Grzegorz Wiwer – ostatni lwowski Sybirak Grzegorz Wiwer i Maria Pokropywna

Grzegorz Wiwer – ostatni lwowski Sybirak

84 lata temu, 10 lutego 1940 roku rozpoczęła się pierwsza masowa deportacja Polaków na Sybir, przeprowadzona przez NKWD.

Ich wzięto na Sybir z nagła przerażonych,
Za co? I dlaczego? Do końca zdziwionych.
A była w tym roku niełaskawa zima,
mrozy wielkie, wiatry i śnieżna zadyma.

Wtłoczeni w wagony przez wiele tygodni,
jechali w głąb Rosji zziębnięci i głodni.
Metą była tajga bezkresna i sroga,
jakby zapomniana przez ludzi i Boga.
Józef Przybyła

Za wschodnią granicą pozostaje coraz mniej Sybiraków, których od lat wspiera Stowarzyszenie Odra-Niemen z Polski. Dziesięć lat temu w organizacji Polskich Kombatantów i Osób Represjonowanych miasta Lwowa było blisko 50 osób. Pozostał jedynie osiemdziesięciopięcioletni Grzegorz Wiwer.

Wydana w 2014 roku w Łodzi książka pt. „Kombatanci Lwowscy” zawiera wspomnienia polskich kombatantów II wojny światowej 1939–1945 i osób represjonowanych, które zebrali i opracowali koledzy z „Kuriera Galicyjskiego” Krzysztof Szymański i Julia Łokietko. Były wśród nich również wspomnienia Sybiraków.

W czasie pierwszej z czterech fal deportacji wywieziono na Sybir niemal 140 tysięcy osób: leśników, osadników wojskowych, urzędników, pracowników kolei.

Wśród tych zesłańców był też Grzegorz Wiwer, który pochodzi ze wsi Zawidowice koło Gródka Jagiellońskiego pod Lwowem. Jego tata był Polakiem, matka – Ukrainka. Rodzice byli zamożnymi rolnikami. We wrześniu 1939 roku przyszli sowieci. Ofiarą najeźdźców stała się też rodzina Wiwerów.

Razem z panem Grzegorzem pojechaliśmy do Zawidowic.

– Siedem miesięcy miałem, gdy mnie wywieźli na Sybir – 10 lutego czterdziestego roku jak tylko przyszli pierwsi Rosjanie – opowiadał po drodze Grzegorz Wiwer. – O trzeciej godzinie w nocy przyjechali. Rodzina spała. Zrzucili nas na siano. Było 23 stopni mrozu. Dziadków od strony ojca, jego trzech braci i siostrę, rodziców i mnie odwieźli na stację Gródek i tam wsadzili do pociągu towarowego. Wywieźli do obwodu omskiego. Kiedy nas przywieźli, było tam aż 45 stopni mrozu. Miejscowi ruscy mówili: „Myślicie, że was przywieźli abyście tam żyli? Nie, abyście zginęli”. Tajga i rzeka Irtysz. Najpierw Polacy mieszkali w barakach, a potem dziadek z synami wznieśli chałupę drewnianą. Jeden rok miałem, jak matka zmarła. W 1943 roku powstała Armia Ludowa, do której poszli mój ociec i dwaj jego bracia.

Dopiero w 1945 roku, po zakończeniu II wojny światowej Wiwerom pozwolono wrócić do domu. Droga z Sybiru do Zawidowic zajęła pół roku.

Pan Grzegorz pamięta, że wtedy było ciepłe lato, gdy prawie 200 kilometrów płynęli statkiem do Omska. Dziadek i babcia po drodze zmarli na tyfus. Babcię zabrali z pociągu.

– Z dziadkiem dojechaliśmy na Ukrainę, do Dniepropietrowska, gdzie zmarł – mówił dalej. – Zostaliśmy sami – moja 14-letnia ciotka, 10-letni wujek, a ja miałem 6 lat. Moja babcia i dziadek po mamie – Ukraińcy, żyli w Zawidowicach. Napisaliśmy do nich list i nas zabrali. Wróciliśmy na Boże Narodzenie. Urządzono nam przyjęcie świąteczne.

Tymczasem zaczęła się wywózka Ukraińców na Sybir. Tym razem zostali potraktowani przez sowietów jako kurkule (zamożni gospodarze) dziadkowie Grzegorza ze strony mamy. Uratowali ich mieszkańcy wsi Zawidowice. Podjęli protest w obronie dzieci, którzy wrócili z Sybiru oraz ich opiekunów.

– Wychowywali mnie babcia i dziadek, ponieważ ojciec i dwaj jego bracia po wojnie spotkali się w Kłodzku i tam pozostali – mówił Grzegorz Wiwer. – Po latach myśmy się z ojcem zobaczyli. On założył tam nową rodzinę. Prosił, ażebym z nim został. Nie mogłem zostawić babci, która mnie wychowała. Potem nie raz przyjeżdżałem do taty, a on do mnie.

Po zakończeniu szkoły Grzegorz Wiwer przyjechał na stałe do Lwowa, gdzie początkowo pracował na budowie. Założył rodzinę. Przez długie lata pracował jako kierowca w zakładach pracy.

W Zawidowicach Grzegorz Wiwer pokazał, gdzie mieszkała jego rodzina.

–Tutaj stał budynek dziadka i była stajnia, stodoła – opowiadał. – Nas wywieźli i to wszystko zabrali. A tutaj też żyli Polacy. Kiedy przyjechaliśmy z Syberii, to ciocia zaczęła budować. Mieszka tam teraz jej córka. I jest tam duże zdjęcie dziadka. On był sołtysem wsi. Był wojskowym, zasłużony był człowiek. I nie dojechał do domu z Syberii. Ja go teraz zastępuję. I wszystkich z rodziny.

Maria Pokropywna, kuzynka pana Grzegorza pokazała nam ten portret.

 

– To jest nasz dziadek, którego wywieźli na Sybir. Kiedy pierwsi Rosjanie przyszli, oddał wszystko do kołchozu, a jego wywieźli na Sybir.

Na starym cmentarzu w Zawidowicach pozostało sporo pomników, na których są te same nazwiska po polsku i po ukraińsku. Grzegorz Wiwer wyjaśnił, że byli to krewni z rodzin mieszanych.

Małżeństwo Wiwerów też jest mieszane.

– Ja jestem Ukrainką, a on Polakiem – powiedziała Anna Wiwer. – Bardzo mi się podoba język polski. Kupowałam gazety: „Przyjaciółkę”, czasopisma. Czytałam. Tata kiedy pisał do nas list, to ja nie mogłam przeczytać. A później, jak już się wzięłam do gazet, nauczyłam się i teraz bardzo dobrze czytam i piszę po polsku. Ja bardzo lubię Polaków i zawsze ich przyjmuję i nigdy nie robię żadnej różnicy. I dzieci, wnuki to samo. Wnuk teraz chodzi do trzeciej klasy. „Babciu, naucz mnie po polsku rozmawiać”. Chce dziecko. A syn też przychodzi: „Dzień dobry, mamo!”

Grzegorz Wiwer i Krystynia Frołowa-Fadejczuk, fot. Konstanty Czawaga / Nowy Kurier Galicyjski

Grzegorz Wiwer z wdzięcznością mówił o wieloletnim wsparciu i pomocy ze strony Stowarzyszenia Odra-Niemen. Podczas spotkań i na kuracji w Polsce poznał tam środowisko kombatantów i Sybiraków z Polski, Białorusi i Litwy. W zeszłym roku w Ciechocinku opowiadał im o swoim losie oraz o sytuacji na Ukrainie. Podczas jednego z ataków rakietowych na Lwów garaż, w którym zaparkowany był samochód Grzegorza Wiwera, został uszkodzony przez falę uderzeniową i odłamki.

– Z panem Grzegorzem i z panią Anią znamy się na pewno około dziesięciu lat, od kiedy istnieje odział Stowarzyszenia Odra-Niemen we Lwowie – powiedziała Krystyna Frołowa-Fadejczuk, prezes Centrum Polskiej Kultury Odra-Niemen-Dniestr. – Ciągle staramy się ich wspierać, pomagamy, odwiedzamy. Dla nich ważne jest, że o nich pamiętają. Bo tak naprawdę ich jest coraz mniej. Kiedyś tu, we Lwowie, było dużo i kombatantów, i Sybiraków. I były wspólne spotkania. I opłatkowe spotkania były dla nich, i zapraszano ich na 11 Listopada, na 3 Maja, na Święto Narodowe. A teraz niestety już tak jest, że jest ich coraz mniej i mniej. Pan Grzegorz sam jedyny został we Lwowie z taką pamięcią historyczną jako Sybirak. Więcej już takich nie mamy. Bardzo ważne są rozmowy z nim, bo bardzo dużo możemy się dowiedzieć o wydarzeniach historycznych, jak kiedyś im się żyło i zrozumieć, jaki kiedyś był patriotyzm. Że im było trudno, że wracali, i do tej pory mówią, że są Polakami i że byli wychowani w patriotyzmie.

Konstanty Czawaga

Przez całe życie pracuje jako reporter, jest podróżnikiem i poszukiwaczem ciekawych osobowości do reportaży i wywiadów. Skupiony głównie na tematach związanych z relacjami polsko-ukraińskimi i życiem religijnym. Zamiłowany w Huculszczyźnie i Bukowinie, gdzie ładuje swoje akumulatory.

X