Grząski teren

Tym razem na „grząski teren” wkraczam.

Polsko-ukraiński, ukraińsko-polski dialog historyczny. Dialog trudny i niewdzięczny, a jednocześnie jednak – dialog w którym, wcześniej czy później, każdemu Polakowi na Ukrainie i każdemu Ukraińcowi w Polsce wziąć udział przychodzi. Jestem święcie przekonany, nie – ja wiem po prostu, że codziennie toczą się setki, a może i tysiące takich polsko-ukraińskich rozmów. W wolnej Polsce. W wolnej Ukrainie. Od wielu lat. I… niestety, mam wrażenie jakbyśmy w miejscu stali.

Od lat nic się nie zmienia bo ciągle są to rozmowy wrogów, a nie przyjaciół. Najczęściej bardzo emocjonalne, z wzajemnymi pretensjami, oskarżeniami, podejrzeniami, roszczeniami. Dla przebiegu tych rozmów nie ma znaczenia to, że zgodnie z sondażami przeróżnymi, Ukraińcy lubią Polaków. Nie ma znaczenia to, że w Polsce ukraińskie dążenie do Europy jest przyjmowane (w znamienitej większości przypadków) z wielka sympatią. Nie ma znaczenia to, że Polacy ramię w ramię z Ukraińcami „stali” na Majdanie. Nie ma znaczenia to, że ponad 100 tysięcy Ukraińców pracuje w Polsce. Nie ma znaczenia, że tysiące wolontariuszy, organizacji pozarządowych, zwyczajnych Polaków wreszcie, wspiera Ukrainę w toczącej się wojnie. Wszystko to nie ma znaczenia, gdy sprawa zaczyna polsko-ukraińskiej historii dotyczyć. Mieszkam na Ukrainie już lat wiele i siłą rzeczy, także bywam zmuszony (a tak! zmuszony!) do historycznych dyskusji które nie prowadzą do niczego. Nie, nie tak! Prowadzą! Służą one, niczym śluza, do wylewu wzajemnych pretensji, złości i kompleksów. Nic więcej! I tak jest praktycznie zawsze i wszędzie. Dlatego, poza pewnymi wyjątkami, jak ognia staram się podobnych dyskusji unikać. Nie przeszkadza mi to jednak, od lat już wielu, zastanawiać się dlaczego tak?

Dzisiaj, po zakończeniu wyborczych kampanii tak w Polsce, jak i na Ukrainie (dzięki Ci Boże za to!), po ogłoszeniu wyników wyborów, w czas gdy emocje i namiętności powoli zasypiają, czuję potrzebę szerszego podzielenia się moimi przemyśleniami na tematy powyższe. Jako, że (jak już wspominałem) „teren to jest grząski”, a i ja za geniusza i wszechwiedzącego bynajmniej się nie uważam, wyjaśniam – to rezultaty moich osobistych rozmyślań. Oczywiście wierzę w to, że są one słuszne i gotów jestem ich bronić. Chciałbym też, by wielu myślało podobnie. Tak Polaków, jak i Ukraińców. Jednak, wierząc w mych opinii słuszność, absolutnie nie zamierzam nikomu mego sposobu spraw widzenia narzucać, jakichś wzorców ustalać, myślących inaczej postponować. Uważam i głoszę to nieustannie, że każdy ma prawo myśleć i oceniać tak, jak to za słuszne uważa. Każdy też ma prawo się mylić i każdy ma prawo oczekiwać szacunku dla jego opinii (nawet mylnej). Dlatego i ja, szczerze wierząc w prawdziwość mego „świata obrazu”, cieszę się gdy ktoś podobnie go widzi lecz jednocześnie szanuję prawo wszystkich na inny sposób jego postrzegania. Takiegoż szacunku dla mej „wizji” oczekuję.

Nie zamierzam się zajmować wyliczaniem wzajemnych, polsko-ukraińskich pretensji. Nie o „rachunku grzechów” chcę pisać. Interesuje mnie mechanizm prowadzenia polsko-ukraińskiego dialogu o historii. Uważam bowiem, że to właśnie to, jak ten dialog jest prowadzony i jakie nim rządzą prawa decyduje o tym, że pomimo czasu, sprzyjających okoliczności i bezsprzecznie – życzliwości wzajemnej, tkwimy w miejscu, a czasami mam wrażenie że się nieznacznie cofamy. Dlatego, jeśli ktoś oczekuje, że historię „roztrząsać” będę – niestety będzie zawiedziony. Nie, nie dlatego o historii pisał nie będę że się czegoś obawiam. Nie boję się! Mam i własne zdanie i odpowiednią wiedzę posiadam. Jednak po pierwsze, uważam że artykuł, nawet w najszacowniejszej gazecie to nie najlepsze miejsce na poważną historyczną dyskusję. Po drugie, forma artykułu ma się nijak do dyskusji – to monolog. Po trzecie wreszcie, uważam że problem braku postępu leży nie w tym jakie historyczne fakty są omawiane, lecz w tym kto i jak o nich mówi. Dlatego – o mechanizmach polsko-ukraińskiego dialogu historycznego, a nie o samej historii.

Problem pierwszy – polityzacja
Zdawać by się mogło, że bezsensem jest mówienie o historii jako o nauce apolitycznej. Przecież historia to także historia polityki, a wydarzenia wszelakie, szczególnie te między narodami, bywają albo polityki motorem albo jej efektem. To prawda. Jednak sprawa nie w zamykaniu oczu na to, jaki kontekst polityczny miało niegdyś to czy inne wydarzenie, lecz w tym, że dzisiejsza polityka miesza się do dialogu o czasach dawnych. Warto przyjrzeć się, jak politycy niektórzy, partie przeróżne i „historycy” będący na ich usługach, w ukraińsko-polskich rozmowach głos zabierają. Niestety, zazwyczaj ich celem nie jest budowanie współpracy i zrozumienia (o zrozumieniu pisał będę jeszcze). Nie jest też ich celem dotarcie do historycznej prawdy. Celem jest wykorzystanie „historycznej” dyskusji dla osiągnięcia bieżących, politycznych celów. Aby je osiągnąć, nie zważają oni na nic i kłamią, nadinterpretują, manipulują, używają półprawd, przypisują niecne intencje, kompleksy hołubią, karmią wszelakie lęki. Nawet wtedy, gdy już prawdą się posługują, to prawda ta przeważnie jest kontekstem lub komentarzem tak podanym, że zatraca swą prawdziwość. O polityzacji polsko-ukraińskiego dialogu o historii pisać można bez końca. Ograniczę się jednak to tych kilku zdań, bo temat ten odrębnego potraktowania jest godny.

Problem drugi – brak wiedzy
Zapewne wielu się narażę, ale uważam że bardzo często rozmowy o polsko-ukraińskiej historii prowadzone są bez posiadania odpowiedniej wiedzy. Polacy niewiele o historii Ukrainy wiedzą, a i Ukraińcy mają bardzo fragmentaryczną wiedzę o historii Polski. Nawet jeśli coś ktoś wie – to Polak zna „polską” historię Ukrainy, a Ukrainiec „ukraińską” historię Polski. Ha, nie tylko tak! I Ukraińcy i Polacy nie tylko znają (i to fragmentarycznie zazwyczaj) własną wersję historii sąsiada, ale do tego wersja ta jest zdeformowana tejże historii polityzacją (o czym pisałem), oraz miłymi sercu stereotypami. Wielokrotnie byłem świadkiem podobnych polsko-ukraińskich dyskusji. Pomimo tego, że adwersarze używali realnych dat, liczb, nazw i nazwisk, to słuchając tych rozmów, a raczej sporów zajadłych, nie potrafiłem się oprzeć wrażeniu, że ich uczestnicy błąkają w oparach „Bajki o mchu i paproci” czy o „Sierotce Marysi”, a nie poważną dyskusję prowadzą. Tymczasem historia polsko-ukraińska jest niesamowicie skomplikowana i tak, jak chirurg który skomplikowaną operację przeprowadza, tak też ktoś kto sploty tej historii rozwikłać się stara, powinien posiadać zarówno wiedzę jak i instrumenty odpowiednie. Wyobraźmy sobie efekt operacji na przykład, przeszczepu nerki prowadzonej przez dyletanta. Strach pomyśleć! Dokładnie taki sam efekt mają dyskusje prowadzone przez ludzi żyjących pośród mniemań własnych. Rozchodzą się źli, obrażeni, żałując często, że w ogóle rozmowę taką zaczęli. Problem jest poważny, nie sposób bowiem uniknąć podobnych dyskusji. Ludzie będą ze sobą o tym rozmawiali. Warto jednak się zastanowić nad tym, jak spowodować, by te dyskusje, nawet gdy na przysłowiowych „straganach” toczyć się będą, były mniej emocjonalne, za to w większym stopniu nasycone wiedzą.

Problem trzeci – oczekiwany efekt
To także bardzo skomplikowana sprawa. Zazwyczaj toczący dyskusje o polsko-ukraińskiej historii stawiają sobie za cel przekonanie dyskutanta o swych racjach. W skrócie – sprowadza się to do tego, że przekonany o słuszności swego punktu widzenia historii Ukrainiec chce do niego Polaka przekonać, a Polak chce przekonać Ukraińca. Uważam, że to nigdy się nie uda. Nigdy! Przyczyna bardzo prosta – rożnych mamy bohaterów, rożne chwile sławy, rożne mamy grzechy i grzechów tych ocenę, kompleksy też mamy rożne. Nie wyobrażam sobie na przykład tego, by Ukraina zaakceptowała naszych bohaterów, a Polska zaakceptowała bohaterów Ukraińskich. I uważam, że tak w tej, jak i w wielu innych sprawach jakikolwiek kompromis jest niemożliwy. Jednocześnie uważam jednak, że prowadzenie polsko-ukraińskich rozmów o historii ma sens. Tyle tylko, że za cel należałoby postawić sobie nie wspólne stanowiska, nie zgodzenie się w ocenie ludzi i zdarzeń, nie kompromis jakiś, lecz wzajemne zrozumienie.

Zrozumienie tego, dlaczego druga strona inaczej ocenia, innych na ołtarze wynosi, „inne śpiewa pieśni”. Uwaga! W moim pojęciu zrozumienie czyjegoś stanowiska absolutnie nie jest jednoznaczne z jego akceptacją. Zrozumieć dlaczego, a zaakceptować – to fundamentalna różnica. Jednakże zrozumienie ukraińskiego, czy też polskiego na historię spojrzenia i przyczyn dlaczego jest ono takie, a nie inne (przy jednoczesnej wierności pełnej własnemu, odmiennemu zdaniu) pozwala na uniknięcie w tejże dyskusji bezliku konfliktów. Jednoznacznie uważam, że właśnie zrozumienie, a nie akceptacja, czy kompromis jakiś, czy wspólne stanowisko wreszcie, jest celem (w polsko-ukraińskich dyskusjach historycznych) realnym do osiągnięcia, chociaż i tak niełatwym. To ono, między innymi, może stanowić jedną z dróg prowadzących do tak często wspominanego pojednania.

Problem czwarty – czynnik ludzki
To także temat – rzeka. Chciałbym sie skoncentrować na dwóch jego aspektach. Jak i dlaczego ludzie o polsko-ukraińskiej historii dyskutują. Uważam, że niezależnie od tego, że prowadzący takie rozmowy padają ofiarami wszystkich zjawisk już wyżej opisanych – polityzacja, brak wiedzy i nierealne oczekiwania, to jest jeszcze jedno niebezpieczeństwo – rafa o którą rozbija się wielu dyskutantów. Otóż, bardzo często Ukrainiec dyskutujący o historii z Polakiem, czy Polak czyniący to samo z Ukraińcem wcale nie stara się swego partnera do sympatii do swej ojczyzny przekonać. Nie usiłuje wyjaśnić, czemu akurat taki, a nie inny sposób widzenia historii jest mu właściwy! Nie! On zazwyczaj ze wszech sił stara się przekonać rozmówcę, że wszystkie (faktyczne i mniemane) przewiny, zbrodnie, wiarołomstwa i co tylko tam jeszcze – po przeciwnej stronie leżą i (uwaga !!!) tym samym nieufność, niechęć, pretensje rozmaite, nienawiść (nawet) są HISTORYCZNIE UZASADNIONE i SPRAWIEDLIWE! Nie sposób chyba nie przyznać, że taki punkt wyjściowy czyni jakąkolwiek dyskusje bezsensowną! Rozmowa taka przenoszona jest na zupełnie inny poziom. Historia (a proszę pamiętać co ja o polityzacji i o wiedzy pisałem) jest w tym momencie jedynie tłem dla (zazwyczaj) bardzo emocjonalnych, pozbawionych jakiejkolwiek empatii, bardzo jednostronnych i wygłaszanych naprzemiennie filipik. To już nie dyskusja nawet. To monologi. Najczęściej bardzo niesprawiedliwe, poniżające i obraźliwe. Ze stron obydwu. I (związany z poprzednim) aspekt drugi – kogo widzimy w tym z kim rozmawiamy.

Wbrew pozorom, odpowiedź na to pytanie jest bardzo ważna. Jeśli naprzeciwko siedzi ktoś kogo lubimy, kogo darzymy sympatią, czy też ktoś kogo szanujemy przynajmniej, to pozostanie on dla nas takim niezależnie od tego, że się z nim w ocenach nie zgadzamy. Jeśli i z drugiej strony siądzie ktoś, kto chce nam wyjaśnić, czemu tak, a nie inaczej myśli i czynił to będzie z sympatią i szacunkiem dla naszej osoby, to o rezultat takiej rozmowy jestem spokojny.

Nie, absolutnie nie oczekuję od niej, że doprowadzi do zgody w ocenie, że jakiś (pisałem, że to niemożliwe przecież) historyczny kompromis osiągnięty zostanie! Nie! Wierzę natomiast, przekonany jestem, że takie podejście dwóch stron jest dobrym dla zrozumienia fundamentem. A jeśli nie nawet, to po rozmowie, rozejdą się w dwie strony osoby nadal darzące się sympatią i szanujące się wzajemnie. To też pozytywny efekt. Niestety, często, jeszcze przed początkiem dyskusji, jej uczestnicy widzą w rozmówcy wroga, chcą zwyciężyć za wszelką cenę, nawet za cenę obdarcia z szacunku, poranienia, poniżenia. Taka dyskusja bardzo szybko przeradza się w kłótnię, w której używane są argumenty nie „ad rem” lecz „ad hominem”. Po takiej dyskusji trudno o jakimkolwiek pozytywnym jej efekcie mówić.

Problem piąty – brak empatii
To w pewnym sensie funkcja problemu trzeciego i czwartego. Jednak nie tylko. Otóż warto zwrócić uwagę na to, że nawet gdy co do samego faktu (że tak było) ludzie są zgodni, to tenże fakt nie zawsze jest takim samym w odbiorze. „Pies jest pogrzebany” w tym, że ktoś za naturalne uważa swe prawo do takiego, a nie innego odbioru faktów, do takiej, właściwej tylko jemu historycznej wrażliwości, to wcale nie oznacza, że takie same prawa jest w stanie innym przyznać. Dlatego też, nie tylko ważne jest odgrodzenie polsko-ukraińskich rozmów o historii od wpływów polityki, nie tylko wiedza, rozsądne cele i życzliwość, ale i szacunek i zrozumienie dla innej od naszej wrażliwości. Chociażby – „różne śpiewamy pieśni” i każda z nich ma dwie warstwy. Można ją interpretować dosłownie (i wtedy faktycznie, są problemy), a można zwrócić uwagę na jej odbiór emocjonalny (a to zupełnie coś innego). Nie chcę przytaczać konkretnych przykładów, ale tak właśnie jest – każdy naród ma osobliwą wrażliwość i związane z nią emocje i warto o tym pamiętać nie tylko przy pieśni słuchaniu.

Bez zakończenia
Napisać o problemach polsko-ukraińskiego i ukraińsko-polskiego historycznego dialogu można jeszcze wiele. Nie o istocie, ale o mechanizmach właśnie. Dlatego z premedytacja, kończył artykułu nie będę . Natomiast wiem jedno – rozmawiać warto. Oczywiście z uwzględnieniem napisanego…

Artur Deska
Tekst ukazał się w nr 20 (240) 29 października – 16 listopada 2015

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X