Karolina Romanowska: „Regularnie jeżdżę na Wołyń – runęło we mnie to rodzinne tabu” zdjęcie Karoliny Romanowskiej

Karolina Romanowska: „Regularnie jeżdżę na Wołyń – runęło we mnie to rodzinne tabu”

Karolina Romanowska, bohaterka filmu „Sad dziadka” i założycielka Stowarzyszenia Pojednanie Polsko-Ukraińskie opowiada o swoich przeżyciach podczas kręcenia filmu na Wołyniu, o trudnych losach swojej rodziny oraz o możliwościach pojednania polsko-ukraińskiego.

Z Karoliną Romanowską podczas 15. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego NNW w Gdyni rozmawiali Karina Wysoczańska i Eugeniusz Sało.

Opowiedz o swoich wrażeniach po pokazie filmu „Sad dziadka” na Festiwalu Filmowym NNW w Gdyni.
Pierwsze moje zaskoczenie było takie, że sala była pełna. Wydaje mi się, że było więcej osób niż na premierze filmu w Krakowie. Było to bardzo miłe zaskoczenie. Miłym zaskoczeniem była także obecność młodzieży z elitarnej szkoły Topolówki w Gdańsku. Bardzo fajnie, że młodzież zaczyna interesować się tą historią, zwłaszcza, że teraz jest wśród nich bardzo dużo osób z Ukrainy. Reakcje ludzi na film były pozytywne. Oczywiście po pokazie, pojawiły się dość trudne pytania do mnie. Natomiast uważam, że nie ma tutaj tematów tabu i żadne pytanie nie jest zbyt trudne dla mnie. Więc starałam się odpowiedzieć z głębi serca.

Czy Twoja rodzina, babcia, córka widziały ten film?
Moja rodzina, babcia, wujek, mama, czy osoby, które brały udział w tym filmie, były na początku bardzo sceptycznie nastawione do mojej podróży. Muszę przyznać, że teraz jest kolosalna zmiana. Kiedy kręciliśmy film, nie było jeszcze pełnoskalowej wojny na Ukrainie. Moja babcia wtedy ostrzegała mnie i bała się, a teraz wiedząc, że jeżdżę tam, mimo że trwa pełnoskalowa wojna, nie boi się o mnie w ten sam sposób. Teraz się boi bardziej, że Rosjanie mogą wystrzelić rakietę na Lwów, czy okolice. Już nie ma takich obaw, które miała wcześnie.

Wydaje mi się, że dla mojej rodziny, przetarłam jakiś szlak do tego stopnia, że teraz moja rodzina bardzo chce tam pojechać. Widzieli film. Odpowiedział on także na niektóre ich pytania i teraz oni też wychodzą z zainteresowaniem, z potrzebą, żeby tam się wybrać. Być może nawet w niedługim czasie wybierzemy się całą rodziną tam i ochrzcimy na Wołyniu mojego siostrzeńca. Temat tabu upadł.

Teraz rozmawiamy o tym, jak tam jest, co jeszcze przetrwało. Rozmawiamy o przepisach kulinarnych. Okazuje się, że przepis na tak zwane ciastka z dziurką na śmietanie, na smalcu, które przetrwały w mojej rodzinie do tej pory, był wzięty prosto z Wołynia. Okazuje się, że mamy więcej wspólnego, po prostu nie zdawaliśmy sobie z tego sprawę. Teraz staramy się wracać do naszych korzeni, nawet poprzez przepisy kulinarne.

Opowiedz o trudnych losach swojej rodziny na Wołyniu.
Historia jest bardzo trudna. 12 maja 1943 roku był napad na wieś Ugły pod Sarnami. W czasie tego ataku UPA zamordowało 18 członków mojej rodziny, w tym dzieci. Mój dziadek był tego świadkiem. Udało mu się przeżyć. Brat mojego dziadka, wujek Piotr został postrzelony w pęcherz i ledwo przeżył. Ciocia Wala, która brała ślub z wujkiem Piotrem miała 21 lat, kiedy uciekała. Udało się jej także przeżyć. W Ugłach wówczas zginęło 103 osoby.

Mój pradziadek, który był sołtysem tej wsi, wrócił po kilku dniach z moim dziadkiem i z kilkoma innymi osobami, które przeżyły i powiedział, że nie pozwoli ludziom tak leżeć na polach. Zaryzykowali i pochowali zamordowanych. To spowodowało wielką traumę, szczególnie na moim dziadku. Później nie mógł znieść żadnego zapachu spalenizny, bo od razu wracały mu te wszystkie obrazy. Nigdy nie chciał wrócić, czy nawet myśleć o powrocie w to miejsce. To było dla niego miejsce zła.

W domu o wsi Ugły mówiło się po cichu. Widziałam, że z tej miejscowości pochodzi moja rodzina. Natomiast, gdy dorastałam, Ugły były dla mnie najbardziej odległym miejscem na świecie. Myślałam, że tam nigdy nie pojadę. Dopiero w pewnym momencie zrozumiałam, że to jest decyzja, która tylko i wyłącznie zależy ode mnie, czy przekroczę tę granicę i wybiorę się na Wołyń.

zdjęcia Karoliny Romanowskiej

Gdzie osiedlił się Twój dziadek z częścią rodziny, której udało się uciec z Wołynia?
Osiedlili się w miejscowości Prabuty w województwie pomorskim. W tej miejscowości jest bardzo dużo ludzi z Wołynia. Tam mieszka moja babcia, mój dziadek już nie żyje. Natomiast, tak jak w filmie mogliśmy obserwować obawy mojej babci, w tym momencie babcia mi powiedziała nawet, że jest ze mnie dumna i cieszy się, że tam pojechałam. Wydaje mi się, że było to bardzo potrzebne mojej rodzinie, żeby ktoś tam pojechał.

W filmie mówisz, że historię o Wołyniu słyszałaś przez lekko uchylone drzwi, że nikt głośno o tym nie mówił. Jak się stało, że ta opowieść wróciła do Ciebie teraz?
Piszę to też w książce, bo ten film ma niecałe 80 minut i nie widzimy wszystkiego, co się tam wydarzyło. Jako mała dziewczynka, przez uchylone drzwi usłyszałam historię o mordowaniu dziecka, które miało 18 miesięcy. Opowiadał to świadek, który widział jak ten ktoś rozrywał to dziecko i nabijał reszty na płot. Usłyszałam to nie wiedząc co wtedy słyszę i nigdy nie pytając rodziny o to, co wtedy usłyszałam. Usłyszałam tylko, że to jakiś upowiec rozrywał to dziecko i robił to na oczach matki. Przeżył brat, który się schował i widział jak jego matka i dziecko było mordowane. To było trudne…

Najpierw tematem Wołynia nie interesowałam się w ogóle, to był temat gdzieś na półce, odłożony. W pełnym momencie sięgnęłam po książkę Witolda Szabłowskiego „Sprawiedliwi i zdrajcy. Sąsiedzi z Wołynia”. To była pierwsza książka, po którą sięgnęłam, żeby dowiedzieć się czegoś więcej. Czułam troszeczkę tak jakbym otwierała puszkę Pandory. Bałam się tego. Nigdy wcześniej nie oglądałam nawet żadnego filmu o Wołyniu. Nie byłam w stanie, odpychałam to od siebie. Przeczytałam tę książkę i to mi dało nadzieję i pomysł, że chcę po prostu tam pójść i zobaczyć to miejsce skąd pochodzi moja rodzina, gdzie wydarzyły się te historie, które słyszałam przez uchylone drzwi. I przede wszystkim poznać tych ludzi z książki Szabłowskiego. Ludzi, którzy pomagali Polakom, którzy są otwarci i rozumieją ten ból.

Odezwałam się do Witka. Napisałam mu, że ta książka spowodowała we mnie chęć przejścia przez Wołyń na piechotę, zobaczenia każdego skrawka tej ziemi. I po prostu próby zrozumienia, dlaczego to się tam wydarzyło. Co do tego doprowadziło? I mimo że wciąż nie znalazłam odpowiedzi na to pytanie, to teraz zdecydowanie mogę powiedzieć, że wiem dużo więcej. Regularnie jeżdżę na Wołyń. Runęło we mnie to rodzinne tabu.

W tym momencie skupiam się raczej na tym co po prostu jest. Mam tam przyjaciół, ludzi, których bardzo lubię odwiedzać, zwłaszcza kiedy Ukraina jest w czasie wojny i kiedy potrzebuje naszej pomocy. Chcę tam jeździć, żeby wspierać osoby poszkodowane przez wojnę, ale chcę tam też jeździć po prostu, żeby tam być. Bardzo mi się tam podoba, lubię przebywać na Wołyniu. Czuje się tam dobrze. Mam tę potrzebę i po prostu ją realizuję.

W filmie jest wzruszający moment, gdy wychodzisz na to wołyńskie szczere pole i znajdujesz tam resztki naczynia i inne przedmioty. Czy zachowałaś te rzeczy?
Mam te rzeczy do tej pory, ale tak naprawdę mam tych rzeczy więcej. Ilekroć tam jestem, odwiedzam to pole. Za każdym razem, kiedy jestem na tym polu, znajduję coraz więcej rzeczy. Oczywiście żadnych kości nie przywożę ze sobą, natomiast jeżeli chodzi o fragmenty naczyń to tak. To może ciężko zrozumieć, ale na polu w Ostrówkach jest tego dużo. Za każdym razem, kiedy przyjedzie się tam i spędzi się 5–10 minut, to każdy coś sobie znajdzie. Tam można wciąż znaleźć jakieś medaliki, krzyżyki.

Natomiast jeśli chodzi o te rzeczy, które wręczyła mi pani w Ugłach, pozostałości po Polakach, to tak naprawdę, tego nie widać w filmie, ale mogę zdradzić, że to były rzeczy należące do mojej rodziny. Tutaj nie mam wątpliwości, dlatego, że pani Switłana powiedziała mi, że te rzeczy zostały wykopane z miejsca, gdzie był dom sołtysa. A sołtysem wsi Ugły był mój pradziadek. Ponieważ był to też największy dom we wsi, to po pierwsze tam mieściła się szkoła, a po drugie co niedzieli przyjeżdżał tam ksiądz odprawiać msze. Te rzeczy, które ona mi wręczyła to był fragment, górna część od kadzielnicy kościelnej oraz kałamarz. Była też główka takiej krówki szklanej, prawdopodobnie z jakiejś dekoracji domu oraz polskie monety. Więc dostałam rzeczy wykopane z domu po mojej rodzinie. W tym momencie przekazałam je mojemu wujkowi, który za jakiś czas będzie budował muzeum Kresów. To było niesamowite, że przyjeżdżam i dostaję rzeczy, które mogę dotknąć, odczuć.

Tego typu rzeczy, które odnajduję na polach Wołynia są dla mnie relikwiami. Ja je zbieram, kolekcjonuję w domu i zawsze pamiętam, z której części Wołynia pochodzą. Tam przecież kiedyś były wsie, mieszkali ludzie.W Ostrówkach mieszkało 750 osób. I kiedy pali się domy, burzy się i zostaje pole, to nawet po 80 latach te fragmenty domostwa tam można znaleźć. Zwłaszcza że są to często pola uprawne. Co roku tę ziemię orze się i podnosi, więc to będzie zawsze wychodzić. Fragmenty, które świadczą o życiu, które kiedyś tam było.

W tym roku minęła 80. Rocznica Zbrodni Wołyńskiej. Co teraz czujesz po tym jak już pokazałaś ten film? Co możesz poradzić ludziom, których bliscy przeżyli te mordy?
Moim zdaniem, najważniejsze co można zrobić to dialog. Otworzyć się i po porostu rozmawiać. Musimy pamiętać, że historia nie jest tylko biała i nie jest tylko czarna. Najważniejsza rzecz, którą każdy powinien zrozumieć jest to, że to nie jest tak, że każdy Ukrainiec był zły czy każdy Polak był zły. To nigdy nie jest tak. Nie możemy wszystkich włożyć do jednego worka, tak jak to teraz próbuje robić Rosja. Przecież oni was „uwalniają”. Tak mówi ich propaganda. Więc musimy pamiętać, że historia ma różne odcienie szarości. Musimy być otwartymi na poznanie historii drugiego człowieka. Tak też było w moim przypadku. Przez pryzmat mojej rodziny byłam bardzo negatywnie nastawiona i bałam się dialogu o historii Wołynia. A w tej chwili rozmawiam z Polakami, z Ukraińcami i to jest najważniejsze, poznawanie swojej historii, poznawanie historii rodzin.

Był tutaj dzisiaj ze mną Rusłan, którego wielu członków rodziny zostało zamordowanych przez Polaków. Jego dziadek nienawidził Polaków. W mojej rodzinie też panowała niechęć do narodu ukraińskiego. Choć nie u wszystkich, bo naprzykład moja mama nigdy w życiu nie miała żadnej niechęci do narodu ukraińskiego, wręcz przeciwnie zawsze mówi, że jesteśmy bardzo podobni. Więc po prostu musimy się poznać, rozmawiać ze sobą i kontynuować ten dialog. Każdy powinien mieć odwagę zadać pytania, nawet najtrudniejsze. Wtedy będziemy się bardziej rozumieć, a Rosja nie będzie mogła wykorzystywać tego tematu przeciwko nam.

Czy powinny być jak najszybciej wznowione ekshumacje, aby godnie pochować Polaków z Wołynia?
Oczywiście. Tutaj nie mam żadnych wątpliwości co do tego. Każdy człowiek powinien mieć prawo do godnego pochówku. Gdyby te ekshumacje były odblokowane, napewno miałoby to bardzo pozytywny wpływ na nasze relacje. Uważam, że to byłby wielki krok do tego, żeby wspólnie budować solidną przyszłość naszych narodów, opartą na zaufaniu i przyjaźni. Bez względu na wszystko uważam, że ta decyzja o odblokowaniu ekshumacji jest bardzo potrzebna i miejmy nadzieje, że to się niedługo wydarzy. Niedługo będziemy mieli możliwość odnaleźć i pochować nasze rodziny.

Znam też Ukraińców, którzy opowiadają się za tym i nie rozumieją decyzji swoich władz. Uważam, że co innego my, ludzie, a co innego niestety polityka. Chyba nie spotkałam się ani razu z opinią przeciwko ekshumacjom, przeciwko pochówkom. Wiele osób było nawet zdziwionych i nie wiedziały, że jest taka sytuacja. Więc to jest decyzja polityków, a nie zwykłych ludzi.

Aby mieszkańcy Ukrainy więcej dowiadywali się na temat Wołynia, założyłaś Stowarzyszenie Pojednanie Polsko-Ukraińskie.
Z grupą Polaków i Ukraińców założyliśmy Stowarzyszenie Pojednanie Polsko-Ukraińskie. Każdego dnia dochodzą do nas nowi członkowie z obydwu państw. Planów mamy dużo, ale niestety nie mogę wszystkich narazie zdradzać. Napewno planujemy warsztaty pojednania i mam nadzieje, że to będzie cykliczne wydarzenie. Będziemy też organizować spotkania stowarzyszenia w Warszawie, być może także w Lublinie, bo tam tworzy się młodzieżówka naszego stowarzyszenia. Już mają bardzo ciekawe pomysły na projekty. Wydaje mi się, że film „Sad dziadka” jest dobrym momentem do rozpoczęcia rozmów, dyskusji. Jakiś czas temu odbył się pokaz filmu w Witrynie Domu Wschodniego w Warszawie, także z dyskusją. Film jest przyjmowany dobrze. Nie spotkałam się z jakąś negatywną opinią, ani ze strony polskiej, ani ze strony ukraińskiej. Więc wydaje mi się, że może on nas łączyć i sprawić, że ta dyskusja będzie prowadzić do porozumienia.

Dziękujemy za rozmowę.

15. Międzynarodowy Festiwal Filmowy NNW w Gdyni

X