Legendy starego Stanisławowa. Część 68 Kino letnie „Trembita”. Zdjęcie z archiwum Zenowija Sokołowskiego

Legendy starego Stanisławowa. Część 68

Gdzie narodził się „huculski styl”?

Turystom podoba się oryginalna huculska architektura. Nie tylko zabytkowe drewniane cerkiewki, ale i bardziej „nizinne” sowieckie obiekty. Wspomnijmy liczne karpackie sanatoria, hotele, restauracje, koliby, a nawet przystanki autobusowe. Wszystkie te obiekty są w tzw. „huculskim stylu”. Mają ostro załamane dachy, dynamiczne połączenie drewna i „dzikiego” kamienia i w czymś przypominają wzorce ludowego budownictwa sakralnego, ale jest to zupełnie inne ukierunkowanie.

Ojcem stylu huculskiego nazwano architekta Iwana Bodnaruka. Nieprześcignionym jego dziełem jest restauracja „Huculszczyzna” w Jaremczu. Wystawiona w 1958 r. i według legendy powstała bez jednego gwoździa. Ale prawdziwą kolebką huculskiego stylu w architekturze nie jest Jaremcze, lecz nasz Iwano-Frankiwsk!

W 1955 r. długo przed powstaniem legendarnej restauracji, w stanisławskim Parku Kultury i Wypoczynku wybudowano pawilon obwodowej Wystawy osiągnięć rolniczych. Kreślenia opracował wspomniany Bondaruk. W tej budowli po raz pierwszy zobaczyć można zarysy późniejszych licznych karpackich obiektów. Po dwóch latach Wystawa zamknęła swe podwoje i umieszczono tu letnie kino „Trembita”. W latach 1970 mieścił się tu miejski wydział turystyki, a potem – Towarzystwo z OO „Iwano-Frankowskturysta”.

Dziś obiekt ten nie jest uważany za zabytek architektury. A szkoda!

Pomnik Stalina na skwerze przed dworcem. Zdjęcie z Archiwum Obwodowego

Stalin

W powojennym Stanisławie było co najmniej pięć pomników Stalina. Stały one: na pl. Wieców, koło obwodowego urzędu partii przy ul Grunwaldzkiej, w parku (aż dwa) i na dworcu. Po zniesieniu „kultu osoby” przez Chruszczowa w 1956 r. pomniki zdemontowano. Wszędzie niszczono je wraz z postumentami, ale na skwerze przed dworcem postument pozostawiono. Niebawem stało się jasne, dlaczego. Na osieroconym postumencie ustawiono gipsowego Tarasa Szewczenkę. Na ten temat żartownisie natychmiast ułożyli kołomyjkę:

Ludzie moi, ludzie moi,
Coście narobili?
Na gruzińskiej d…pie
chochła ustawili!

(chochoł – to drwiące określenie Ukraińca – red.).

Wierszyk momentalnie stał się hitem Stanisława i niebawem poetę usunięto… Tym razem wraz z postumentem.

Generał-gubernator Hans Frank. Zdjęcie z „Encyklopedii Kresów”

Dwakroć imienia Franki

Sceptycy twierdzą, że w Iwano-Frankiwsku bardzo mało jest frankowego. Optymiści dziwią się: jak to mało? Mamy premię literacką im. Franki, teatr dramatyczny jego imienia, bibliotekę obwodową, plac i nawet ulicę im. Wielkiego Kamieniarza.

Co tyczy się ulicy, to nazwę swą otrzymała w 1956 r. Wcześniej była ulicą Stalinowskiej Konstytucji. Ale mało kto wie, że za okupacji niemieckiej ulica za patrona miała dr. Franka – wcale nie halickiego pisarza.

Ulicę nazwano tak w 1941 r., gdy nasze miasto wraz z Dystryktem Galicja należało do tzw. Gubernatorstwa Generalnego. Kierował Dystryktem przyszły obergruppenführer SS Hans Frank. Po miesiącu od zajęcia miasta złożył on tam oficjalną wizytę. Najpierw oskarżyli go o korupcję jego towarzysze partyjni, następnie zasiadł na ławie oskarżonych w procesie Norymberskim. Za zbrodnie przeciwko ludzkości został skazany na karę śmierci, którą wykonano w październiku 1946 r.

Młoda para na pl. Zwycięstwa, 1956 r. Zdjęcie z archiwum autora

Dama z wózeczkiem

Przyglądnijmy się zdjęciu z 1956 r, gdy miasto jeszcze nazywało się Stanisław. Przedstawia pl. Zwycięstwa czyli obecny pl. Wieców z klombami, po których dziś nie zostało śladu. W oddali widać gmach Poczty, ale interesuje nas młoda para na pierwszym planie, pozująca fotografowi. Czy zauważyli państwo wózeczek dziecięcy? Takich już teraz się nie produkuje; jest za niski i niewygodny. Nie trzeba tu jednak oskarżać przemysł sowiecki – takie wózki produkowano również w innych krajach.

Ale już w kolejnym dziesięcioleciu wózki dziecięce zmieniły się kardynalnie. Wiedzą państwo, dlaczego? Coco Chanel mawiała: „Moda, podobnie jak architektura – jest sprawą proporcji”. W latach sześćdziesiątych spódnice stały się o wiele krótsze, a wózki – wyższe. W ten sposób cała ulica nie musiała oglądać bielizny młodej mamy, pochylającej się nad wózeczkiem.

Największy budzik w mieście

ZSRR był państwem potężnym i zarazem żebraczym. Posiadało broń jądrową, budowało olbrzymie fabryki i zapory wodne, ale ludzie żyli w biedzie, nie mając możliwości zakupu rzeczy najpotrzebniejszych. Weteran stanisławowskiej lokomotywowni Oleg Pitulej wspomina przypadek ilustrujący warunki bytu w czasach socjalizmu.

W latach 1950. prostym robotnikom żyło się tak dobrze, że nie mieli… zegarków na rękę. Brakowało nawet zwykłych budzików. Wiadomo, że zakochani godzin nie liczą, ale większość mieszkańców Związku była zamężna i żonata i musiała pracować, aby wykarmić rodziny. Do pracy trzeba było stawiać się na czas, bo za spóźnienie karano. A jak to zrobić, gdy się nie posiada budzika? Znaleziono dla nich zamianę.

Kotłownie zakładów pracy miały wysokie kominy. O określonej godzinie nadawano z nich sygnał. Najpotężniej buczała syrena na kominie stanisławskiej lokomotywowni. Słychać ją było nawet w okolicznych wioskach.

Stanisławowska lokomotywownia, lata 1930. Zdjęcie ze źródeł internetowych

Pierwszy sygnał pobudki brzmiał o godz. 7:00. W mieście nazywano go „słowikiem”. Potem były dodatkowe o 7:30 i 7:45. Początek pracy sygnalizowano o 8:00. Przerwa obiadowa trwała godzinę – od 12:00 do 13:00. Ale najbardziej wyczekiwano sygnału zakończenia pracy – o 17:00.

Wprawdzie sygnały te budziły wszystkich: emerytów, małe dzieci, ludzi na urlopach i ludzi, pracujących na innych zmianach. Dopiero 27 lipca 1957 r. kierownik lokomotywowni zakazał nadawania codziennych sygnałów.

Z pewnością do sklepów nadeszła partia budzików.

Iwan Bondarew

Tekst ukazał się w nr 7 (419), 14 – 27 kwietnia 2022

X