Tajemnice i legendy cmentarza Łyczakowskiego. Część 5 Medalion na grobowcu Makolondrów, fot. Jurij Smirnow / Nowy Kurier Galicyjski

Tajemnice i legendy cmentarza Łyczakowskiego. Część 5

W tymże roku wielki rozgłos miało morderstwo studenta Politechniki Lwowskiej Stefana Romana Kornelli, który 20 stycznia 1925 roku został zastrzelony z rewolweru przy głównej alei Cmentarza Łyczakowskiego. Śledztwo prowadził ten sam komisarz policji Franciszek Batorski, który i tym razem poszedł najprostszą drogą i po przesłuchaniu 64 osób świadków ogłosił, że było to samobójstwo i chciał zamknąć śledztwo. Jednak na miejscu brakowało broni, z której Kornelli miał strzelić sobie w głowę. Komisarz Batorski nawet zarządził aresztować wszystkich podejrzanych o domniemaną kradzież broni, w pierwszej kolejności pracowników cmentarza i grabarzy. Do niczego to jednak nie doprowadziło. Tylko przypadkiem natrafiono na przyjaciela Kornelli 22-letniego Romana Filasiewicza, „syna szanowanych w mieście rodziców”.

Śledztwo w tej sprawie trwało dziewięć miesięcy. Policja uparcie nie chciała uznać faktu morderstwa i przedstawiła kilka innych wersji wydarzeń, lecz każda budziła pewne wątpliwości. W końcu wyjaśniono, że to właśnie Filasiewicz zastrzelił Stefana Romana Kornelli. Sąd przysięgłych również orzekł , że Filasiewicz winny jest zbrodni skrytobójstwa swego przyjaciela i skazał go na cztery lata ciężkiego więzienia. Lwowska prasa podawała, że nie zostały wyjaśnione ani powody, ani okoliczności zbrodni. Broń odnaleziono właśnie u Filasiewicza, zaś grabarzy, podejrzanych o kradzież broni, zwolniono z aresztu śledczego. Ostatni zachowali niechęć do policji i osobiście do komisarza Batorskiego.

Minęło tylko kilka miesięcy od czasu ogłoszenia wyroku w sprawie morderstwa Kornelli, jak lwowian oszołomiła nowa tragiczna sensacja. Na Cmentarzu Łyczakowskim o godzinie 7 rano pracownicy cmentarza znaleźli zwłoki Władysława Leona Makolondry. Lwowski periodyk „Wiek Nowy” opublikował kilka sensacyjnych reportaży z miejsca tragedii, również podał szczegóły śledztwa policyjnego.

Zwłoki Władysława Makolondry znaleziono przy głównej alei cmentarnej prowadzącej do pomnika Konstantego Juliana Ordona. Niejaki grabarz Padzioch „natknął się na leżące we krwi zwłoki młodego mężczyzny… przy ławeczce znajdującej się u stóp pomnika śp. Józefa Neumana, dziadka prezydenta miasta”. Zwłoki były już zimne i zupełnie skostniałe. Zarządca cmentarza p. Maciejowski niezwłocznie zawiadomił  policję. Z czwartego komisariatu przy ul. Kurkowej przybył kierownik placówki Liebich ze swoim zastępcą Giżejewskim oraz wywiadowcami Hoszowskim i Trembeckim. Wkrótce zjawili się na cmentarzu szef Urzędu śledczego policji lwowskiej nadkomisarz Parylewicz, komisarz Batorski, wywiadowcy Purman, Lorch i Kulik.

Ekipa policyjna zebrała na miejscu zbrodni liczne fakty potwornego morderstwa i ustaliła osobę ofiary. Według ekspertów policyjnych, krwawe wydarzenie miało miejsce między 10 a 12 godziną nocy 5 lutego 1926 roku. Ustalono również, że w tej tragedii była zamieszana też kobieta. Na śniegu dookoła ciała denata i obok sąsiednich pomników policja odnalazła jej ślady i ślady jeszcze jednego mężczyzny. Odnalezione ślady wskazywały, że Władysław Makolondra najpierw siedział w towarzystwie tejże kobiety na ławeczce obok pomnika Ordona, zaś „…z wyższego punktu, spoza grobowca Barączów, rozmowę tej pary obserwował inny mężczyzna, pozostawiwszy na śniegu ślady swoich trzewików”. Ślady tego trzeciego wskazywały, że on zaatakował Makolondrę, kiedy ten wyszedł na alejkę obok pomnika Ordona. Policja znalazła nawet krwawe odbitki palców tego mężczyzny. Około godziny ósmej rano ku zdziwieniu służby cmentarnej na miejscu zbrodni zjawiła się pewna młoda panna, która żywo interesowała się zaszłym wypadkiem i rozpytywała dozorcę. Ktoś nawet twierdził, że była ona studentką medycyny.

Policję zastanowił fakt, że jeszcze w nocy nieznana bliżej osoba (kobieta?) zapaliła świece obok zwłok zamordowanego. Nieco później przybyła komisja sądowo-lekarska, która ustaliła, że „twarz denata była zupełnie zmasakrowana, a skrzepła krew tworzyła formalną maskę”. Po sekcji zwłok lekarze stwierdzili, że denat otrzymał dwa strzały i obydwa trafiły w twarz. „Jedna kula wyszła lewym okiem, a druga mózgiem i wierzchem czaszki”. Również stwierdzono, że krew z głowy Makolondry ściekała wzdłuż alei na długość 36 metrów. Po podniesieniu trupa, który leżał plecami do góry, znaleziono pod nim browning systemu „Frommer”. W toku dalszych czynności policja ustaliła, że strzały zostały oddane właśnie z tej broni.

Jak i w dwóch tragicznych wypadkach z Gojawiczyńskim i Kornelli, śledztwo prowadził komisarz Franciszek Batorski. Pod presją prasy i opinii publicznej komisarz oficjalnie oznajmił, że prowadzi bardzo intensywne śledztwo i przesłuchał już ponad 40 świadków, pracując w dzień i w nocy. Lecz nie miał nawet podejrzanych i zrozumienia powodów morderstwa. Nie udało się również odszukać kobiety – studentki medycyny, bardzo cennego świadka, a może i uczestniczki tragicznego wydarzenia. Nie było też odpowiedzi na pytanie, kto zapalił świecę obok zwłok Makolondry, również kto na miejscu zbrodni zgubił zapiskę podpisaną imieniem Karol? Otóż pytań było więcej niż odpowiedzi. Grabarze i inni pracownicy cmentarza faktycznie odmówili współpracy z komisarzem Batorskim, pamiętając, że to właśnie on kazał ich aresztować bezpodstawnie w sprawie morderstwa Stefana Kornelli.

Grobowiec rodziny Makolondrów, fot. Jurij Smirnow / Nowy Kurier Galicyjski

Tymczasem znajomy Władysława Makolondry niejaki Ehrenfeld zawiadomił policję, „że kilka dni przed śmiercią rozmawiał z Makolondrą i ten żalił się, iż czuje bliską śmierć swoją, gdyż z kilku stron grożą mu zabiciem”. Policji jednak nie udało się ustalić, od kogo wychodziły owe groźby. Jeszcze bardziej dziwnie przedstawiał się wypadek, który zdarzył się kilka dni później w komisariacie policji przy ul. Kazimierzowskiej.

„Wiek Nowy” sensacyjnie powiadomił, że „w niedzielę przed południem w gmachu policyjnym zjawiła się nieznana panna. Wszedłszy na korytarz, przy którym mieszczą się biura urzędu śledczego, wręczyła dyżurnemu posterunkowemu list z prośbą o oddanie go komisarzowi Batorskiemu, który właśnie prowadził śledztwo w sprawie zgonu śp. Makolondry. Posterunkowy zadość prośbie tej panny uczynił, a gdy udał się do kancelarii komisarza Batorskiego, panna owa szybko opuściła gmach policyjny. List ten zawierał różne ciekawe informację odnoszące się w jakim kierunku należy dążyć aby wpaść na trop właściwych sprawców zamordowania śp. Makolondry. Czy informacje te odpowiadać będą rzeczywistemu stanowi sprawy, wykażą to dalsze dochodzenia”.

Komisarz Batorski wysłał swoich wywiadowców na poszukiwanie tajemniczej panny, która znikła z komisariatu, lecz znaleźć jej się nie udało. Był to kolejny pech policji i osobiście komisarza Batorskiego. List tajemniczej panny jeszcze bardziej skomplikował sprawę i ani na krok nie przybliżył odszukania sprawców morderstwa śp. Makolondry. Komisarz Batorski ponownie wysłał agentów policyjnych na miejsce zbrodni czyli na Cmentarz Łyczakowski. Okazało się, że poprzednie poszukiwania wywiadowców nie były zbyt dokładne i udało się znaleźć nowe ślady zbrodni, między innymi krwawe odciski palców na jednym z grobowców. Były bardzo wyraźne i należały raczej do mordercy. Ale i to nie pomogło śledztwu. Policja okazała się bezsilną.

W tej sytuacji rodzice, opinia publiczna i prasa wymagały od komisarza Batorskiego działań energicznych, zidentyfikowania i aresztowania mordercy. Lecz sensacją i przykrą niespodzianką dla wszystkich był kolejny komunikat komisarza Batorskiego. Przypuścił on, że mogło to być nie morderstwo, lecz tylko samobójstwo. W ten sposób komisarz po raz kolejny udał się do swojej ulubionej metody pozbycia się trudnej sprawy i zamknięcia śledztwa.

Władysława Makolondrę pochowano w rodzinnym grobowcu, lecz bez udziału księdza czyli jak samobójcę. Pogrzeb niezwykle zgorszył kilkutysięczny tłum uczestniczący w pogrzebie. Prasa znów przypomniała o podejrzanych okolicznościach morderstwa i śledztwa w sprawie Zdzisława Gojawiczyńskiego, które prowadził również komisarz Batorski. Snuto przypuszczenia, że obydwa morderstwa kuzynów mogą być ze sobą związane.

Wnioski komisarza Batorskiego o samobójstwie Gojawiczyńskiego, zaś jeszcze bardziej Makolondry, budziły zdziwienie w społeczeństwie, a zgorszenie rodzin i ogólne rozczarowanie pracą policji. Pod presją opinii publicznej Batorski postanowił kontynuować śledztwo w sprawie śmierci Władysława Makolondry i skupił się na stosunkach denata z kobietami. Wiele poszlak wskazywało na to, że w przeddzień tragedii W. Makolondra miał randkę z pewną dziewczyną „lekkich obyczajów”. Lecz jak się okazało, nie miała ona nic wspólnego z poszukiwaną tajemniczą studentką medycyny.

Prasa czyniła aluzję ,że „Makolondra znał się dobrze z pewną koryfejką baletu teatru miejskiego”, ale i ten ślad okazał się błędnym. Po kilku miesiącach śledztwa komisarz Batorski okazał się w głuchym kącie, uznał, że brakuje mu dowodów i zamknął prowadzenie sprawy.

Aleja, w której zginął Władysław Makolondra, fot. Jurij Smirnow / Nowy Kurier Galicyjski

Tragiczna śmierć Władysława Leona Makolondry, jak i Zdzisława Gojawiczyńskiego na zawsze pozostały tajemnicą. W dzielnicy Łyczakowskiej szeptem mówiono jednak o złym losie, który prześladował rodzinę Makolondrów. Kto i za co mógł rzucić na nią takie straszne przekleństwo, zostało jednak najbardziej chronioną tajemnicą.

Plotki niby potwierdziło kolejne sensacyjne, tragiczne wydarzenie w rodzinie. Pewnego wiosennego dnia 1939 roku nieznany sprawca oblał kwasem solnym młodszą siostrę Władysława Makolondry, która spacerowała w parku na Pohulance. Mówiono również, że sprawcą miał być jej były narzeczony, z którym dziewczyna zerwała stosunki kilka miesięcy wcześniej. Policja rozpoczęła, jak zawsze „intensywne śledztwo”, którego rezultaty nie zostały ogłoszone szerokiej publiczności, lecz dodały kolejny temat dla głośnych sensacyjnych artykułów w prasie lwowskiej. Początek II wojny światowej pozbawił aktualności wszystkie przedwojenne plotki, sekrety i sensacje, również związane z tragicznymi wydarzeniami w rodzinie Makolondrów.

Jurij Smirnow

Tekst ukazał się w nr 7 (419), 14 – 27 kwietnia 2022

X