Czy dla zasady nie zamykamy czasem uszu na argumenty przeciwnika?

23-24 stycznia we Lwowie odbywały się sesje Otwartej Szkoły Historii poświęcone tematom polsko-ukraińskim.

Organizatorem sesji był projekt pozarządowy Likbez (http://likbez.org.ua/), którego celem jest upowszechnianie wiedzy historycznej. Wstęp był bezpłatny dla wszystkich chętnych, o wydarzeniu ogłaszano m.in. na popularnych portalach internetowych, jednocześnie nie zapraszając nikogo konkretnie, może dlatego dało się zauważyć brak przedstawicieli polskich organizacji i mediów we Lwowie.

Z bogatej oferty wykładów i dyskusji wybrałam wykład Wołodymyra Wiatrowycza „Tabloidyzacja historii: rola mediów w upowszechnianiu wiedzy o wojnie polsko-ukraińskiej w latach 1942-47”. Dlaczego właśnie ten? Chciałam usłyszeć, co powie „główny ukraiński polonofob”, jak podobno ochrzciły go polskie media. Wszędzie, gdzie na Ukrainie ma miejsce dyskusja o OUN, UPA, tzw. ukraińskim ruchu narodowo-wyzwoleńczym, pojawia się też nazwisko Wiatrowycza. Jest on przewodniczącym ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej, a jednocześnie historykiem zajmującym się od lat tematem ukraińskiego nacjonalizmu, ostatnio także głównym konstruktorem ukraińskiego mitu narodowego, w którym nacjonaliści grają role głównych bohaterów. Jest on także autorem tezy, że w latach 1942-47 toczyła się wojna polsko-ukraińska i wszystkie tragiczne wydarzenia w czasie II wojny światowej, w tym wydarzenia na Wołyniu w 1943 r. były nie czym innym, jak częścią tej wojny. Teza ta nie znajduje raczej zrozumienia u polskich badaczy tematu, wystarczy sięgnąć choćby do dostępnej na stronach polskiego IPN recenzji jego książki (”Druga wojna polsko-ukraińska…”) autorstwa Grzegorza Hryciuka: autor krytykuje ukraińskiego historyka za brak rzetelności, przewagę emocji nad komponentem naukowym, nierówne traktowanie źródeł. Grzegorz Motyka w recenzji tej samej książki pisze wprost: „mamy do czynienia z czymś w rodzaju mowy obrończej wygłoszonej przez zdolnego, lecz zaangażowanego emocjonalnie w sprawę adwokata”.

W swoim wystąpieniu, które dotyczyło „tabloidyzacji” wydarzeń na Wołyniu, Wiatrowycz zwrócił uwagę na pewne aspekty, z którymi nie sposób się nie zgodzić, jak choćby to, że wiedza Polaków na ten temat pochodzi głównie z mediów, rola historyków w tym dyskursie jest minimalna, a wydarzenia wypaczane na potrzeby osiągnięcia efektu, wzbudzenia grozy, współczucia czy sensacji.

Przyznam jednak, że większą część jego wystąpienia siedziałam wbita w fotel i przygnieciona niezbyt przyjemnym uczuciem, że oto ktoś na twoich oczach neguje podstawy twojego światopoglądu, zaprzecza faktom niezaprzeczalnym, targa świętości, kluczy i rozmywa odpowiedzialność za potworne zbrodnie. Nie, nie przekonał mnie do swoich tez, że Polacy sprowokowali Ukraińców swoją współpracą z sowietami, że „przy takich wydarzeniach nigdy nie ma jednego winnego”, że to była regularna wojna, a kobiety i dzieci ginęły tam przy okazji.

W zeszłym roku wznowiono prace polsko-ukraińskiej komisji omawiającej trudne tematy wspólnej historii i Wołodymyr Wiatrowycz wszedł w skład tej komisji. Nie kryłam wtedy niezadowolenia z tej decyzji i wątpliwości co do rezultatów prac, jeśli za stołem rozmów będzie siedział szef ukraińskiego IPN-u.

Nieoczekiwanie dla siebie samej stwierdziłam jednak, że w trakcie dyskusji zmieniłam zupełnie zdanie co do jego uczestnictwa w rozmowach polsko-ukraińskich. To jest dokładnie ta osoba, która powinna się znaleźć przy stole. Młody, inteligentny, potrafiący prowadzić kulturalną dyskusję, reprezentujący właśnie te poglądy na naszą wspólną historię, które nam się w ukraińskim społeczeństwie nie podobają, a do tego piastujący swego rodzaju rząd dusz: oprócz swojej pozycji w IPN-ie i innych instytucjach ukraińskich, jest doskonałym mówcą i utalentowanym erystą, którego chętnie słuchają i chcą słuchać Ukraińcy, czego dowodem była pełna sala i burzliwe oklaski po jego wystąpieniu. Owszem, możemy siąść do rozmów z ukraińskimi historykami, którzy popierają nasz, polski punkt widzenia (na pewno się tacy znajdą), a nawet takimi, którzy podpiszą wspólny dokument, że na Wołyniu miało miejsce ludobójstwo (była już taka inicjatywa, a wystąpili z nią ukraińscy politycy, poplecznicy Kremla), tylko co nam z takiego porozumienia? Co nam z takich rozmów, jeśli ich rezultat będzie z góry ustalony? Efekt będzie wyglądał podobnie do prac nad wspólnym, ukraińsko-rosyjskim podręcznikiem historii. Rosjanie na wstępie postawili warunek, że nie może być w nim ani słowa o bitwie pod Krutami, Wielkim Głodzie, ani ruchu nacjonalistycznym.

Prace i wystąpienia Wiatrowycza dostarczają argumentów także nam, Polakom, do dyskusji o zbrodniach wołyńskich, kiedy argumentem przestają być prace Grzegorza Motyki czy innych polskich historyków, przecież „zaangażowanych po drugiej stronie”. Dlatego może wydać się dziwne, ale ucieszyło mnie, kiedy usłyszałam wypowiedziane z ust Wiatrowycza przy pełnej sali i włączonych kamerach: „nie ma dokumentów, które świadczyłyby o tym, że to NKWD mordowała Polaków i zrzucała winę na Ukraińców”, bo i taka opinia cieszy się na Ukrainie sporą popularnością.

Michał Hruszewski niedługo po swoim przyjeździe do Lwowa napisał: „Rozczarowanie przyszło bardzo szybko. Smutne wrażenie zrobiło na mnie przekonanie Polaków, nawet najbardziej przychylnych Rusinom (jak mi się wydawało), że jednak Polacy są głównym narodem kraju. W polityce zacząłem zauważać rzeczy, które w żaden sposób nie mieściły się w ramach moich rusko-ukraińskich przekonań”. Minęło 120 lat i wciąż tkwimy w tym samym miejscu: przekonani o własnych racjach, proponujemy porozumienie, ale tylko na naszych warunkach. Nie chcemy słuchać drugiej strony, zadowoli nas tylko „zdjęcie bandytów z piedestałów” i oburzamy się, kiedy proponują nam to samo zrobić z Piłsudskim. Jak to, Piłsudski – a czemu on winien? Ten dobrotliwy „Dziadek”? Bohater i twórca naszej niepodległości? A dla Ukraińców jest tym, który zdradził sojuszników, pozwolił na pacyfikacje ukraińskich wsi w Małopolsce Wschodniej, a potem utworzył obóz o nieludzkich warunkach w Berezie Kartuskiej, do którego można było trafić bez sądu i którego pierwszymi więźniami byli właśnie Ukraińcy. Oni nigdy nie przyjmą naszego punktu widzenia, a my ich, nie wypracujemy wspólnej wersji historii. Ale wypracowaliśmy porozumienie, które trzeba utrzymać i utrwalać. Polacy okazali wiele serca i ogromną pomoc ogarniętej rewolucją, a potem wojną Ukrainie. Cieszymy się za to największą sympatią spośród wszystkich narodów (według najnowszych sondaży, Polska plasuje się na czele sympatii społecznych na Ukrainie – ciepłe odczucia wobec naszego kraju żywi 58% Ukraińców). Jednak, jak powiedział w trakcie dyskusji Jan Piekło, „trzeba kręcić pedałami, inaczej rower upadnie”.

Musimy rozmawiać, aby się wzajemnie słyszeć. Ale niestety, po zakończeniu wykładu Wiatrowycza, w przerwie przed wystąpieniem polskiego prelegenta 60% słuchaczy opuściło salę. Dwóch starszych panów siedzących za mną odbyło następujący dialog: „Zostajesz na Polaka? – Nie. – Ja też nie. Polaka nie będę słuchał dla zasady”. Zróbmy rachunek sumienia i przyznajmy się przed samymi sobą, czy tak samo dla zasady nie zamykamy czasem uszu na argumenty przeciwnika.

Katarzyna Łoza
Tekst ukazał się w nr 2 (246) 29 stycznia – 15 lutego 2016

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X