Kto wygrał wybory?

Wyniki ukraińskich wyborów samorządowych, które odbyły się 25 października 2020 r., wciąż jeszcze nie są znane, ale już budzą emocje.

Samo głosowanie odbyło się zgodnie z nowym ustawodawstwem i w sytuacji, gdy nowy podział administracyjny kraju przyznaje regionom większe uprawnienia i niezależność finansową. Dlatego też spodziewano się, że do urn uda się większa liczba osób zainteresowanych funkcjonowaniem samorządów lokalnych, co ostatecznie nie potwierdziło się. Monitorująca wybory organizacja OPORA wskazała, że frekwencja sięgnęła ok. 36%, choć trudno tu orzec, na ile jest to wynik biernej postawy obywateli, a na ile strachu przed epidemią.

Wybory okazały się prawdopodobnie porażką prezydenckiej partii Sługa Narodu, która nie tylko nie była w stanie pozyskać nowych zwolenników, ale nawet nie przekonała do siebie znacznej części własnego elektoratu z poprzednich wyborów. Potwierdziły się tym samym opinie o słabnącej pozycji głowy państwa, a przekonanie to ugruntował fakt, iż nawet zaproponowany przez Zełenskiego sondaż, zorganizowany „przy okazji” wyborów, nie zmobilizował Ukraińców do pójścia do urn.

Głosujący mieli odpowiedzieć na pytania o to, czy popierają karę dożywotniego więzienia za korupcję na dużą skalę, czy są za utworzeniem wolnej strefy ekonomicznej na terytorium Donbasu, za zmniejszeniem liczby deputowanych Rady Najwyższej do 300 osób, za legalizacją marihuany w celach medycznych i czy Ukraina powinna podnosić kwestię wykorzystania gwarancji bezpieczeństwa określonych w Memorandum Budapesztańskim na poziomie międzynarodowym. Zagadnienia te są bez wątpienia populistyczne, szczególnie pytanie pierwsze, które jest raczej odpowiedzią Zełenskiego na skandale korupcyjne w jego otoczeniu, z Jermakiem, Lerosem czy Jurczenką w rolach głównych.

Z kolei na połączenie kwestii związanych z bezpieczeństwem państwa i legalności marihuany mógł się zdobyć tylko komik, bądź człowiek, który nie jest zorientowany w sprawach własnego kraju. Gwarancje, jakie Ukraina miała otrzymać w zamian za rezygnację z broni jądrowej, okazały się bowiem nic nie warte z chwilą aneksji Krymu i rozpoczęciem przez Rosję wojny we wschodnich obwodach kraju. A skoro już o tym regionie mowa, to należy przypomnieć, że trudno jest na poziomie politycznym poważnie rozważać sprawy Donbasu, gdyż określenie to w ogóle nie istnieje w ukraińskim prawodawstwie. Ale nawet, gdyby doprecyzować, że mowa jest o terytoriach obwodów donieckiego i łuhańskiego, pozostających dziś częściowo pod okupacją rosyjską i uznać, że sondażowe kwestie są dziś kluczowe dla istnienia państwa, to trzeba jeszcze dodać, że sama koncepcja tego niby-referendum nie była niczym więcej, niż próbą agitacji wyborczej, a głosowanie to nie będzie miało żadnej mocy wiążącej.

Wydaje się, że może się za to stać symbolem rozpaczliwej walki prezydenta i Sługi Narodu o utrzymanie się przy władzy, prowadzonej w cieniu Europejskiej Solidarności byłego prezydenta Petra Poroszenki i prorosyjskiej partii Opozycyjna Platforma – Za Życie. Co istotne, podczas kampanii wyborczej zdeterminowane otoczenie Zełenskiego nie wahało się na poziomie samorządu lokalnego dokonywać zaskakujących wolt, wspierając kandydatów, za którymi stała OPZŻ. Decyzje takie można interpretować jako chęć zachowania za wszelką cenę wpływów, ale mogą też one być postrzegane jako potwierdzenie słuszności obaw, iż pojawienie się Zełenskiego w świecie polityki było projektem obliczonym na osadzenie w prezydenckim fotelu człowieka sprzyjającego Moskwie.

Niewątpliwie duch Kremla unosił się nad niedzielnym głosowaniem. Choć spodziewano się, że w zachodnich obwodach Ukrainy wysokie poparcie odnotuje Europejska Solidarność, to w obwodzie iwanofrankiwskim zdecydowanym zwycięzcą okazała się Swoboda, zdobywając wg sondaży ponad 50% poparcia i zostawiając daleko w tyle drugą pod względem popularności ES, cieszącą się poparciem rzędu 15–16%. Również w Tarnopolu i Chmielnickim najprawdopodobniej merami zostaną politycy wywodzący się ze Swobody, o której sponsorowaniu przez Rosjan niejednokrotnie już mówiono.

Jeszcze bardziej znamienne są wyniki exit-polls z Mariupola, gdzie zwycięzcą może okazać się Blok Wadyma Bojczenka (45,6%). Tuż za nim uplasowała się Opozycyjna Platforma – Za Życie (31,4%), a dalej prorosyjska Partia Szaria (6,2%) i Sługa Narodu (5,7%). Ugrupowania miejscowych kandydatów wygrały też w Zaporożu czy Dnieprze, z kolei OPZŻ zwyciężyła prawdopodobnie w Mikołajowie. Jej przywódca Jurij Bojko już dzień po wyborach ogłosił zresztą, że jego ugrupowanie zajęło pierwsze miejsce w Donbasie oraz pierwsze i drugie w pozostałej południowo-wschodniej części kraju.

Wygrane lokalnych działaczy nie dziwią – to oni są przecież postrzegani jako ci znający miejscowe realia, problemy, będący najbliżej wyborców. Jednocześnie niepokoić mogą słowa Jarosława Antoniaka, byłego doradcy szefa Służby Bezpieczeństwa Ukrainy przekonanego, że Rosja wykorzysta wybory samorządowe do obsadzenia swoimi figurantami urzędów prezydentów miast i radnych samorządów. Ma to być sposób na poszerzenie rosyjskich wpływów w państwie i preludium do nowej „Ruskiej Wiosny”. Wydaje się przy tym, że posunięcie takie ze strony Kremla byłoby jak najbardziej słuszne, gdyż lokalni politycy z pewnością będą się cieszyć większym zaufaniem społeczeństwa, niż ci obejmujący najwyższe urzędy w państwie. Co za tym idzie, ich poczynania nie będą poddawane skrupulatnej kontroli, a jeśli okażą się sprawnymi działaczami zaskarbią sobie niekłamaną sympatię Ukraińców. I jakkolwiek scenariusz „rosyjski” może wydawać mało prawdopodobny, a wręcz zakrawający na teorię spiskową, to nie możemy zapominać, że działania służb specjalnych są obliczone na lata. Szczególnie we wschodnich obwodach merowie miast, tonujący antyrosyjskie nastroje, bądź gotowi przekonać obywateli o korzyściach płynących ze zbliżenia z Rosją, będą na wagę złota. Jeśli dziś mówimy o prorosyjskich sympatiach Pałczewskiego czy Partii Szaria to musimy zaznaczyć, że nie są to jedyni zwolennicy Moskwy.

Sługa Narodu stracił swoją szansę na poprawę wizerunku i pozycji na scenie politycznej. Populistyczne hasła zdezaktualizowały się, Zełeński rozczarował Ukraińców, a przy tym nie poradził sobie skutecznie z pandemią. Za to opozycja i siły prorosyjskie, nie mając obecnie szansy na przejęcie parlamentu, wykorzystały okazję do zdobycia wpływu na sytuację w kraju za sprawą działań na szczeblu lokalnym, co w dłuższej perspektywie okaże się prawdopodobnie sukcesem większym, niż przewaga w Radzie Najwyższej.

Paradoksalnie dla Sługi Narodu porażka to – też dobra wiadomość. Jak twierdzi Dawid Arachamia przegrana w wyborach samorządowych daje możliwość późniejszego odparcia zarzutów o niezdolność do rozwiązania problemów w regionach i otworzy drogę do odzyskania wpływów w państwie. Ale czy taka kalkulacja nie jest sformułowana na wyrost? Przekonamy się, gdy nowe władze samorządowe rozpoczną swoją misję. Wtedy też okaże się, na ile wybory te wygrali Ukraińcy, a na ile Rosjanie.

Agnieszka Sawicz
Tekst ukazał się w nr 20 (360), 30 października – 16 listopada 2020

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X