Korowaj dla papieża Zdjęcie archiwalne ze strony https://www.radiosvoboda.org/a/30618970.html

Korowaj dla papieża

W tych dniach minęła 20. rocznica wizyty ojca świętego Jana Pawła II na Ukrainę. Jakkolwiek na to wydarzenie spojrzeć, miało ono wielkie i bez przesady historyczne znaczenie. Szczególnie biorąc pod uwagę wielkość postaci samego Pontyfika.

W tym czasie pracowałem w służbie informacyjnej jednego z centralnych kanałów telewizyjnych. Na około dwa tygodnie przed wizytą stała się ona głównym tematem i żadne wiadomości nie obywały się bez informacji o niej. Zdarzało się, że bywało po kilka informacji w jednym programie. Redakcje wiadomości nawet prześcigały się nieoficjalnie, kto naświetli wydarzenie najbardziej aktualnie i interesująco, pod ekskluzywnym i nieoczekiwanym kątem.

Gdy do rozpoczęcia wizyty pozostawały liczone dni, na kolejnej naradzie wypowiedziałem propozycję: „U nas szczególnych gości spotyka się chlebem i solą. Zróbmy reportaż o tym, jak piecze się korowaj na spotkanie papieża”.

Jak zawsze inicjatywa karana jest wykonaniem propozycji. Początkowo wydawało się, że temat jest prosty i łatwy w wykonaniu. Należało zadzwonić do służby prasowej administracji prezydenta i dowiedzieć się, kto piecze korowaj na spotkanie papieża, pojechać i zrobić reportaż.

Ale nie wszystko okazało się takie proste. Zawsze przyjazne dla nas służby prasowe nagle stały się chłodne i unikały odpowiedzi. W żaden sposób nie chciały podać adresu piekarni wykonującej zamówienie, a tym bardziej czasu wypieku. Pociągałem za różne sznurki, aby dowiedzieć się, gdzie jest ta piekarnia. W końcu, gdy już wszystkim znudziły się moje telefony, wyjaśniono mi przyczynę tej tajemnicy. Okazuje się, że miejsce powstawania „korowaja nr 1” zostało zatajone na polecenie Służby Bezpieczeństwa Ukrainy. Wyjaśnienie tej sytuacji było proste: Moskwa i Patriarchat Moskiewski były bardzo niezadowolone z wizyty papieża na Ukrainę i odpowiednio oczekiwano prowokacji z tej strony. Ktoś mógłby przecież domieszać do ciasta jako przyprawy jakiegoś „novichoka”.

Ta informacja jedynie dodała mi entuzjazmu. Proszę nie pytać, jak udało mi się trafić do „tajemniczej” piekarni. Najciekawsze było to, że piekarnia była położona o kilka przecznic od naszego studia. Był to piętrowy budynek, wciśnięty pomiędzy jakieś baraki, puste magazyny i hale przemysłowe. Nawet nie chciało się wierzyć, że coś takiego jest w samym centrum stolicy. Raczej było, bo obecnie jest tu elitarne osiedle mieszkaniowe.

Gdy informacja się potwierdziła, okazało się, że panuje tam nie lada podniecenie. Na dziedzińcu stało z dziesięć błyszczących lakierem i chromem samochodów, wśród nich i limuzyny rządowe, i auta ochrony, a nawet spacerowało kilka osób uzbrojonych w broń samoczynną.

Naszą grupę telewizyjną spotkano bez entuzjazmu. Dobrze, że przynajmniej nas nie ostrzelano. Po długich rozmowach i błaganiach szef bezpieczeństwa zezwolił nam na wykonanie kilku ujęć wewnątrz, ale z daleka i pod pilnym nadzorem. Z piekarzami można było przeprowadzić wywiad dopiero po odjeździe auta z korowajem.

Wypieczono dwa korowaje – jeden zapasowy, na wszelki wypadek. Zawsze coś może się wydarzyć. Gotowe wypieki włożono do specjalnych opakowań i przedstawiciele bezpieki natychmiast je oplombowali. Pieczątek tych nalepili chyba po pięć na pudełko. Następnie pudła zapakowano do limuzyny i w konwoju, na sygnale, dokądś powieziono.

Wypiekanie głównego korowaju Ukrainy przypadło w udziale kobiecie w wieku emerytalnym i jej pomocnikowi, też około pięćdziesiątki. Niestety nie pamiętam ich nazwisk. W piekarni, należącej wówczas do administracji rządowej, pracowali oni od lat siedemdziesiątych. Zdążyli wypiec korowaje na spotkania wielu dygnitarzy ZSRR i gości zagranicznych, premierów i prezydentów goszczących w Kijowie. Byli wśród nich Indira Gandhi, Salvador Allende, Richard Nixon, Bush senior i Bill Clinton.

Piekarnia ta, która w okresie ZSRR obsługiwała jedynie wyższe władze partyjne i rządowe, w okresie niezależności dostępna była dla wszystkich, kto chciał zamówić tu wypieki. Zakład nie był reklamowany, ale klientów mu nie brakło.

Podzielili się piekarze i sekretami swoich wyrobów. Przede wszystkim w piekarni zamontowano specjalny piec, przywieziony jeszcze po II wojnie światowej z Niemiec. Po drugie – ciasto przygotowywano ręcznie (tę ciężką pracę wykonywał pomocnik piekarza). Zdradzili nam też tajemnicę ozdób na korowaju. Zazwyczaj są one twarde i podpalone. Ale nie w tym przypadku, bowiem wypiekano je oddzielnie i dolepiano do korowaju białkiem.

Udało mi się, jak i innym członkom naszej ekipy, skosztować cząstkę „papieskiego korowaju”. Przy tak odpowiedzialnej produkcji zawsze wypiekano tzw. „próbnik” – wyrób z tego samego ciasta i tych wymiarów, ale bez ozdób. Służy do sprawdzenia wyrobu – jego zapachu, koloru, smaku itd. Powiem szczerze, że takiego smakołyku nigdy wcześniej, ani nigdy później już nie kosztowałem. Szczególnie, gdy ma się świadomość, że był pieczony dla samego papieża.

Dmytro Poluchowycz

Tekst ukazał się w nr 12 (376), 29 czerwca – 15 lipca 2021

Dmyto Poluchowycz. Za młodu chciał być biologiem i nawet rozpoczął studia na wydziale biologii. Okres studiów przypadał na okres rozpadu ZSRS. Został aktywistą Ukraińskiego Związku Studentów. Brał udział w Rewolucji na Granicie w styczniu 1991 roku. Był jednym z organizatorów grupy studentów, która broniła litewskiego Sejmu. W tym okresie rozpoczął pracę jako dziennikarz. Pierwsze publikacje drukował w antysowieckim drugim obiegu z okresu 1989-90. Pracował w telewizji, w prasie ukraińskiej i zagranicznej. Zainteresowania: historia, krajoznawstwo, podróże.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X