Legendy starego Stanisławowa. Część 51 W tym budynku mieściła się siedziba NKWD, pocztówka z kolekcji Zenowija Żerebeckiego

Legendy starego Stanisławowa. Część 51

Zestrzelony lotnik

W czerwcu 1941 roku przestrzeni powietrznej Stanisławowa broniła bateria artylerii przeciwlotniczej Murawiowa. W pierwszym dniu wojny zestrzelono dwa bombowce i wzięto do niewoli pięciu lotników. Pośród nich był bardzo interesujący oficer Luftwaffe. Jeńców przekazano NKWD i przewieziono ich do wydziału wojewódzkiego przy obecnej ul. Sacharowa.

Podczas przesłuchań lejtnant zachowywał się zuchwale, twierdził, że Niemcy niebawem będą w Moskwie i doradzał swoim oprawcom puścić go wolno. Ze wspomnień był to typowy aryjczyk – wysoki blondyn o błękitnych oczach. Ale wówczas czekiści mieli sprawy ważniejsze – nadszedł rozkaz opuszczenia miasta. Więzienie było przepełnione i na ewakuację więźniów nie było ani czasu, ani możliwości. Dowództwo NKWD zdecydowało – zlikwidować wszystkich. Początkowo więźniów rozstrzeliwano na dziedzińcu, zagłuszając strzały hukiem silników samochodowych. Gdy już nie było czasu na rozstrzeliwanie, zarzucali cele granatami.

30 czerwca czerwoni opuścili miasto i do więzienia wdarli się OUN-owcy. Otwierali okute drzwi cel i z przerażeniem patrzyli na stosy trupów, pomordowanych wybuchami granatów. Otworzywszy drzwi jedynki, zobaczyli zapomnianego przez wszystkich niemieckiego lotnika. Był cały i zdrowy, ale zupełnie osiwiał.

Kola

We wrześniu 1939 roku do Stanisławowa weszli czerwoni. Wraz z wojskami przyjechała cała armia urzędników, partyjniaków i działaczy różnego rodzaju organów władzy. Przyjechali wspólnie z żonami i dziećmi. Sprawy lokalizacyjne rozwiązano w bardzo prosty sposób – po mieszkaniach chodzili enkawudziści i kazali właścicielom zwolnić tyle a tyle pokoi, bo będzie tu mieszkał taki a taki towarzysz. Nowi gospodarze życia nie wybierali mieszkań na peryferiach, ale, rzecz jasna, w centrum miasta.

Polski dziennikarz Tadeusz Olszański napisał interesujące wspomnienia o swoim dzieciństwie w Stanisławowie. Jego ojciec był lekarzem i mieszkał przy ul. Kamińskiego (ob. Franki). Ich czteropokojowe mieszkanie zmieniło się w komunalne – dwa pokoje zajął niejaki lejtnant Szmukler. Niebawem dołączyła do niego żona w ciąży i wkrótce na świat przyszedł ich syn Kola. Ten Szmukler nie był zwykłym lejtnantem – służył w bezpiece.

Lejtnant Szmukler mieszkał w narożnej kamienicy, pocztówka z kolekcji Olega Hreczanyka

Dwie rodziny pokojowo współistniały w jednym mieszkaniu, aż nastał 1941 rok. Pewnego czerwcowego dnia pod kamienicę zajechała ciężarówka i pod pilnym okiem towarzysza Szmuklera zaczęto pakować rzeczy. Pakowano odzież, pościel i nawet… meble Olszańskich. Zapakowawszy ciężarówkę Szmukler z patosem wykrzyknął: „Wrócimy, trzymajcie się!” i „gazik” znikł za zakrętem.

I wrócili. Nawet szybciej niż się spodziewano. Okazało się, że w pospiechu „kochający” rodzice zapomnieli zabrać swego Kolę, który cicho siedział w bramie, okryty kołdrą.

Za pierwszych sowietów Lenin stał w centrum Stanisławowa, zdjęcie ze źródeł internetowych

Lenin i nocnik

W sowieckich szkołach do obowiązkowego programu nauki w młodszych klasach należał wiersz Aleksandra Twardowskiego „Lenin i zdun”. Gdyby poeta mieszkał w Stanisławowie w czerwcu 1941 roku może powstałby utwór „Lenin i nocnik”. Chociaż wątpliwe.

Polak Witold Grygorowicz, będący wówczas małym chłopcem, dobrze zapamiętał przyjście pierwszych sowietów. Niebawem na dawnym pl. Piłsudskiego wyrósł gipsowy posąg Lenina wskazującego wyciągniętą ręką jedyną słuszną drogę do „świetlanej przyszłości”.

Władza bolszewików trwała niedługo. Już pod koniec czerwca 1941 pospiesznie opuścili miasto. To wówczas ktoś doczepił na rękę Leninowi… nocnik. Nie był to tani nocny sprzęt, a emaliowany i dekorowany wesołymi wzorkami. Do tego „zmodernizowanego” pomnika dzieci przybiegały tłumnie z najdalszych zakątków Stanisławowa. Wkrótce pomnik usunięto. Obecnie na tym miejscu bije fontanna przed hotelem „Nadija”. Gdzie się podział emaliowany nocnik – do dziś nie wiadomo.

Zapomniany sztandar

Punktem honoru dla żołnierzy jest sztandar jednostki. Wręczano go uroczyście nowopowstałej jednostce i chroniono jak źrenicę oka. Przy sztandarze zawsze stała warta honorowa „nr 1”. W razie utraty sztandaru jednostki, jej dowódca automatycznie oddawany był pod trybunał, a jednostkę rozformowywano.

Za pierwszych sowietów w Stanisławowie stacjonował 21 pułk kawalerii NKWD. Jego koszary znajdowały się przy dzisiejszej ul. Gwardii Narodowej. Gdy wybuchła wojna, pułk otrzymał rozkaz natychmiastowej ewakuacji na Wschód. Wszystko to działo się w takim pospiechu, że zapomniano sztandaru – i to… razem z wartą honorową. Dowódca dobrze wiedział, co go czeka i wysłał ciężarówką do miasta patrol żołnierzy.

Na jego szczęście, był to krótki okres czasu, gdy czerwoni opuścili już miasto, a wojska niemieckie jeszcze do niego nie weszły. W mieście panował chaos i anarchia, ludność grabiła sklepy, słychać było wystrzały. Czekistów nikt nie zatrzymywał i dotarli aż do siedziby pułku. Sztandar pozostawał na miejscu razem z wartą i niebawem patrol wrócił do swoich. Ale nie uratowało to jednostki. Pod Zaporożem dostali się w okrążenie i chociaż większości udało się wydostać, sztandaru nie uratowano. Jednostkę rozformowano.

Pułk kawalerii NKWD stacjonował w dawnych austriackich koszarach kawalerii, pocztówka z kolekcji Olega Hreczanyka

Nasz pociąg pancerny

Dziś na dworcu stanisławowskim widzimy jedynie pociągi osobowe i towarowe. Przed 80 laty miasto posiadało swój pociąg pancerny. Należał do 77 Stanisławskiego pułku NKWD i miał nr 77. Był to chyba najbardziej nieszczęśliwy pociąg pancerny w historii tego rodzaju wojsk.

Powstał w 1919 roku dla białogwardzistów Denikina, którzy nazwali go Dobrowolec (tzn. ochotnik). Po rozgromie białych pociąg dostał się czerwonym i zmienili mu nazwę na „Pamięci Szaumiana i Dżaparidze” – na cześć straconych komisarzy z Baku. Już w 1920 roku przejęli go Polacy i przemianowali na „Strzelca Kresowego”. Po kilku latach nowe chrzciny – tym razem „Pierwszego Marszałka” na cześć Józefa Piłsudskiego.

Pociąg pancerny BEPO-77, zdjęcie z archiwum muzeum „Bohaterowie Dniepru”

W 1939 r. „Pierwszego Marszałka” przejmują sowieci. Ponieważ towarzysze Szaumian i Dżaparidze byli już nieaktualni, pociąg otrzymuje zwykły numer operacyjny: BEPO-77. W pierwszych dniach walk z Niemcami kolejarze z pociągu 77 zestrzelili dwa samoloty i zniszczyli most Chrypliński. Wojowali niedługo – 7 lipca pociąg w okolicach Kopyczyniec otoczyli Niemcy. Załoga wysadziła w powietrze uzbrojenie i w walce przebiła się do swoich. Niemcy wyremontowali zniszczony pociąg. Połączyli go z jeszcze jednym trofeum sowieckim i w ten sposób powstało pancerne monstrum – Panzerzug 10.

W lipcu 1944 r. na powrót odcięty „Pierwszy Marszałek” staje się teraz Panzerzug 11. Jego szlak bojowy zakończył się 13 stycznia 1945 roku pod Kielcami. Otoczeni, tym razem przez sowietów, Niemcy tak dokładnie i gruntownie go zniszczyli, że sowieci nawet nie starali się odnowić.

Iwan Bondarew

Tekst ukazał się w nr 21 (385), 16 – 29 listopada 2021

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X