Czy Polsce potrzebni są  Polacy na Wschodzie?

Czy Polsce potrzebni są Polacy na Wschodzie?

Zadano mi pytanie tyleż frapujące, co trudne – czy Polsce w ogóle potrzebni są Polacy na Wschodzie? Powstrzymałam odruchowo nasuwającą się odpowiedź „ależ tak, oczywiście!” i zastanowiłam się nad tym, czy aby na pewno tak jest. A jeśli nawet są potrzebni, to co za tym może się kryć?

Wydawać by się mogło, iż rodacy, którzy w wyniku zawieruch XX wieku stali się obywatelami innych państw, wciąż przy tym pozostając na swej ojczystej ziemi, znajdują się nadal pod szczególną opieką władz Polski. Tyle tylko, że nad Wisłą już mało kto wierzy w to, że rządzący opiekują się kimkolwiek, poza samymi sobą. Co za tym idzie, coraz częściej pomijają w swoich działaniach mniejszość polską, która poza chwilami, gdy można ją wykorzystać dla celów politycznych, nikogo specjalnie nie interesuje.

Nie tak dawno polscy dyplomaci w Irkucku otwarcie powiedzieli, że pieniądze, które mogłyby być przeznaczone dla dzieci z Syberii na wakacje w Polsce, zostały wydane na organizację mistrzostw Europy w piłce nożnej. Nie da się ukryć – za Euro 2012 sponsorzy płacili znaczne sumy, a dzieci? Czym mogłyby się odwdzięczyć?

Niewiele osób chyba zauważa, że inwestycja zwłaszcza w młodych ludzi – to inwestycja długofalowa, lecz bez wątpienia opłacalna. Przecież logicznie rozumując, osoby, którym okażemy swą pomoc, które poprowadzimy krętą drogą kolejnych stopni edukacji, wspomożemy je stypendiami, ułatwimy dostęp polskiej kultury i zapewnimy kontakty z krajem ich przodków zyskają świadomość wagi dobrych relacji ich ojczyzny z ojczyzną duchową, jaką jest Polska. Jako ludzie światli, pracujący na rzecz własnego kraju, lecz dokładający przy tym starań o kształtowanie wzorowej współpracy z przyszłymi rządami w Warszawie, staną się orędownikami tej idei, co przyniesie wszystkim korzyści.

Tymczasem w dobie poszukiwania oszczędności gdzie tylko można (choć nie tam gdzie powinno się ich szukać) finansowanie organizacji polonijnych, mediów czy szkolnictwa stało się balastem dla Warszawy. Oczywiście pozory trzeba zachowywać. Mniejszość zawsze może się przydać – kiedy nadchodzą wybory jest doskonałym adresatem kampanii i odbiorcą wyborczej kiełbasy. Świetnie też wówczas sprzedaje się wizerunek polityka, który otoczony dziećmi z polskiej szkoły rozdaje im upominki. A że jest to jednorazowa akcja nie niosąca za sobą stałej, efektywnej i dostosowanej do potrzeb pomocy – o tym już dziennikarze raczej nie wspomną.

Odrębną możliwość autopromocji kosztem rodaków za granicą tworzą potencjalne konflikty, których podmiotem są przedstawiciele mniejszości na Wschodzie. Problemy z jakimi borykają się Polacy na Białorusi, nieuregulowane sprawy językowe czy majątkowe na Litwie, kwestia domu polskiego we Lwowie, znane są chyba każdemu, kto w Polsce śledzi prasowe doniesienia. Jest to często doskonały pretekst by ukazać w dobrym świetle decydentów, którzy a jakże, zabiegają o to, aby rodakom za granicami działo się jak najlepiej i gotowi są wejść nawet w otwarty spór z miejscowymi władzami, aby tylko poprawić sytuację Polaków. Jest to też sposób by załatwić polityczne porachunki bądź to z sąsiednim krajem, bądź oponentami w granicach własnego.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X