodziny, urodził się i wyrósł w Tbilisi, więc dobrze znał gruzińskie potrawy.

Wieża transmisyjna, ze zbiorów autora

Wieża

Za najwyższy obiekt w mieście uważana jest wieża telewizyjna. Powstała w 1965 r. i ma wysokość 192 m. Gdy wjeżdża się do miasta, najpierw widoczna jest wieża, a dopiero później zabudowania miejskie. Naturalne, że na temat takiego obiektu toczą się liczne rozmowy, rodzą się słuchy i plotki.

Podobno najwyższa platforma wieży przy silnym wietrze ma odchylenie od pionu 1 m. Stać tam wtedy to tak, jak gdyby znajdować się na topie masztu żaglowca w czasie sztormu. Powiadają też, że przy dobrej pogodzie widać stamtąd Kołomyję. Są też, oczywiście również opowieści bardziej dramatyczne. W latach 1970. z wieży skoczył pewien mężczyzna. Podobno nieszczęśliwie się zakochał. Ponieważ konstrukcja wieży rozszerza się ku dołowi, więc ciało poobijało się o stalowe elementy, zanim upadło na ziemię.

Czy można dziś trafić na górę? Jednoznacznie – nie! Jak dowiedziałem się z poufnych źródeł, wcześniej personel urządzał nieoficjalne wycieczki dla swoich znajomych, za odpowiednie pieniądze. Ale tylko do wypadku, gdy jeden z gości raptem wytrzeźwiał i przestraszony utknął w połowie drogi, a uczepiwszy się drabiny nie chciał ruszyć się ani w górę, ani w dół. Musieli go zdejmować strażacy. Po tym wszystkich winnych incydentu zwolniono i wycieczki się skończyły. A szkoda.

Iwan Bondarew

Tekst ukazał się w nr 16 (428), 31 sierpnia – 14 września 2023

X