Gorzkie chleby rzek wołyńskich

Gorzkie chleby rzek wołyńskich

Fot. Konstanty CzawagaWołyńska odtrutka
Potencjalne osoby pokutujące nadal nie mają śmiałości, by na pytanie „kto zabił?” odpowiedzieć – „może i myśmy zabili”. Jeśli „my” brzmi zbyt patetycznie, to należy zindywidualizować wewnętrznie – „ja zabiłem”. Poczuć w sobie to narodowe „ja”, które pół wieku temu uważało, że zabicie sąsiada jest możliwe.

Z tego miałby się zacząć „dialog wołyński”. Ale nie chodzi o to, że poszczególny Myrosław Marynowycz, Taras Woźniak lub Lubomyr Husar „dosłownie wziął i zabił Polaka na Wołyniu”. Pokutować powinna właśnie ta część narodu, która wciąż tworzy w sercu linię podziału na swoich i obcych. Gdzie swój jest zawsze bliższy. Ta część, która wyraźnie wyznacza „swojego bliźniego” i „ich dalszego”. Gdzie obcy – to przeważnie wróg. Gdzie swój – zawsze jest ofiarą. Gdzie Chrystus – to tylko abstrakcyjny autor książkowej utopii i atrybut liturgii, zabity Polak nie równa się zabitemu Ukraińcowi i na odwrót.

Oczywiście, ludzie żyją według praktycznych szablonów, ale czyn pokuty i pragnienie szczerego pojednania nie przewidują podwójnych standardów. Jeśli naprawdę chcemy, aby słowa skruchy zostały usłyszane, będziemy musieli obudzić swoją odpowiedzialność za grzech zbiorowy. I sprawa nie w Polakach. To konieczne, aby sformułować te słowa tak, abyśmy mogli usłyszeć je my sami. Zrozumienie między Polakami i Ukraińcami jest potrzebne, ale jak dla mnie, przyjęcie chrześcijańskiej odtrutki jest dla Ukraińców znacznie ważniejsze od „pogodzenia się” w kolejnej pustej deklaracji. Bo to nie dla Polaków jest ważne nasze „przepraszam”, a właśnie dla nas samych. Cokolwiek by nie rozgadywali nasi narodowcy-paranoicy, ale nikt nie „zabierze kresów” z powodu tych, którym na Ukrainie będzie wstyd za „swój los” krwi przelanej w latach 40. na Wołyniu.

Narodowe „ja” ma wiele powodów do dumy, ale powinno być wrażliwe także na wyrządzoną niesprawiedliwość. Tak więc, czy to Ukraińcy spowodowali krzywdę na Wołyniu – każdy decyduje za siebie. I podobny test stoi przed każdym narodem.

Chrześcijańska metodologia nie wymaga znalezienia winowajcy – podczas gdy właśnie chrześcijanin ma siłę, aby przyznać się do winy, namacać ją pod pozłacanymi warstwami pamięci narodowej. Za co mają pokutować Polacy, niech przypominają oni sami – na drogę pokuty „za swoje” musimy stanąć sami, bez względu na ich reakcje.

Nieprzebaczony grzech niszczy i tylko sumienie pozwala skupić rozmytą pamięć narodową. Skrucha leczy sto razy bardziej niż triumfalne marsze. Bębny marszowe są głośne, ale jest to tylko bicie halucynogennego haszyszu w skroniach. Powojennym Niemcom się udało. Udało się Francji. Udało się Polakom w sprawie Jedwabnego. Niedawno znaleziono „zdrajcę” ludności serbskiej, reprezentowanego przez prezydenta Tomislava Nikolića, który po raz pierwszy powiedział słowa, które mieli usłyszeć nie Bośniacy i nie europosłowie. Te słowa mieli usłyszeć głównie Serbowie: „staję na kolana i błagam o przebaczenie dla Serbii z powodu zbrodni, które zostały popełnione w Srebrenicy. Przepraszam za zbrodnie popełnione w imię naszego kraju i naszego narodu”. My na razie nie dojrzeliśmy. Może po prostu nie nadszedł jeszcze czas, może Ukraińcy jak na razie nie poczuli się na tyle silni.

Prawdopodobnie o tej najstraszniejszej karze, tym pogańskim bieganiu w kółko, gdzie zemsta stale obraca się w karę pisał Mikołaj Gogol: „ponieważ dla człowieka nie ma większego cierpienia, niż chcieć zemścić się i nie mieć możliwości dla zemsty”. Gogol pisał nie tyle o zbrodni i radości ze „sprawiedliwej” zemsty, ile o jej zgrozie. Bo ten, kto krąży w labiryncie nienawiści (nawet tej uzasadnionej) nie będzie wolny od rozliczenia się za nią: „kara straszna, wymyślona przez Ciebie, człowieku! powiedział Bóg. „Niech będzie wszystko tak, jak powiedziałeś, ale i ty zawsze siedź na swoim koniu i nie będzie dla ciebie królestwa niebieskiego, dopóki będziesz siedział na swoim koniu!” Serbowie pokonali ten lęk rezygnując z wiecznej zemsty, oni, jeśli nawet się nie uwolnili, to chociaż „zsiedli z tego konia”.

Polityka pamięci historycznej nie jest geopolityką. To nie jest kwestia krajobrazu, oznakowanego zabytkami czy publiczne napiętnowanie katów. Polityka pamięci historycznej staje się możliwa, kiedy u ludzi budzi się sumienie. W przeciwnym razie – jest to tylko propaganda, zwodnicza koronka argumentów. Dlatego pamięć poszkodowanych zawsze jest silniejsza niż fanfary propagandy i cenzury.

Na abstrakcyjne wspomnienie o zbiorowej zbrodni przytępiony instynkt reaguje niemrawo. W szczególności, jeśli spierać się o liczby i formuły, nie myśląc o zmarłych, a dokładniej o tych, którzy zginęli w mękach. Podobnie jest z Wielkim Głodem, który na Kremlu jest uważany za „juszczenkowskie zniesławienie” i gdzie mówią: ukraińscy chłopi umierali z głodu, ale w Rosji też umierali, więc dlaczego to wypominać…

Kiedy trupy zaczynają przemawiać, wtedy kompromis (nawet z sumieniem) – nie jest możliwy. Oczywiście, strach się przyznać i żyć z plamą na honorze narodowym, tym bardziej, jeśli uważa się martwych za „obcych”. Ale jeszcze gorzej żyć z grzechem nieodkupionym, bo to pewny dowód – boża droga jest pomijana.

Historyk, który kokieteryjnie przykrywa krew, ksiądz, który nie wymaga sakramentu pokuty – są zaangażowani w zbrodnię. Oni kryją mordercę. Jeśli duchowieństwo stara się „pogodzić” w kwestii wołyńskiej, to niech odpowiedzialnie doprecyzuje, kto zabił i jak głębokie są wyrzuty sumienia. A jeśli historycy stwierdzą, że nie wiedzą, kto zabił – wtedy sprawy naprawdę mają się źle, wtedy jest kłopot.

Przez lata obok granicy moralizatorzy w sutannach przypominają „przebaczamy i prosimy o przebaczenie”. Ale ani nie przebaczyli, ani nie przeprosili. Dlaczego zatem gromadzić nieodcięteprzez brzytwę Ockhama wodewile? Jeśli zabijali – wtedy prawdopodobnie był i ten, który zabijał.

Jeśli prosimy o przebaczenie – choć i nie jednocześnie – ależ każdy za grzechy „swoich”. Według miary sumienia, a nie zgodnie z kanonem MSZ. W przeciwnym razie nigdy nie rozwiążemy tego węzła.

Sprawdzian sumienia w sprawie zbrodni wołyńskiej nie został zaliczony do dzisiaj. W imieniu kogo więc biskupi prosili o przebaczenie? W imieniu jakich nieuchwytnych ludzi z siekierami? Więc nie proście. Może nie są oni Ukraińcami. Ale jeśli wiecie kto zabił, proście o przebaczenie w ich imieniu. Jeśli wstydzicie się pokrewieństwa – lepiej módlcie się w ciszy. Nie wołajcie prezydentów i nie zapraszajcie operatorów kamer telewizyjnych. Nie bawcie się w politykę chrześcijańską. Ponieważ nie istnieje polityka chrześcijańska – jest polityka chrześcijan. Jeśli prosicie o przebaczenie, doprecyzujcie na czym polega wina i wobec kogo. Powtarzanie protokolarnego „przebaczamy i prosimy o przebaczenie” bez moralnej skruchy narodu – tylko znieważa.

Oczywiście to nie będzie sprzyjać „politycznie poprawnemu pojednaniu”. Ale przecież nie gramy w piłkę nożną. Na razie, jak do nieba, daleko do szczerego wybaczenia: „przepraszam Cię, mój dziadek zabił twoją babcię. I nie mogę później być dumnym z jego munduru. Wybacz mi w imię Chrystusa”.

Można stworzyć wiele marmoladowych wzorów, lekkostrawnych i przyczesanych, pełnych aluzji i westchnień. Ale jeśli nie odczuwasz ciężaru zbrodni, to jak prosić o przebaczenie? Pokuta nie toleruje paliatywu. Nie można wierzyć w Chrystusa do połowy. Nie można prosić o przebaczenie z figą w kieszeni. I pewnie dlatego wciąż w naszych wodach obraca się gorzki, nieodpokutowany chleb Wołynia. Nadszedł więc czas, aby pozwolić mu odejść.

Publicysta Antin Borkowski dla kulturoznawczego kwartalnika „Ji”


Антін Борковський. Гіркі хліби волинських рік

Źródło: pawelzalewski.eu

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X