Historyczne analogie wystawy „Ukraińska ii wojna światowa”. Część 3 cyklu i ostatnia

– Takiej polityki Ukrainy nie możemy poprzeć – powiedziała na jednej z konferencji prasowych kanclerz Niemiec Angela Merkel.

Wypowiedź ta miała miejsce jeszcze podczas „historycznej” prezydentury Wiktora Juszczenki. Było to tak. Na wspólnej konferencji z Władimirem Putinem Kanclerz Merkel nie przestawała ostro krytykować rosyjskiego prezydenta za nacisk i wtrącanie się w wewnętrzną politykę Ukrainy, popieranie prorosyjskiego kandydata. Mieniąc się na twarzy, Putin nie mógł przerwać tego potoku krytyki pod swoim adresem. Aż raptem znalazł argument: „A Juszczenko nadał tytuł Bohatera Ukrainy hauptmannowi Wehrmachtu!”. W tym momencie, przeczulona na punkcie odpowiedzialności Niemców za zbrodnie II wojny światowej Merkel wypowiedziała te słowa.

Rosyjska propaganda rozniosła ten, wyrwany z kontekstu fragment wystąpienia na cały świat, reasumując, że Niemcy w ogóle nie popierają Ukrainy. Niewykwalifikowani ukraińscy dziennikarze, nie znający języków obcych, roztrąbili tę „informację” każdemu Ukraińcowi. Wywołało to szkwał oburzenia na „sprzedajną frau Ribbentrop”. Jasne, że Putinowi ta manipulacja się udała. Ale, czy jedynie Putina mamy obwiniać za spadek pozycji Ukrainy na arenie międzynarodowej? Nie – Juszczenko doprawdy wtedy przed wyborami „siał” tytułami – Stepanowi Banderze, Romanowi Szuchewyczowi, a UOW, OUN i UPA ogłosił organizacjami heroicznymi.

Czy pomogło to Ukrainie? Nie. Czy sprzyjało to konsolidacji społeczeństwa ukraińskiego? Nie. Wszystkie odpowiedzi są negatywne. Bo bez poważnych badań historycznych i szerokiej dyskusji nie można włączać takich kontrowersyjnych momentów do polityki historycznej państwa. W przeciwnym wypadku zamienią się one w miny powolnego działania, które wybuchną w najmniej odpowiednim momencie, a przy wprawnej manipulacji mogą nawet doprowadzić do zbrojnego konfliktu pomiędzy regionami.

Historia w imieniu OUN(b)
Wystawa „Ukraińska II Wojna Światowa”, przygotowana przez Ukraiński IPN i Centrum Badań nad Ruchem Wyzwoleńczym, podaje historię jednostronnie – nacjonalistycznie. Ale i tego nie dość. Przedstawia ona historię konkretnie z punktu widzenia OUN Bandery – OUN-B. Gdy w treści wystawy pojawiają się fragmenty, związane z OUN Melnyka (OUN-M), to zawsze jest podkreślane, że „banderowcy” byli przeciw, a gdy „banderowcy” otwarcie kolaborowali z Niemcami, nierozerwalnie związując swoje plany z III Rzeszą, to litera „B” gdzieś się zatraca lub natychmiast taka polityka jest usprawiedliwiana. Przykład: „OUN uzgodniła z Abwehrą stworzenie niewielkich oddziałów wojskowych. Dla walk przeciwko Polsce w 1939 roku zorganizowano „Wojskowe oddziały nacjonalistów” pod dowództwem Romana Suszki, jednak w walkach legion Suszki udziału nie wziął”. Lub też: „W czerwcu 1941 roku wspólnie z Werhmachtem na tereny ZSRS weszły „Drużyny Ukraińskich Nacjonalistów (bataliony „Roland” i „Nachtigal”)”.

Proszę tu zwrócić uwagę na użycie takich słów: „niewielkie”, „jednak”. Zostały użyte, aby jednocześnie minimalizować poziom współpracy „banderowców” z Abwehrą, ale dalej kontynuować historyczną opowieść w ich imieniu. Aby fakt kolaboracji nie tak ostro kłuł w oczy oglądających wystawę, autorzy piszą: „Po tym, jak naziści odmówili uznania Aktu Odnowienia Państwa Ukraińskiego 30 czerwca 1941 roku i rozpoczęli represje, członkowie OUN-B przeszli do podziemia i rozpoczęli antynazistowska walkę”. Może i chcieli by tak przepisać historię. Ale… sprawa jest w tym, że „Nachtigal” i „Roland” nie zakończyły swego istnienia w październiku 1941 roku, lecz zostały przekształcone w 201 Batalion Schutzmannschaft pod dowództwem Pobihuszczego, a jego zastępcą był Roman Szuchewycz. Służył Szuchewycz w tym batalionie aż do 1 grudnia 1942 roku, do wygaśnięcia terminu swego kontraktu. Czy oznacza to, że członkowie OUN-B prowadzili swoją antynazistowska walkę będąc schutzmannami?

Ale gdy mowa o stworzonej przez „melnykowców” 14 dywizji Waffen SS „Galizien”, to autorzy wystawy od razu stają na wyraźnie „banderowską” pozycję: „Kierownictwo OUN-B występowało przeciwko sformowaniu dywizji, uważając ją za instrument walki o obce interesy”. Wynika pytanie, dlaczego ono nie „przejrzało” wcześniej, ale czekało do 1943 roku? I czym zajmowała się OUN-B do końca 1942 roku?

Nie są to proste pytania dla ukraińskich nacjonalistycznych historyków, skoro sami piszą że „…antyniemiecki front UPA otworzyła 7 lutego 1943 roku”. Należy tu zrobić pewne uściślenie, że podana data odnosi się jedynie do „banderowskiej” UPA. Bo działalność samoobrony, „Poleskiej Siczy”, a także UPA atamana Bulby-Borowca jest znana i w 1941 i w 1942 latach. Wprawdzie, gdy OUN-B postanowiła dołączyć się do antyniemieckiej walki, to na wstępie uskuteczniła morderczy atak na oddziały Bulby-Borowca. Na siłę podporządkowując sobie oddziały poleskiego atamana, OUN-B przyniosła na te tereny nie tylko swoją specyficzną dyscyplinę partyjną, ale i ideologię ukraińskiego integralnego nacjonalizmu Doncowa. Od tej chwili nie ma podstaw mówić o pozbawionym ideologii ukraińskim ruchu na Wołyniu i Polesiu. Ale o tym – później, gdy będziemy mówić o czystkach etnicznych wobec Polaków.

Główną pomyłką historycznej opowieści przedstawionej na wystawie jest jej „banderocentryzm”. I nie chodzi tu o „sztance i klisze”. Po prostu u podstawy prowadzonej narracji leży linia OUN-B. Na wystawie jedynie raz wspomina się, że „…ukraińskie partie, reprezentowane w polskim sejmie, nawoływały Ukraińców do tego by puścić w niepamięć byłe nieporozumienia i wykonać swój obowiązek obywatelski wobec Polski”. Wspomnienie mimochodem najsilniejszej centrowej partii UNDO i hiperbolizacja roli OUN jest drwiną z historii. A „dziecinne” usprawiedliwienie kolaboracji OUN z nazistami w ogóle zmusza do zastanowienia się nad naukowymi kompetencjami pracowników UIPN.

Opisując fakt kolaboracji na samym początku wojny autorzy piszą: „Podziemna OUN liczyła na niemieckie obietnice oddania Galicji i Wołynia Ukraińcom. Nacjonaliści nie wiedzieli, że Hitler zdecydował się oddać Zachodnią Ukrainę Stalinowi. Niewielki oddział ukraiński pod dowództwem Romana Suszki posuwał się wspólnie z Werhmachtem. Razem z tym w niektórych miejscowościach na tyłach wojsk polskich OUN wznieciła powstanie, ogłaszając odnowienie ukraińskiej państwowości. Akcje OUN ostro likwidowała polska policja i wojsko”. Jeżeli by mowa nie była o jednej z najtragiczniejszych kart historii, to takie sformułowania można byłoby nazwać anegdotą o złym uczniu, odpowiadającym na sądzie historii.

Zamiast tego, żeby opowiedzieć zwiedzającym wystawę o tym, że kierownictwo OUN-B składało się z łudzi niewykształconych, politycznie niedoświadczonych i ideologicznie ograniczonych, ale fanatycznych patriotów, którzy pomylili się, robiąc stawkę na III Rzeszę i tym skazali ukraińskie dążenia niepodległościowe na porażkę, autorzy nadal bełkocą: nie wiedzieli, oszukali ich, nie wykonali obietnic. Tak naprawdę, temat ten wymaga jeszcze rzetelnych badań. Jednak fakt pozostaje faktem – taka koncepcja w żadnych warunkach nie może lec u podstaw historycznej polityki Ukrainy. W tym przypadku, Ukraina, która powstała w 1991 roku, będzie musiała podzielić los podżegaczy II wojny światowej, a obecne i wszystkie następne pokolenia będą zmuszone się tłumaczyć, dlaczego ich przodkowie byli po stronie Hitlera, a nie Aliantów.

Taka interpretacja historii nie nadaje się też do podręczników szkolnych, bo uczniowie po prostu nie pojmą takich wykrętów, gdy dla narodowego przedstawienia historii obierana jest narracja narzucona przez jedną grupę nacjonalistycznych ekstremistów, którzy współpracowali z wrogiem i razem z nim doznali porażki w II wojnie światowej. Ta opowieść również nie skonsoliduje ukraińskiego społeczeństwa, bo nawet teraz trudno pojąć dlaczego Ukraińcy w Armii Czerwonej, walczący z nazizmem – to tacy sobie, a Ukraińcy w mundurach SS i Werhmachtu – to nasi narodowi bohaterowie. Nie pomoże w porozumieniu też zrobiony dyletancko wniosek: „Wrzesień 1939 roku pokazał: przeznaczeniem Ukraińców znów była walka w różnych armiach, walka o obce interesy, a często między sobą”. Patetycznie i metaforycznie, ale całkowicie mylne. Bo jednak ktoś podjął decyzję by stanąć w tej wojnie po stronie zła? Otóż to właśnie oni mieli by odpowiadać przed sądem historii.

Twórcy wystawy wiele czego chcieli, ale nie mogli. Chciało się opowiedzieć więcej o „Kulturowej i religijnej aktywności Ukraińców na początku niemieckiej okupacji, związanej z działalnością wędrownych grup OUN”. Tu można by wiele opowiedzieć, przynajmniej o tym, kto wszystko to błogosławił, naznaczał, zatwierdzał i finansował. Ale przecież trzeba było naciągnąć na siebie kołdrę jedynej ofiary, a tu wypadało by opowiedzieć o rasowej segregacji, terrorze i ludobójstwie. Niestety, opowieść o różnicach życia w Dystrykcie „Galicja” i Reichskommisariacie „Ukraina” ograniczono do jednego zdania. I tu też kryje się niemała bomba. Odpowiedź na pytanie, dlaczego galicyjskim Ukraińcom szczęście dopisało, a Polakom – nie, niebezpośrednio również wskazuje na to, kto współpracował z wrogiem, a kto nie.

Nie uniknęli autorzy wystawy rozpowszechnionych stereotypów. Fotografie, ilustrujące życie w warunkach okupacji są reżyserowane, wybrane wyłącznie z archiwum niemieckiej propagandy. Na planszach widzimy „Mieszkańców okupowanego Kijowa czytających gazetę”, „Odbudowę wiejskiej cerkwi”, a już zupełnie szokuje ujęcie „Niemiecki oficer z maleńką dziewczynką we wsi ukraińskiej”. Dziewczynka w świątecznej haftowanej bluzce, a oficer trzyma ją za rączkę. Dla większego potwierdzenia propagandowej sztancy brakuje jedynie zdjęcia gdzie niemieccy żołnierze rozdają dzieciom czekoladę.

Holocaust
Opowieść o tym bloku chciało by się rozpocząć od użytego języka. Rozumiem, że nasz język naukowy nie osiągnął jeszcze poziomu wyrafinowanego doboru słów i określeń, opisujących traumatyczne i bolesne wydarzenia. Jest to problem nie tylko tej wystawy. Użycie słów „zniszczenie” i „wyniszczenie” w stosunku do ludzi jest wprost niedopuszczalnym. W tym przypadku upodabniamy się do nazistów, którzy pielęgnując mowę nienawiści, mówili o morderstwach całych narodów jak o zniszczeniu szkodników i pasożytów. Częste używanie słowa „wyniszczenie” przy opisie masowych morderstw Żydów, Romów i Ukraińców na tej wystawie tworzy barierę pomiędzy czytelnikiem a napisem.

Tu też, przy opisie jednej z największych katastrof XX wieku, autorzy wystawy zdecydowali zabawić się w chowanego. Zamiast tego, żeby napisać prawdę o niemieckiej eksterminacyjnej polityce wobec Żydów, autorzy znów stosują wybieg maksymalnego zdystansowania. Temat Holocaustu jest podawany tak, jak gdyby na ten temat nie było żadnych poważnych badań. Ależ te badania są, tylko dla nas, Ukraińców, nie są zbyt miłe.

Wydaje się, że autorzy wystawy właśnie z tej przyczyny zadowolili się ogólnikami: „Dla likwidacji Żydów, Cyganów i komunistów naziści utworzyli specjalne oddziały z członków SS i Gestapo – einsatzgruppen”. Ale bardziej symbolicznym jest zdanie: „Na terenach Ukrainy większość ofiar zginęła od kul w wykopach, które samym ofiarom często kazano wykopać”. Wygląda na to, że użycie słowa „zginęła” jest przemyślane, bo po raz kolejny spotykamy go już w następnym akapicie: „W ciągu tygodnia, w wyniku pogromów zainicjowanych przez nazistów, we Lwowie zginęło 6 tys. Żydów”. Myślę, że autorzy wystawy nie mieli złych zamiarów, ale te stwierdzenia brzmią tak, niby stało się to samo z siebie.

Co kryje się za tymi bezosobowymi frazesami? W rzeczywistości te określenia ukrywają podstawowy dla Ukraińców sens. Chodzi o rolę i miejsce Ukraińców w urzeczywistnieniu nazistowskiej polityki ludobójstwa Żydów. Autorzy nie chcą zauważać nie tylko tomów specjalnych badań, ale i trwałej ukraińsko-żydowskiej polemiki o antysemityzmie Ukraińców. Na wystawie nie ma ani słowa o udziale milicji OUN w pogromach we Lwowie. Nie ma nawet wspomnienia o udziale ukraińskiej policji przy konwojowaniu Żydów na miejsca masowych mordów.

Dziwnym wydaje się materiał, ilustrujący rozdział „Holocaust”. Widzimy tu zdjęcie z lwowskiego pogromu, gdzie pogromcy, a wśród nich mały chłopczyk z pałką, gonią obnażoną i zakrwawioną Żydówkę. Jest fotografia, a nie ma do niej opisu, kim byli ci pogromcy. Inne makabryczne zdjęcie przedstawia obnażone Żydówki na chwile przed straceniem. Za nimi widoczna jest postać mężczyzny w mundurze policjanta z białą opaską. W tekście wystawy nie ma nawet wzmianki o policji pomocniczej. Wykorzystując taką fotografię, należało by wyjaśnić zwiedzającym, co robi ten policjant na miejscu kaźni, jaką była rola policji ukraińskiej w dokonaniu Holocaustu.

W rubryce „Babi Jar” autorzy piszą prawidłowo, że to miejsce stało się symbolem Holocaustu na Ukrainie. Lecz skwapliwie zaraz opowiadają o nim jako miejscu masowych kaźni ukraińskich nacjonalistów. Rzecz w tym, że Babi Jar nie był planowany jako miejsce masowych kaźni nacjonalistów ukraińskich. Zginęło tam rzeczywiście kilka znanych osób z nacjonalistycznego środowiska – poetka Ołena Teliga i redaktor Iwan Rohacz. Jednak, czy warto stawiać na jednym szczeblu ludzi, którzy współpracowali z niemiecką władzą i tych, którzy jedynie z powodu narodowości nie mieli żadnych szans na przeżycie? Nie jest to proste pytanie i nabierze ono większej ostrości, gdy dojdzie do dialogu ukraińsko-żydowskiego.

Wojna chłopska lub „żakeria”
Opisując konflikt polsko-ukraiński, autorzy wystawy udają się do kilku niewyszukanych manipulacji. Jeżeli ktoś miał jeszcze wątpliwości co do „ounocentrycznego” wykładu historii II wojny światowej na tej wystawie, to dział „Wojna w wojnie. Konflikt polsko-ukraiński” rozstawił wszystkie kropki nad „i”. Autorzy już więcej nie bawią się w chowanego, a wdają w głębokie wypady historyczne o nieszczęściach, które Polacy zadali Ukraińcom, jak by tym można było usprawiedliwić późniejsze morderstwa. Ukraińskim historykom wydaje się, że jeżeli opowiedzieć o „głębokich historycznych korzeniach antagonizmu”, to zrozumiałe staje się samo przez się, dlaczego podczas wojny antagonizm przerodził się w konflikt zbrojny. I tu zaczynają się rewelacyjne manipulacje.

UIPN za wszelką cenę stara się sprowadzić krwawy konflikt ma Wołyniu w 1943 roku do wojny pomiędzy dwoma armiami – UPA i AK. Nawet określenie wymyślił sprytne: „Wojna w wojnie”. Nie omieszkawszy przy tym nadmienić, że „Brak postępu w politycznym rozwiązaniu pytania zmusił obie strony do prób wojskowego rozwiązania, które przerosło w krwawą wojnę”. Oczywistym jest to, że autorzy wystawy usiłują przedstawić wydarzenia na Wołyniu jako symetryczne działania dwóch armii, a etniczne czystki wobec Polaków jako naturalne ofiary, które zdarzają się pośród ludności cywilnej w czasie wojny. Jeżeli by to nie wystarczyło, to można wykorzystać jeszcze jeden „wynalazek”: zakwalifikować te wydarzenia jako chłopską „żakerię”, gdzie nie było żadnej ideologii, nie było mających rację, ani takowej nie mających.

Zresztą dokładną pozycję autorów wystawy co do wydarzeń na Wołyniu w 1943 roku trudno określić. W rozdziale „Uczestnicy wojny” czytamy: „Głównymi uczestnikami konfliktu zbrojnego były oddziały wojskowe obu podziemnych ruchów: Ukraińskiej Powstańczej Armii i Armii Krajowej”. A dalej mamy zaiste „wynurzenia” ukraińskiego nacjonalisty: „W centrum konfrontacji znalazła się ludność cywilna, obecność czy brak której na spornych terytoriach mogła odegrać decydującą rolę w decyzji o przynależności tych ziem po wojnie. Lecz ukraińska i polska ludność była nie tylko ofiarą rozpraw podczas napadów wrogiej strony, ale niekiedy bezpośrednim uczestnikiem lub nawet inicjatorem napadów. Konflikt czasami nabywał charakteru wojny chłopskiej czy żakerii (szczególnie na Wołyniu w 1943 roku), podczas której kwestie polityczne odgrywały drugorzędną rolę. Warunki wojny partyzanckiej, ogólna demoralizacja społeczeństwa na tle wojny światowej stworzyły dodatkowe możliwości dokonania zbrodni wojennych przez obie strony konfliktu”.

Jeżeli z taką pozycją Ukraina wybiera się wziąć udział w dialogu z polskimi partnerami, to chcę zaznaczyć od razu, że czeka nas kompletne fiasko. Sprawa w tym, że przez sprytne, wydawałoby się, wykręty sformułowań UIPN udało się przekazać swoją „ukraińską” prawdę. Lecz to „prawda” nie tylko na użytek wewnętrzny, jest ona prawdą tylko dla wąskiego koła zwolenników OUN-B.

W rzeczywistości żadnej „żakerii” na Wołyniu i Polesiu w 1943 roku nie było. Coś podobnego się zdarzyło w 1939 roku, gdy Niemcy i ZSRR podzielili Polskę, a tereny Ukrainy Zachodniej znalazły się w USRR. Lokalny lumpenproletariat rzucił się grabić bogatych. Stało się tak, że tymi bogatymi byli najczęściej Polacy, pozbawieni ochrony ze strony własnego państwa. Grabieżcy nie tylko nie byli nacjonalistami, ale często nie posiadali żadnej świadomości narodowej. Grabieżom często towarzyszyły okrutne morderstwa, co władze sowieckie uznawały za triumf sprawiedliwości klasowej. Resztki polskich rodzin i osadników pociągnęły do miasteczek, gdzie było więcej Polaków i nie było ogólnego chłopskiego morza. Podwaliny pod początek krwawego konfliktu zostały jednak założone.

Jednak o tym na wystawie nie ma ani słowa. Jak też nie ma praktycznie niczego o działalności atamana Bulby-Borowca, niezmiennego krytyka OUN-B. Nie ma też o tym, że dopiero po tym, jak OUN-B przeniosła się na Wołyń i Polesie, zaczęły się masowe masakry polskiej ludności cywilnej. W lipcu 1943 roku zapłonęły równocześnie dziesiątki polskich wiosek i przysiółków. To OUN, zgodnie z ideologią Doncowa, „czyściła” teren z Polaków. O tym też na wystawie nie ma ani słowa. Jest za to dużo o przeciwdziałaniu UPA w przeprowadzaniu przez Polaków akcji „Burza”. Na wystawie możemy przeczytać: „Ukraińscy powstańcy starali się temu przeszkodzić, w wyniku czego w niektórych regionach doszło do zaciekłych walk pomiędzy oboma podziemnymi armiami UPA i AK, które wygasły dopiero po nadejściu sowiecko-niemieckiego frontu”.

Aby przez niespecjalistę z historii ten fragment mógł być prawidłowo odczytany, należy przypomnieć, że Rząd polski w Londynie ściśle współpracował z Aliantami. Natomiast UPA, sterowana przed OUN, być może nawet kierując się zrozumiałymi zamiarami niedopuszczenia do utrwalenia panowania Polaków na ukraińskich terenach, automatycznie wystąpiła po stronie Niemiec i podjęła walkę zbrojną z Aliantami. Teraz wyobraźmy sobie, do jakiej koalicji chcą nas zapisać historycy z UIPN? Na pewno nie do koalicji zwycięzców, lecz do oddanych satelitów III Rzeszy.

Nie będę tu już wspominał o bezsensownych wywodach co do wspólnej przegranej Polaków i Ukraińców i co do tego, że skorzystała na tym strona trzecia. Chciałbym jedynie zapytać autorów wystawy, jaka jest przyczyna takiego „ounocentrycznego” wykładu historii II wojny światowej? Jakie zasady i wartości, oprócz nacjonalistycznych, chcą oni przekazać współczesnym Ukraińcom? Dlaczego skompromitowaną linię OUN-B starają się przedstawić jako aktualną politykę pamięci historycznej państwa ukraińskiego? Dlaczego współczesne pokolenie Ukraińców starają się zrobić zakładnikami tragicznych pomyłek przeszłości? I najważniejsze: gdzie jest w tym wszystkim miejsce zasadniczej masy Ukraińców, przodkowie których zwyciężyli nazizm?

Kwestia większej lub mniejszej indoktrynacji komunizmem Ukraińców na Wschodzie, a nacjonalizmem Ukraińców na Zachodzie, pozostaje otwartą. Wskazuje ona jedynie na to, że do rozpatrzenia tak złożonych tematów trzeba podchodzić nie ze strony ideologii czy doktryn. Trzeba widzieć we wszystkim człowieka. Tylko wtedy można osiągnąć pojednanie pamięci społeczeństwa ukraińskiego, a z czasem przemyśleć też cały bieg historii wojennej. Wszak proszę mi uwierzyć, że sojusznicy na Zachodzie są bardzo potrzebni Ukrainie, przeciwko której toczy się agresja.

Wasyl Rasewycz
Tekst ukazał się w nr 23–24 (243–244) 18 grudnia 2015 – 14 stycznia 2016

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X