Był widzialnym znakiem Ewangelii Chrystusa we Lwowie. Teraz czeka go nowa misja ks. Grzegorz Draus, proboszcz parafii św. Jana Pawła II we Lwowie

Był widzialnym znakiem Ewangelii Chrystusa we Lwowie. Teraz czeka go nowa misja

Ewangelizacja na placach, spowiedzi w szpitalach podczas pandemii covid-19 i katechizacja Romów. Po 12 latach duszpasterstwa odchodzi ze Lwowa ks. Grzegorz Draus, proboszcz parafii św. Jana Pawła II. Zapisał się w pamięci lwowian aktywną działalnością i nietypowym podejściem do opieki duchowej. Przed wyjazdem ze Lwowa chętnie opowiedział o swojej służbie w archidiecezji lwowskiej.

Po otrzymaniu święceń w Lublinie Grzegorz Draus posługiwał jako wikary w Chełmie, później odpowiadając na zaproszenie podjął pracę w Ukrainie. Najpierw w Równem, a od 2011 roku we Lwowie. Grzegorz Draus przyjechał do Lwowa, aby objąć opieką powstającą nową parafię rzymskokatolicką w południowej części Lwowa. Wybrano dla niej miejsce niedaleko hipodromu, gdzie w 2001 roku odbyło się spotkanie z papieżem Janem Pawłem II. Dziś stoi tu piękny kościół i dom parafialny, w których wrze życie i odbywają się różne aktywności. Parafia liczy około pół tysiąca wiernych. Działają grupy rozwijające dla dzieci, katechezy dla młodzieży i dorosłych. Niedzielnych Mszy Świętych jest osiem (trzy w sobotę wieczorem dla wspólnot z Drogi Neokatechumenalnej, jedna o północy podczas czuwania i cztery w niedziele).

Kiedy spotkaliśmy się z księdzem w pierwszych tygodniach po jego przyjeździe do Lwowa, mówił, że jest oczarowany duchem miasta, że Lwów jest tak zachwycająco piękny, że nawet stać w korkach jest ciekawie, bo można się rozglądać i podziwiać piękno zabytkowych ulic. Z ks. GRZEGORZEM DRAUSEM rozmawiał ANDRZEJ KOŃKO.

Jakie jeszcze miałeś wrażenia na początku swojej posługi tutaj?
Wielu ludzi wydaje duże pieniądze, aby do Lwowa przyjechać i pobyć w nim kilka godzin czy kilka dni, by obejrzeć różne ciekawostki, wspaniałe zabytki, piękne budowle. A ja sobie tak myślałem, że mogę to wszystko oglądać po drodze, jadąc ze sklepu do urzędu. To jest coś pięknego. I trudno mi przypomnieć sobie, co jest w innych miejscach na całym świecie a czego nie ma we Lwowie. Było też wrażenie dużego miasta. Przedtem byłem wikariuszem w Równem, które jest mniejsze niż Lwów. I naturalnie, uczyłem się więcej czasu spędzać w drodze. Stąd też ten żart o lwowskich korkach, które przypominają niespieszne wycieczki, bo pozwalają zatrzymywać się dłużej przy lwowskich budynkach.

W roku 2011, gdy przyjechałeś do Lwowa na nową parafię, nie było tam prawie nic. Więc od czego zaczynałeś?
Wspaniałe było to, że nie przyszedłem na pustynię i w puste pole, ale już do wspólnoty ludzi, młodych małżeństw, którzy spotykali się na słuchaniu słowa Bożego i na modlitwie. I od nich mogło się wszystko zacząć. Czyli nie trzeba ich było uczyć o odpowiedzialności świeckich. Wszystko się tutaj zaczęło i duszpasterz później był dodany. Mówi się, że człowiek odnajduje Boga łatwiej, kiedy odnajdzie siebie samego w kontekście Słowa Bożego.

Z jakim fragmentem Pisma Świętego mógłbyś połączyć swoje życie teraz, gdy przychodzi czas zmian i trzeba zostawić dzieło wieloletniej pracy?
Księga Syracha. Są tam słowa o nieustawaniu. Nie ustawaj w pracy. Idź dalej. Bo jest to też słowo z Ewangelii „Idźcie na cały świat”. Uważam, że Kościół nie może być skupiony na swoim poletku, na swojej kapliczce, na swoich małych czy większych problemach. Bo Kościół ma być misyjny. I to moje przyjście, a teraz pójście w jakieś inne miejsce też jest tego wyrazem. Na obrazku prymicyjnym napisałem słowa Charlesa de Foucaulda, który jakby komentuje ten tekst Ewangelii. Mówi, że dla głoszenia Ewangelii gotowy jestem iść na krańce świata i żyć do dnia sądu ostatecznego. Dlatego, nie mając jeszcze nowego miejsca przeznaczenia, nie boję się jutra. Wychodzę ze swojej strefy komfortu. Wiadomo, że z tym jest związana pewna tęsknota. Jak mówią lekarze – wyjście ze strefy komfortu jest bardzo korzystne dla rozwoju i zdrowia człowieka.

Zdjęcia ze strony Facebook parafii św. Jana Pawła II

Jak rozpoczynało się Twoje duszpasterstwo we Lwowie?
Na początku, zanim udało się rozpocząć budowę parafialnej świątyni, parafia św. Jana Pawła II dla nabożeństw korzystała z kaplicy Ukraińskiego Katolickiego Uniwersytetu. Później w miejscu budowy została postawiona tymczasowa kaplica. W miejscu, gdzie teraz jest kościół i teren parafialny, było pole. Na to pole później weszliśmy. Nie było tak, że nie wierzyłem, że nam się uda. Ale że uda się aż tak?! Pamiętam, w czwartek postawiliśmy metalową kaplicę. A już w piątek przyszli ludzie na mszę świętą. W niedzielę było ich jeszcze więcej. Czyli powstanie parafii w tak widocznym miejscu, okazało się dla Lwowa bardzo ważne.

Jakie inicjatywy duszpasterskie są teraz prowadzone przy parafii św. Jana Pawła II?
Czasem żartuję, że mamy największą ilość grup duszpasterskuch przypadających na jednego parafianina. Jest formacja ewangelizacyjna, która pomaga doprowadzić człowieka, nawet wierzącego czy mniej wierzącego do wiary dojrzałej, ze wszystkimi dobrymi owocami – to jest ukochana przez św. Jana Pawła II Droga Neokatechumenalna. Coś pięknego. W trzech wspólnotach jest więcej dzieci niż dorosłych.  Przy parafii działa Europejskie Centrum Rodzinne Tradycja. Są to zajęcia edukacyjne według aktywizujących metod nauczania. Jest takie powiedzenie: „powiedz mi – zapomnę, pokaż mi – może zrozumiem, pozwól wziąć udział, a wtedy zrozumiem, zapamiętam i będę z tym żył oraz przekażę innym”.

Są trzy Koła Różańcowe (codziennie prowadzą modlitwę różańcowa po porannej mszy, mają konferencje w pierwszą niedzielę miesiąca), Koło Koronkowe, zespół wolontariuszy, później przekształcony w grupę Caritas -Spes, którzy pomagali w przyjęciu uchodźców. Zespół informatyków obsługujących trzy strony internetowe i grupy Viber. Redakcja cotygodniowego biuletynu „Nowa katecheza”. Pięknie brzmi zespół muzyczny „Boże perełki”, stanowiący zintegrowana wspólnotę dzieci i dorosłych, ze swoją katechezą i wyjazdowymi obozami. Małżeństwa w Kościele Domowym (spotkania raz w miesiąc). Nasza Parafia to jak Wikipedia – organizm żyjący bez przerwy. Spotkania grup w różnych salach (zaczyna ich brakować!) ale też i w domach. Tętni życiem, w różnych kolorach miejscach.

Nie jest to przedszkole, ponieważ chcemy wzmacniać rodziny, które wychowują dzieci w domu, które w tym wieku do piątego roku życia są bardziej pod wpływem mamy niż pod wpływem jakiejś, nawet i dobrej, wykształconej pedagogicznej cioci. Myślę, że wspierając takie rodziny, robimy krok do przemiany całego społeczeństwa. Oprócz tego działa ochronka dla dzieci, są zajęcia przygotowawcze do szkoły, zajęcia plastyczne, festiwale dziecięce i obozy wakacyjne. W tym roku latem na terenie parafii odbyło się 10 półkolonii dla dzieci z wycieczkami, zajęciami plastycznymi etc.

Od 2020 roku przy parafii pracował teatr Emanuel. Przy parafii działa też pełny zestaw klubów leczących, gdzie mogą znaleźć pomoc ludzie uzależnieni od alkoholu, narkotyków czy innych uzależnień. A jeszcze tak zwane „domy zmartwychwstania” ze wspólnoty Galilea – to nasze najnowsze dzieło.

Swego czasu przy parafii działał ośrodek pedagogiczny dla dzieci z autyzmem czy podobnymi wyzwaniami. To nie chodzi o wyliczanie, ale aby pokazać, że jako parafia stajemy się przestrzenią dla dobrych działań i posługą wobec otaczającego nas społeczeństwa.

Zawsze mamy wokół siebie ludzi potrzebujących naszej pomocy. Żyjemy w czasie, który w szczególny sposób wystawia na próbę chrześcijańskie, praktyczne samarytańskie cnoty i sposoby okazywania miłości bliźniego. Jak takie próby przeżywasz?
Cierpienie zawsze towarzyszy naszemu życiu. Szczególnie dzisiaj w czasie wojny, kiedy chcą nas zabić. Komuś możemy pomóc materialnie. Kogoś wesprzeć duchowo. A przy kimś możemy tylko być, aby dzielić ból innego człowieka swoją obecnością. Bo w tej obecności obok cierpiącego jest Chrystus. Jest to wyrażone w jednej ikonie. Jezus trzyma przy swoim Sercu łzy niewinnych. Przyjmuje tę niesprawiedliwość z człowiekiem. Kiedyś pewne małżeństwo oczekiwało na dziecko. Lekarze nie dawali im szans. Matka zdecydowanie odrzuciła aborcję. Od razu po porodzie tata dziecka ochrzcił je. I tylko to zdążył. Umarło. Byłem z nimi i celebrowałem pierwszą modlitwę już po śmierci. Co było tam ważne? Być jak Chrystus, który nie poucza w tym momencie i nic nie wyjaśnia, lecz Sam jest pewną odpowiedzią, że on bierze to wszystko na Siebie. I staram się według tego postępować: być tam dokąd mnie wołają, dawać co mam, pomagać gdzie mogę.

Kiedyś zbierałeś młodzież ze Lwowa na nocną Drogę Krzyżową. Nazywała się ekstremalną. Szło się przez całe miasto i nawet do Brzuchowic. W czasie pandemii covid-19 spowiadałeś ludzi w szpitalu infekcyjnym.
Pierwsza moja wizyta była do znajomego, który trafił do reanimacji i prosił o spowiedź i komunię. Dostałem odpowiedni kostium, przywiozłem go samochodem, później samochód mi pięknie wyczyścili (śmieje się). Później zaczęliśmy się rozszerzać, chodzić w każdym wolnym czasie do szpitala. Pewnej soboty gdy byłem, zabrakło personelu, więc prosili mnie, czy mógłbym pomóc przetransportować pewną chorą na inny oddział. I w tym czasie ona umierała. Obecność księdza w jej ostatnich chwilach była znakiem, że trzeba być w odpowiednim czasie.

Po czasach covidowych przyszła wojna. Co pamiętasz z tych pierwszych dni wojny?
To była rzecz, która mnie przewyższa absolutnie. Wcześniej nie wierzyłem, że wojna może być. Kiedy administracja miasta pytała mnie, czy mamy schron, czy gdy będą uchodźcy, będziemy ich przyjmować? Mówiłem – tak. Ale w sercu nie wierzyłem, że taka potrzeba będzie. I 24 lutego zupełnie byłem zaskoczony. Już pierwszego dnia przyjmowaliśmy jakąś rodzinę uchodźców. A mieliśmy w tym czasie jeden pokój gościnny z łóżkami, żadnej kucharki. Zupełnie nic by podjąć jakeś działania w tym kierunku. Rano dzwonią z miejskich służb. Czy przyjmiecie 8 uchodźców? Mówię: tak, przyjmiemy. Kładę słuchawkę i myślę, gdzie, jak, za co? Wszystko, co mamy to kilka tysięcy hrywien. Myślę, że dobrze, że to na jedzenie na jakiś czas starczy. Co dalej? Przecież muszą być materace, środki czystości, woda. A gdzie i jak gotować? Byłem ja i dwóch seminarzystów. Miałem milion pytań i prawie żadnej odpowiedzi.

Potem zaczęli dzwonić parafianie, znajomi z Polski oraz innych krajów. Oferowali pomoc. Pieniądze, produkty, parafianie przychodzili, aby przygotowywać posiłki i kanapki dla uchodźców. Krok po kroku, ucząc się na błędach, parafia św. Jana Pawła II stawała się centrum logistycznym dla przekazania pomocy dalej na wschód, a także schronieniem dla uchodźców.

Myślę, że w ciągu dwóch lat przez nasz Dom Parafialny przeszło około 5 tysięcy osób. Wszystko, co do nas trafiało, staraliśmy się jak najszybciej przekazywać dalej. Nieraz nie wiedząc, czy może nam starczyć na utrzymanie uchodźców, których przyjmowaliśmy u siebie. I nigdy nam nie zabrakło. Doświadczyłem w tym jeszcze raz obecności Boga w naszym życiu i naszej posłudze.

Wśród uchodźców, których przyjęła parafia św. Jana Pawła II byli Cyganie. Romowie nie należą do najmilej widzianych gości i mają doświadczenie odrzucenia przez świat. Nie bałeś się ich przyjąć?
Podczas II wojny światowej moja babcia miała pięcioro dzieci. Ich dom został spalony. Dziadek zginął. Ze swoim ojcem i z 5 córkami babcia mieszkała kątem u sąsiadów, ale została im jakaś komórka na drzewo i tam przyjęła żydówkę z dzieckiem. Moja mama codziennie nosiła im mleko i chleb. Więc dzielić się i pomagać nauczyła mnie ta historia mojej rodziny. Wiadomo, że Romowie to malowane wozy i wiedziałem, że przyniosą ze sobą problemy, ale dokąd mieli iść i dlaczego nie tu? Jak przyjechały tu pierwsze rodziny, to zamieszkały w sąsiednim domu. Najpierw mieszkałem z nimi, aby pilnować porządku. Ich charakter odpowiada mojej spontaniczności i nieuporządkowaniu. Z rodzinami było około 20 dzieci. I ujawnił się problem braku wykształcenia. Jak tu uczyć dzieci, które nie wiedziały nawet, jakie są pory roku. Odpowiadały: wiosna, pies, wtorek. Wtedy podjęliśmy decyzje, by napisać projekt, otrzymaliśmy wsparcie, podpisaliśmy umowę z miejscową szkołą i dzieci mogły zacząć edukację w szkole Alaw, co z romskiego znaczy Słowo. Teraz w naszym parafialnym schronisku dla uchodźców prawie nie zostało Romów – nie siedzą na jednym miejscu. W tej sytuacji postąpiłem według zasady – zrobiłem, co mogłem, jak ktoś umie lepiej, to niech robi.

Czy odegrało wielką rolę to, że jesteś z Polski, mogłeś być pośrednikiem między dobroczyńcami z Polski i potrzebującymi ludźmi tutaj?
Doświadczyłem niesamowitej solidarności z Polski wobec cierpiących na Ukrainie. W pierwszym dniu wojny otrzymałem pierwszy telefon i od razu: „jak ci wysłać pomoc” i „uchodźców przyjmiemy”. Od razu w jednym zdaniu. I później, ciągle ludzie przywozili nam to, czego potrzebowaliśmy. Produkty, rzeczy, środki czystości. Przyjeżdżali wolontariusze pomagać. Byliśmy świadkami tego, o czym mówi całokształt nauk teologiczno-filozoficznych – ukierunkowanie na człowieka i odpowiednią pomoc w odpowiednim czasie.

Czy uważasz, że duszpasterstwo tu w Ukrainie zmieniło się i w jakim kierunku jest ta zmiana?
Myślę, że zdaliśmy egzamin. I możemy dalej prowadzić duszpasterstwo z podniesionym czołem, ponieważ robiliśmy wszystko, co trzeba w najtrudniejszej sytuacji początku wojny. Udowodniliśmy głoszone zasady dziełem. Przeżyliśmy ogromne zaangażowanie ludzi zarówno z parafii, jak i z różnych organizacji nie zawsze nawet katolickich, które angażowały się w pomoc. Wielu ludzi przychodziło. Wystarczyło ogłosić w Internecie, że przyjedzie do naszego domu lekarz Francuz i potrzebuje tłumacza, właściwie całodobowego tłumaczenia, bo są sytuacje różne. I od razu w pół godziny znalazło się pięciu gotowych tłumaczy francuskiego. To jest piękne, że było takie zaangażowanie. Czuliśmy w tym też obecność Boga, który posyłał to, czego potrzebowaliśmy tu i teraz.

Jakie słowa, może z wielu przemówień św. Jana Pawła II, chciałbyś zacytować, kończąc naszą rozmowę?
To chyba te, które skierował do młodzieży zgromadzonej nad Lednicą w 1997. Młodzież po czuwaniu przechodziła przez wielką bramę w kształcie ryby i symbolizowało to przejście do trzeciego tysiąclecia. I papież w przesłaniu do młodych powiedział, że nie chodzi tutaj o przejście, nawet o przejście w nowe tysiąclecie. Chodzi o wieczność – powiedział Jan Paweł II. Nie wystarczy przekroczyć próg, trzeba iść głębiej. Czyli bez zaznaczenia wieczności i bez tej perspektywy Chrystusa, wszystko, co się robi – nie ma sensu. Więc za papieżem chcę powtórzyć, że nie chodzi o to, żeby tutaj jakoś dłużej żyć, ale by żyć właściwie, w perspektywie wieczności, którą daje Jezus Chrystus.

Andrzej Końko. Lubię dziennikarstwo bo z jednej strony informuje, a także potrafi inspirować. Od 20 lat pracuję dla mediów ukraińskich i polskich.

X