Belcanto Valentina

Belcanto Valentina

Którejś lwowskiej jesieni, może cztery lata temu, w sklepie muzycznym na Gródeckiej, wzrok mój zatrzymał się na płycie, o nic mi wtedy nie mówiącym tytule – „Chór Michaiła Tureckiego”. Ponieważ muzyka chóralna jest mi bardzo bliska, płytę kupiłam w ciemno, a może bardziej w przyszłość, która dość mocno z tym zakupem się połączyła.

Art-grupa Tureckiego, choć z typowym chórem ma niewiele wspólnego, stała się dla mnie i męża, przestrzenią, w której odnajdujemy wszystko to, co w muzyce jest dla nas najważniejsze. Profesjonalizm, melodię i piękną oprawę, o które dziś niestety, coraz trudniej.

 

Moim faworytem w 10-osobowej grupie, od początku był Valentin Suchodolec, wszechstronnie wykształcony muzycznie, niezwykle utalentowany Białorusin. Dodawał chórowi elegancji, lekkości i swoistego brzmienia belcanto. Nie brał udziału w wykonaniu wszystkich utworów. Był gwiazdą. Nieważne, czy śpiewał „Murkę” czy Mozarta, „O sole mio” czy ukraińskie romanse, zawsze była to muzyczna perełka.

W 2008 roku Valentin odszedł z grupy, by rozpocząć karierę solową. Chór dalej ten sam, ale już inny. Oglądając w listopadzie ubiegłego roku kolejną płytę koncertową, już bez tegoż solisty, otworzyłam komputer i napisałam do agencji artysty kilka słów. Luka, jaka powstała po odejściu tenora, była dość znacząca.

Po tygodniu przyszedł list od Valentina – pozdrowienia i zdziwienie, że znany jest również w Polsce. Cóż, nie mogłam tego tak zostawić i idąc za ciosem, zapytałam, czy mógłby – chciałby, wystąpić w naszym kraju? Artysta odpisał, że z wielką ochotą, jeśli tylko uda mi się taki występ zorganizować. Nie wiem, czy dziś, patrząc z perspektywy ostatnich miesięcy, napisałabym – tak, biorę się za to. Jednak wtedy zdecydowałam się.

Z portfolio artysty rozpoczęłam poszukiwania osoby, która zainteresowałaby się tenorem, w ogóle u nas nieznanym. Dziesiątki telefonów i maili. Wszystko było dla mnie nowe i obce, ale wiedziałam, że koncert taki jest realny. Siłą były dla mnie słowa pana Bogusława Kaczyńskiego – znakomity tenor, belcanto najwyższej próby. Kiedy kolejne agencje muzyczne, mówiły – artysta bardzo ciekawy, jednak nie podejmiemy ryzyka, moja desperacja rosła.

W marcu, zielonogórska Filharmonia zaproponowała udział artysty we wrześniowym koncercie winobraniowym. Do mnie należało znalezienie sponsorów, rezerwacja biletów lotniczych i wiele innych, dla koncertu koniecznych spraw. Miałam wątpliwości, czy uda się wszystko zorganizować, przy wiecznym deficycie czasu i braku doświadczenia. Wycofać się już jednak nie mogłam. Wsparcie bliskich i znajomych, nieoceniona pomoc nieoficjalnego prezydenta miasta – pani Jadzi Korcz, doprowadziły do finału.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X