Jedzie pociąg z daleka

„Jedzie pociąg z daleka, ani chwili nie czeka. Konduktorze łaskawy, zabierz nas do Warszawy”.

Jeżeli ktoś będąc małym dzieckiem śpiewał tę piosenkę w przedszkolu, albo w pierwszej klasie powszechniaka, przyzwyczajał się do kolei, oswajał z nią i zaczynał ją lubić. Kolei nie można było nie lubić. Sam przecież pamiętam czyśćiutko wysprzątane dworce i perony, żółte, lub czerwone kwiatki na rabatkach wokół stacyjnych budynków, pana zawiadowcę w szykownej, czerwonej rogatywce, który dmuchając z całej siły w gwizdek i wznosząc do góry kolejarski „lizak” pozwalał na odjazd pociągu, a choćby nawet i do samej Warszawy. A była to już wtedy ta kolej gorsza, ta powojenna i wszędzie mówiło się, że obecna kolej nie umywa się do tej – przedwojennej.

Przed wojną na podstawie przyjazdów i odjazdów pociągów ze stacji ludzie regulowali domowe zegary (autentycznie). Król kolei – maszynista – wchodził na parowóz w białych rękawiczkach. I niechby tylko ubrudził je, dotykając dźwigni i uchwytów. Jezu!!!

Ludzie zabijali się o pracę na kolei gwarantującej przyzwoity zarobek i opiekę socjalną nie do pomyślenia w innych przedsiębiorstwach prywatnych, czy nawet państwowych. Na kolei, jak w wojsku, służyło się. Co rano szło się na służbę, nie do pracy. Kolej miała swoje przychodnie, swoje szpitale, swoje sanatoria. To bynajmniej nie było państwo w państwie, tylko doskonale zorganizowane przedsiębiorstwo, prawie absolutnie samodzielne, a mimo to przynoszące państwu polskiemu ogromne dochody. Polacy dumni byli ze swojej kolei, małe dzieci bawiły się w pociąg, a pan Julian Tuwim napisał wiersz pod tytułem „Lokomotywa”.

Wojna i socjalizm nie zniszczyły kolei, a lata powojenne nawet ją rozbudowały. Huty walcowały szyny, powstały fabryki lokomotyw i wagonów oraz zakłady remontowe taboru kolejowego.

Mądrze zarządzana kolej, wydawałoby się, nie potrzebowała nakładów. Trakcja parowa zawsze tak pracuje, gdy już zbuduje dla siebie konieczne struktury. Węgiel był na miejscu. Do jazdy potrzebna była też woda, ale woda była przecież wszędzie za darmo. Widział kto teraz komunikację na wodę? A wtedy mieliśmy taką komunikację na wodę.

Kolej była tania. Na każdą kieszeń. Przyduszeni wojenną nędzą ludzie rzucili się do wagonów kolejowych jak do wesołego miasteczka. W góry! Nad morze! Na Mazury! Pomimo ostrzeżeń wychylali się z szeroko otwartych okien, pełnymi ustami wdychali pęd i wiatr. Zaziębiali się, dostawali anginy, węgielki z lokomotywy wpadały im do oczu, ale to się nie liczyło. Liczyła się możliwość podróżowania.

Przekleństwo naszych czasów, tak zwani ludzie postępowi, zaczęli jednak wybrzydzać. Według nich parowóz śmierdział, dymił i hałasował. Postęp i nowoczesność to trakcja spalinowa, a jeszcze lepiej elektryczna. „Pionierzy postępu” to z reguły ludzie pozbawieni elementarnej wyobraźni. Nie przyszło im więc do głowy, że lokomotywa spalinowa też będzie śmierdziała, hałasowała i dymiła. I jeśli „dymienie” parowozu w większości pochodziło od niewinnej pary wodnej, to dymienie silnika lokomotywy spalinowej będzie zarazą o składzie chemicznym, gotowym powalić słonia. Jeśli mi ktoś powie, że przejście na polskiej kolei z trakcji parowej na spalinową było uzasadnione ekonomicznie, to roześmieję mu się w głos. Pozornie mogło tak wyglądać na samym początku. Ruscy zalewali Polskę tanim paliwem i wydawało się, że taka sytuacja będzie trwała wiecznie. Pozbyto się popularnego w kraju paliwa, a gdy sytuacja na rynku paliw pogorszyła się, nie było już powrotu. Paliwo stało się drogie, węglowych parowozów już nie było, nie było też całej parowozowej infrastruktury, a polskie kopalnie węgla zostały pozamykane. Postęp pojmowany jako konieczność wymiany jakiegoś urządzenia tylko dlatego, że jest okazja by go wymienić na nowsze, tylko nowsze, bo nie oszczędniejsze, nie bezpieczniejsze w użyciu, nie wydajniejsze od starego, ale tylko nowsze, jest zawracaniem głowy i propagandą, nie postępem.

Skończył się sen złoty. Prawie z dnia na dzień okazało się, że kolej jest strasznie droga. Podniesienie opłat, zamiast pomóc, dobiło kolej do reszty. Straciła prawie wszystkie zamówienia na przewozy towarów. Pchający się kiedyś do pociągów ludzie zniknęli. Z pustych dworców odchodziły jeszcze puste pociągi, ale jak długo można było tak jeździć? Kolej już pozbyła się swoich szpitali, przychodni, sanatoriów. Pozbyła się prawie wszystkiego. Zaczęło się zamykanie linii kolejowych.

Nie ma nic okropniejszego niż takie zamknięte linie kolejowe. Zarośnięte zielskiem, obdrapane budynki stacyjne z podziurawionymi dachami, wybitymi szybami. Pustkowie i bezludzie. Nikogo. Na takich zamkniętych liniach po dawnej, dumnej kolei nie zostaje nic. Wszystko, co metalowe, włącznie z zardzewiałymi szynami, rozkradają „złomiarze”. Reszta – podkłady i elementy budynków – idzie na opał.

„Zostanie po nas złom żelazny…” – pisał Baczyński. Niestety. Nie pozostanie po nas nawet złom. Każdą ilość złomu można natychmiast sprzedać. Bezrobotni wszystko rozwalą dla kilku kilogramów żelaza. Czasami zawalają sobie na głowy opustoszałe domy i giną pod ich gruzami, bo w zapale zdobywania złomu, wyrywają ze ścian, nie zdając sobie z tego sprawy, elementy konstrukcyjne budynku. Czy tacy przepuszczą linii kolejowej? Nie przepuszczą.

Nawet na czynnych jeszcze liniach kradnie się (co jest już sprawą zagrażającą życiu kolejarzy i podróżnych) elementy sygnalizacji kolejowej. Kable elektryczne. Czasami złapie się przy tym za kabel pod napięciem. Co wtedy? Jak to – co wtedy? Wieczne odpoczywanie.

Na kolei wszystko teraz można kupić. Paru facetów kupiło linię kolejki wąskotorowej i eksploatują ją jako turystyczną atrakcję. Można sobie kupić cały dworzec, albo część dworca. Albo wieżę ciśnień.

To było chyba jeszcze w 1945 roku. Na jesieni. Mój starszy brat pojechał z ojcem furmanką do powoli odtwarzającego się po spaleniu przez Rosjan Lidzbarka Warmińskiego. Korzystając z tego, że ojciec zajęty był w jakichś tam urzędach, Konrad myszkował sobie po gruzach miasta, aż wreszcie los zaprowadził go na dworzec kolejowy. Opuszczony i na poły rozwalony – jak wszystko wtedy.

Na torze, tuż przed dworcem, stał pociąg pełen niemieckich dział pancernych „Hetzer”. Podjechały, widać, pod front, ale zabrakło już czasu, by je rozładować. Konrad wspiął się na jedno z takich dział i wszedł do środka. Działo, bardzo podobne do czołgu i przez to często z czołgiem mylone, przyjechało tu chyba prosto z fabryki. Nowiuteńkie było i widać, że jeszcze nie używane. Kilkunastoletni Konrad nie raz już widział jak się obsługuje działo. Pociągnął więc za wajchę i zamek z mlaśnięciem otworzył mu lufę i komorę nabojową. Naboje wisiały dookoła niego pozaczepiane na swoich strzemionach. Ale przed załadowaniem, Konrad, stary cwaniak, spojrzał jeszcze przez lufę. Widać tam było dworcową wieżę ciśnień. Obiekt dość pękaty i nadający się na cel dla działa. Załadował więc. Zamknął zamek…i stanął przed problemem. Coś, gdzieś, trzeba było nacisnąć. Ale co? Ale gdzie?

Zaczął więc naciskać na różne rzeczy, ale bez jakiegokolwiek sukcesu. Później wpadł na pomysł, że może nie będzie naciskał, ale będzie pociągał. Zaczął więc pociągać kolejno za wszystko, co miało szansę, by być pociągnięte. Też nic z tego. Wreszcie dał spokój, zlazł z działa i poszedł sobie, bo puste i wypalone miasto stawiało przed wszystkimi chłopakami nie byle jakie wyzwania i marnowanie czasu nad jednym działem pancernym było trwonieniem okazji na jakąś nową, wspaniałą przygodę.

I taka to była historia cudownego ocalenia lidzbarskiej wieży ciśnień z wojennej pożogi. To, że wtedy nie dali jej rady Ruscy, nie dał jej rady Konrad, wcale nie znaczy, że jest niezniszczalna. Przeżywszy tyle, może paść jak betka i pójść na złom, cegłę i gruz do wypełniania dołków. A miała szansę bohatersko zginąć w ogniu wystrzału „Hetzera”.

PS
Jeden stary artylerzysta powiedział mi kiedyś, że to działo trzeba było odpalać naciskając nogą na specjalny pedał. Biedny Konrad nic o tym nie wiedział.

PPS
Gdy spotkacie gdzieś przypadkiem polski pociąg, ciągniony przez parowóz, podejdźcie do niego i pogłaszczcie go. Być może będzie to już ostatni taki polski pociąg.

Szymon Kazimierski
Tekst ukazał się w nr 2 (246) 29 stycznia – 15 lutego 2016

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X