Legendy starego Stanisławowa. Część 27 Panienki w kapeluszach stanowiły poważne zagrożenie dla miłośników Melpomeny (pocztówka z kolekcji Wołodymyra Szulepina)

Legendy starego Stanisławowa. Część 27

Wojna kapeluszowa

W 1909 roku w stanisławowskim teatrze grano „Mazepę” oraz koncertował pan Guberman. Niestety, nie wszyscy widzowie w pełnej mierze mogli cieszyć się sztuką. Kilka pań w pierwszych rzędach miały tak wysokie kapelusze, że prawie całkowicie zasłaniały scenę tym, którzy siedzieli za nimi. Mężczyźni robili im dyskretne uwagi, ale panie pozostawały nieugięte i swych modnych nakryć głowy nie zdjęły.

Historia nabyła rozgłosu. O skandalu pisał nawet „Kurier Stanisławowski”. Ktoś z oburzonych miłośników Melpomeny żądał nawet, aby nazwiska niegrzecznych pań wymienić na łamach prasy, ale i to nie pomogło. Modnisie przychodziły na kolejne imprezy do teatru w swoich „bocianich gniazdach” na głowie, psując nastrój i widok innym miłośnikom sztuki.

Wreszcie do konfliktu dołączyła administracja teatru. W szatni paniom w wysokich kapeluszach zdecydowanie proponowano je zdjąć. Jeżeli któraś z pań odmawiała – zwracano jej pieniądze za bilet.

Kwiaty ze smrodkiem
Co należy uczynić, żeby zdobyć przychylność dziewczyny? Tak, słusznie – podarować jej kwiatek, a jeszcze lepiej dużo kwiatów – cały bukiet. Kawalerzy ze starego Stanisławowa wiedzieli o tym bardzo dobrze, dlatego kwiaciarki na brak zajęcia nie narzekały. A poza tym kwiatami przystrajano sale balowe, kobiety wplatały je sobie we włosy, a mężczyźni – wstawiali do butonierek.

Na ulicach starego Stanisławowa często można było spotkać handlarzy kwiatami (pocztówka z kolekcji Zenowija Żerebeckiego)

Jednak w 1909 roku wybuchł skandal, który na jakiś czas sparaliżował cały kwiatowy rynek miasta. Gazeciarze zdobyli informację, że niektórzy z handlarzy wypożyczali swe bukiety… biurom pogrzebowym. Kwiatami przystrajano katafalki, kładziono do trumien, a następnie zwracano je do ponownej sprzedaży. Od tej chwili wiele stanisławowskich pań zastanawiało się, czy wplatać lilie we włosy? Może wcześniej już leżała w trumnie pani N, czy dekorowała zwłoki pana B? Dochodziło do tego, że przed kupnem bukietu klienci długo i dokładnie wąchali bukiety – czy nie czuć w nich cmentarnego „aromatu”. Jednak mądrzy klienci tym się nie przejmowali. Kupowali najświeższe i najdroższe kwiaty i nie zaprzątali sobie głowy głupstwami.

Fasadę kamienicy przy ul. Tarnawskiego 4 dekorują olbrzymie żmije (ze zbiorów autora)

Gady pełzające
Najpiękniejsze budynki Stanisławowa wzniesiono na przełomie XIX-XX wieków. Wówczas w architekturze niepodzielnie panowała secesja – styl wykorzystujący bogate sztukaterie na fasadach domów. Najczęściej były to ornamenty roślinne, głowy mitycznych postaci, lwy, orły…

Na skrzyżowaniu ulic Tarnawskiego i Bazylianek stoi kamienica, która znacznie różni się od innych – jej fasadę dekorują żmije! Dlaczego właśnie te zimne i śliskie istoty? Czyżby architekt nie miał lepszego pomysłu na upiększenie domu?

Z historii wiadomo, że budynek przy ul. Tarnawskiego 4 został wybudowany w 1910 roku i należał do handlarza Dawida Rubina. Pośród krajoznawców do tej pory nie cichną spory, co miałyby symbolizować kamienne potwory. Jedni twierdzą, że Rubin handlował winem i w ten sposób upamiętnił „zielonego węża” (symbol pijaństwa – red.). Jednocześnie była to dobra reklama jego interesu. Inni są skłonni przypuszczać, że u Żydów wąż jest symbolem mądrości.

Ja osobiście skłaniam się do wersji, że pan Dawid nie miał szczęścia do żony i teściowej. Niedawno nowy właściciel wstawił w bramę potężne kute drzwi, ozdobione również… żmiją. Czyżby kontynuacja fatum?

Opera w mroku
Teatrem stanisławowskim (dziś mieści się tu Filharmonia) opiekowało się Towarzystwo muzyczne im. Stanisława Moniuszki. Dzięki prężnej działalności jego członków na lokalnej scenie regularnie pojawiały się premiery i koncerty muzyki klasycznej. W 1906 roku do miasta przybył młody śpiewak Eustachy Bukowski i wystąpił z propozycją otwarcia tu opery amatorskiej. Dyrekcja się zgodziła i już 2 czerwca wystawiono „Fausta” Charles’a Gounoda.

Przed I wojną światową Bukowski ze swą trupą dali ponad 200 występów. W tym czasie stali się aktorami zawodowymi, chociaż nadal określali siebie jako „amatorzy”. Przytoczę jeden przykład, świadczący o ich mistrzostwie.

Przedstawienie w stanisławowskim teatrze (fotografia z kolekcji Olega Hreczanyka)

W 1910 roku w operze grano „Opowieści Hoffmanna” z muzyką Jacques’a Offenbacha. Podczas IV aktu nastąpiło krótkie spięcie i na 10 minut zgasło światło. Na scenie było 55 śpiewaków, a w jamie orkiestrowej – 45 muzyków! Nikt nie spanikował i nie sfałszował swojej partii – niektórzy widzowie pomyśleli, że zgaśnięcie świateł było elementem scenariusza.

Teraz proszę sobie wyobrazić taki wypadek podczas współczesnego koncertu „pod fonogram”? Każda supergwiazda wysiada i show się kończy.

Przykry sąsiad
Na starych stanisławowskich pocztówkach – jak w kinie – są aktorzy pierwszego planu i ci w tle. Jest zrozumiałe, że główne role przypadają reprezentacyjnym kamienicom, wspaniałym świątyniom i potężnym budynkom administracyjnym. Ale czasem, gdzieś tam z tyłu zabłyśnie jakaś niepokaźna chałupka, której już od dawna nie ma. Jeżeli uda się dowiedzieć, kto był jej właścicielem – to mamy wielkie szczęście. A jak z tą chatką powiązana jest jeszcze jakaś ciekawa historia – to mamy odkrycie krajoznawcze.

Oto i przykład. Na pocztówce z początków XX wieku, przedstawiającej ul. Gillera (dziś Hordyńskiego) głównym elementem jest kościół „Ave Maria” ze swą strzelistą wieżą. W prawym rogu pocztówki widoczny jest mały budynek z gankiem i kolumnami. Mieszkała tam polska rodzina Stelmaszyńskich. Pochodzący z tej rodziny ks. Józef był głównym inicjatorem budowy wspomnianego kościoła. Jako kapłan cieszył się w społeczeństwie szacunkiem. Natomiast do innego przedstawiciela tego rodu społeczeństwo miało pewne zarzuty.

Pana Stelmaszyńskiego, mieszkającego w domku z kolumnami, nienawidziła cała ul. Gillera (pocztówka z kolekcji Zenowija Żerebeckiego)

W 1910 roku mieszkańcy ul. Gillera złożyli zbiorową skargę na stolarza Walerego Stelmaszyńskiego, który wyposażył swą niewielka fabryczkę mebli na podwórku domu w silnik benzynowy. Sąsiadom przeszkadzał stały hałas i smród spalin.

Czy skarga pomogła? Wątpię, bo w książce telefonicznej z roku 1929 przy ul. Gillera 14 zapisana jest ta sama fabryka mebli pana Stelmaszyńskiego.

Iwan Bondarew
Tekst ukazał się w nr 22 (338), 29 listopada – 19 grudnia 2019

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X