Indiańscy szyfranci

W czasie wojny niezmiernie ważna jest służba łączności, przekazująca rozkazy i informacje dowództwa poszczególnym jednostkom i zarazem przyjmująca meldunki o tym, co dzieje się na frontach.

Nie stosuje się wtedy, rzecz jasna, otwartego tekstu, używa się szyfrów. Ale nigdy nie są one doskonałe, specjalistom nieraz udaje się złamać kody i w ten sposób uzyskać dostęp do przekazów bardzo istotnych do podejmowania ważkich decyzji strategicznych.

Amerykanie znaleźli jednak sposób na bezpieczne porozumiewanie się swoich wojsk. Posłużyli się dwujęzycznymi Indianami, którzy pełniąc swe obowiązki przekazywali telefonem wiadomości w swoim języku, dla ewentualnych podsłuchiwaczy całkowicie niezrozumiałym.

Nie był to wynalazek II wojny światowej, bo już w czasie I wojny, podczas ofensywy na Meuse-Argonne we Francji, Amerykanie skorzystali z pomocy 14 Czoktawów, dzięki którym losy starcia całkowicie się odmieniły: Niemcy, dotąd odnoszący zwycięstwa, zostali zmuszeni do odwrotu.

Do korzystania z pomocy Indian Amerykanie wrócili po przystąpieniu do II wojny. W tym celu przeszkolili większe ich grupy z różnych plemion, przyswajając im nowe dla nich obowiązki z pomocą specjalnie dla tych celów stworzonych książek kodowych. Po dojściu do wprawy, indiańscy szyfranci – było ich około 400–500, służyli w Korpusie Piechoty Morskiej i przygotowywali lub odczytywali meldunki w ciągu kilkudziesięciu sekund, podczas gdy maszyny szyfrujące potrzebowały na to wielu minut. Nie sposób wyliczyć, ile operacji frontowych dzięki nim wykonano, ile manewrów podjęto, by uchronić jak najwięcej żołnierzy, ile klęsk zadano wrogowi. Najpierw uczestniczyli na europejskich frontach (między innymi w inwazji w Normandii), potem także w Afryce, a w końcowej fazie wojny przede wszystkim na frontach azjatyckich. Tu wielokrotnie ich działania poskutkowały pomyślnym przebiegiem amerykańskich operacji. Jeden z dowódców amerykańskich stwierdził, że gdyby nie Nawahowie, jego wojska nigdy nie odbiłyby z rąk japońskich Iwo Jimy.

Choć w czasie wojny zarówno Niemcy, jak i Japończycy próbowali złamać kody, którymi posługiwali się Indianie, nigdy im się to nie udało. Adolf Hitler, studiując po dojściu do władzy przebieg I wojny światowej, wiedział, że Amerykanie posługiwali się, z wielkim powodzeniem, Indianami. Przewidując przyszły konflikt wojenny, wysłał do USA grupę antropologów, by nauczyli się indiańskich języków i dialektów. Nie dali rady. Kilka przykładów z języka Komanczów: czołg to był u nich żółw, bombowiec – samolot w ciąży, karabin maszynowy – maszyna do szycia, a sam Führer – zbzikowany biały człowiek.

Przez wiele lat społeczeństwo amerykańskie nie wiedziało, jak wielkie zasługi oddali Indianie jego armii. Dopiero przed niewielu laty historycy odsłonili szczegóły i ujawnili, w jak wielkim stopniu Indianie przyczynili się do zwycięstwa w najstraszliwszej wojnie XX wieku. A w grudniu 2013 r., na mocy ustawy Kongresu, wszystkim plemionom indiańskim, których członkowie byli szyfrantami, przyznano Złoty Medal Kongresu, najwyższe, obok Medalu Wolności, odznaczenie państwowe USA. Ogółem, jak się okazało, szyfrantami byli Indianie z aż 33 plemion, między innymi Czirokezi, Komancze, Siuksowie, Hopi, Nawahowie, Seminole, Oneidowie, Czoktawowie.

Mennica USA wybiła więc 33 złote medale. Nie są identyczne, na każdym widnieją rozmaite symbole i artefakty związane z religiami, obyczajami i życiem codziennym poszczególnych plemion. Poza złotymi, wybito także medale srebrne, które mogli nabyć członkowie plemion oraz brązowe ogólnie dostępne. Wszystkie są pięknymi przykładami sztuki medalierskiej, ale z braku miejsca możemy tu zaprezentować zaledwie niewielką ich część.

Tadeusz Kurlus
Tekst ukazał się w nr 2 (270) 31 stycznia – 13 lutego 2017

{gallery}gallery/2017/kurlus_szyfranci{/gallery}

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X