Żegnaj, tak bliski mi Lwowie! fot. archiwum Kuriera Galicyjskiego

Żegnaj, tak bliski mi Lwowie!

27 listopada w Konsulacie Generalnym RP we Lwowie odbyły się uroczystości pożegnania i zakończenia misji dyplomatycznej konsula Mariana Orlikowskiego, kierownika wydziału współpracy z Polakami na Ukrainie.

Uczestniczyli w nich m.in. przedstawiciele korpusu dyplomatycznego oraz organizacji polskich ze Lwowa i Ziemi Lwowskiej, dostojni goście i osoby, z którymi podczas swojej kadencji współpracował dyplomata. Wieczór uświetnił występ zespołu Galicia Folk Band.

Marian Orlikowski pracował w swoim życiu również jako dziennikarz, a pełniąc funkcję konsula chętnie z nami współpracował. Dzień przed wyjazdem znalazł czas na pożegnanie z Kurierem Galicyjskim i udzielił nam wywiadu. Niemożliwe było porozmawiać o całym ogromie wydarzeń, które organizował i w których uczestniczył, gdyż byłby to już wywiad – rzeka. Dotknęliśmy zaledwie kilku tematów, ale po rozmowie możemy powiedzieć z całą pewnością: dla konsula Orlikowskiego Lwów nie jest już obcym miastem, również on sam dla wielu osób stał się tu „swoim”. Sądzimy, że o Lwowie będzie wspominać z nutką sentymentu i snuć opowieści rozpoczynające się od słów: „A u nas we Lwowie…”.

Panie Konsulu, jak długo pracował Pan jako kierownik wydziału współpracy z Polakami na Ukrainie?
Jak się wyjeżdża na placówkę, to z reguły jest to okres czterech lat. Na początku miało tak być, a wyszło równo 7 lat i 4 miesiące.

Czy do czasu objęcia funkcji konsula we Lwowie łączyły Pana jakieś więzy z tym miastem?
Osobiście ze Lwowem wtedy nigdy nie miałem do czynienia. Poza tym, że mój nieżyjący już wujek był Orlęciem lwowskim. W związku z tym przez całe życie, w przedwojennej Polsce, cieszył się szacunkiem, bo być Orlęciem lwowskim była to nobilitacja niepodważalna. Do Lwowa po raz pierwszy trafiłem, kiedy byłem pilotem wycieczek zagranicznych w czasach głębokiego socjalizmu. Miasto mi się podobało, chociaż było szare, smutne i oczywiście niewiele o nim można było się dowiedzieć. Język polski na ulicach był nieobecny, ale też nie było elementów, które są charakterystyczne dla dzisiejszego Lwowa. Nie było takiej ilości kawiarni. To była wieś w miejskich murach, mówiąc w uproszczeniu.

Czyli, to są jedyne ówczesne Pana skojarzenia ze Lwowem?
Nie, niezupełnie. Lwów kojarzył mi się również z opowieścią mojej matki, która ostatnie lato tuż przed wojną spędziła w Łucku i we Lwowie. Opowiadała o tym, że zarobiła trochę pieniędzy na praktykach w Łucku i przyjechała do Lwowa tuż przed wybuchem wojny, żeby tutaj trochę spędzić czas, a miała wówczas 19 lat. O Lwowie praktycznie się nie mówiło. Od czasu do czasu trafiało w moje ręce jakieś wydawnictwo, opracowanie, które przekazywaliśmy sobie z rąk do rąk tylko dlatego, że tam było napisane – wydane we Lwowie. A w 1985 roku pojechałem do mojego ciotecznego brata, który przebywał na przymusowej emigracji w Paryżu. Zajmował się produkcją kaset razem z grupą Kontakty. Przygotowywali zabronione kasety z nagraniami. Ta formacja chciała jak najwięcej przemycić informacji do Polski socjalistycznej. Jedna z kaset, która wpadła mi wtedy w ręce, miała tytuł: „Lwów”. Była to parogodzinna audycja o przedwojennym Lwowie. Te kasety nielegalnie przywiozłem do Polski i co mogłem rozdałem. Odsłuchałem ją tyle razy, że nawet nie wiem, jak to nagranie wytrzymało! (śmieje się). Po raz pierwszy otworzyły mi się wtedy oczy na Lwów. Było to nagranie fajnie zrobione dziennikarsko, opowiadające o Lwowskiej Fali, to były wywiady z żyjącymi jeszcze wtenczas Marianem Hemarem, ze Szczepciem i Tońciem, z Władą Majewską. Była to wzruszająca kaseta, a przede wszystkim zadziwiało mnie to, jak ci ludzie z niesamowitym sentymentem mówili o Lwowie, po raz pierwszy też usłyszałem piosenki lwowskie. W tamtych latach nigdy nie przypuszczałem, że sytuacja polityczna na tyle zmieni się, że przyjdzie mi kiedyś pracować we Lwowie. Nie ma rzeczy przypadkowych, skoro tak się złożyło, to znaczy było mi pisane mieć do czynienia ze Lwowem.

Jakie wydarzenia w ostatnich latach, zorganizowane przez wydział współpracy z Polakami na Ukrainie, warto odnotować?
To jest cały szereg wydarzeń, oczywiście mogę nadmienić tylko fragmentarycznie. Kilka lat temu pomagaliśmy w organizacji jubileuszu 200-lecia szkoły, wróciła dawna nazwa szkoły im. św. Marii Magdaleny. W tymże roku został przywrócony krzyż nad kościołem św. Marii Magdaleny. Mer miasta przyszedł na tę uroczystość, co świadczyło o tym, że władze miasta stały się bardziej otwarte. Innym wydarzeniem, które mi na zawsze zostanie w pamięci, to jubileusze czternastu organizacji, które zorganizowaliśmy w Operze w 2014 roku i mieliśmy wtedy zupełnie inną sytuację. W sferze kultury było wiele wydarzeń, więc trudno wymienić jedno najbardziej znaczące. Bo z jednej strony wydarzeniem był przyjazd warszawskiego Teatru Polskiego z „Zemstą” A. Fredry w obsadzie, którą można tylko sobie wymarzyć – z Olbrychskim i Sewerynem. Odbywały się też jubileusze 55-lecia i w tym roku 60-lecia Polskiego Teatru Ludowego we Lwowie. I były to wydarzenia publiczne, nie tylko dla Polaków. To były wydarzenia dla Lwowa. O tym warto pamiętać. My zbyt dużo rzeczy robimy dla własnego grona. A powinno nam zależeć, żeby zorganizowane imprezy były dla publiczności szerszej, bo zainteresowanie Polską i językiem polskim tutaj jest olbrzymie.

Co Pan sądzi o budowie Domu Polskiego i Dialogu Europejskiego we Lwowie?
Dom Polski we Lwowie powinien być symbolem tego miasta, a także hołdem dla Polaków, którzy zasłużyli się dla tego miasta i jednocześnie powinien być symbolem polsko-ukraińskiej współpracy i dowodem na to, że można działać razem i sensownie. To powinno być centrum znaczącej wymiany polsko-ukraińskiej, gdzie dla przykładu najwspanialsi aktorzy sceny polskiej pojawiają się i wystąpią nie tylko dla Polaków, ale także dla Ukraińców i innych narodowości. Dom Polski powinien mieć odpowiednie możliwości, zarządzanie i organizację. Udało się wreszcie znaleźć lokalizacje tego domu, co prawda to strasznie długo trwało, udało się wmurować akt erekcyjny i przystąpić do budowy, uzyskać przychylność centrali i środki finansowe. Marzenie Polaków we Lwowie może się spełnić. Według mnie nigdy nie nastąpiła prawdziwa mobilizacja, żeby takie miejsce powstało. Jeżeli chcemy mieć Dom Polski, to bierzemy wszystkich zainteresowanych i uzgadniamy jakąś wizję funkcjonowania, szukamy obiektów i następnie rozpoczynamy negocjacje o zwrot tych obiektów.

Pamiętajmy o jednej rzeczy – jaki jest nasz największy problem na Zachodniej Ukrainie. W końcu lat 40. wyjechało stąd parę milionów ludzi i na te ziemie przywieziono parę milionów innych. Nastąpiła rzecz niesłychana. Po wielusetletniej obecności Polaków pozostały materialne ślady – setki i tysiące cmentarzy, mnóstwo obiektów sakralnych, często totalnie zrujnowanych. I tam już nie ma Polaków, nie ma katolików. To co z tym kościołem zrobić? To jest pamiątka, element kultury. Są ludzie, którzy na szczęście mają pomysły i takim przykładem są Wyżniany czy Centrum Pokoju i Pojednania w Bołszowcach. Można wiele rzeczy zrobić, tylko trzeba mieć wizję

fot. archiwum Kuriera Galicyjskiego

Z jakimi problemami Pan się borykał?
Problemów jest mnóstwo. Wielokrotnie pytano mnie o więzienie na Łąckiego, o kościół pw. św. Marii Magdaleny, co zrobić z tablicą na szkole nr 10 albo co zrobić z lwami na Cmentarzu Orląt. Problem polega na tym, że wszystkiego naraz zrobić się nie da. Jeżeli chcemy coś osiągnąć to powinniśmy stworzyć sobie wizję tego, do czego dążymy i opracować pewną hierarchię ważności. Postawić pytanie: czy nam zależy na tym, żeby krzyczeć i machać szabelką, czy na tym, żeby jak najwięcej rzeczy zrobić?

Mamy wciąż gorący temat – lwy na Cmentarzu Orląt. Co Pan o tym sądzi?
Pamiętam jak w roku 2015 lwy zostały przywiezione na Cmentarz Orląt. Na dobrą sprawę atmosfera była sprzyjająca. Mało brakowało, żeby wszystko legalne zostało zrealizowane. To pogorszenie relacji między Polską a Ukrainą nie odbywa się w sferze społecznej, nadal Polacy i Ukraińcy jeżdżą do siebie nawzajem, nadal w mieście jest dużo polskich turystów, wszędzie można mówić po polsku. Moim zdaniem, ta sytuacja nie podoba się najbardziej skrajnym fanatykom zarówno po polskiej, jak i po ukraińskiej stronie. To oni przypuścili szturm na twierdzę, którą zajęli zwolennicy przyjaźni polsko-ukraińskiej. Dla człowieka przekonanego, że nie ma nic gorszego jak Polak albo nie ma nic gorszego jak Ukrainiec, fakt, że o tym albo innym mówi się dobrze – jest trudne do strawienia. Takich ludzi jest mało, ale fanatycy mają to do siebie, że są krzykliwi.

Polaków we Lwowie jest mało. Starsze pokolenie odchodzi. Czy jest szansa na to, żeby młodzież widziała tutaj dla siebie przyszłość?
Tak, jest taka możliwość i podtrzymujemy młodzież polskiego pochodzenia, tych, którzy zdecydowali się studiować, działać i pozostać tutaj. To jest niewielki nakład finansowy, żeby tych ludzi zebrać i dać im szansę. Ta inicjatywa powstała jeszcze zanim objąłem pracę jako konsul. Ale proszę zauważyć, że najbardziej znane postacie młodego pokolenia znane nie tylko środowisku polskiemu, to są ludzie, którzy wyszli z klubu stypendystów „Semper polonia” – Maria Osidacz, Andrzej Leusz, czy Gienek Sało, pracujący w Kurierze Galicyjskim. Po długich staraniach udało się doprowadzić do tego, że pojawiły się ponownie stypendia dla tych, którzy zdecydowali się studiować tutaj. Tych stypendiów jest niedużo, ale jest to wspaniała okazja, żeby kandydatów na te stypendia oraz inne osoby zainteresować i zebrać. Oni sami doszli do wniosku, że nie będą nazywać się klubem stypendystów, a organizacja będzie nosiła nazwę „Strefa młodzieży”, która zrzesza nie tylko stypendystów, ale i ludzi, którzy chcą coś robić. Powstali dosłownie kilka miesięcy temu. Bardzo ważne jest stworzenie pewnej perspektywy działania i funkcjonowania w przyszłości. Takim przykładem może być Dom Polski we Lwowie, który da perspektywę pracy i działania młodym działaczom w sferze kultury lub oświaty. Ale tę perspektywę trzeba przed nimi otworzyć, bo zanim ten dom powstanie, tych działaczy może już nie być.

Dziękuję za rozmowę. Mam nadzieję, że przy następnych wizytach do Lwowa zechce Pan wraz z małżonką zawitać do naszej redakcji.
Dziękuję. Myślę, że skorzystam z zaproszenia i z chęcią odwiedzę nową siedzibę redakcji „Kuriera Galicyjskiego”, przecież jestem waszym stałym czytelnikiem.

Rozmawiała Anna Gordijewska
Tekst ukazał się w nr 23-24 (315-316) 18 grudnia 2018 – 17 stycznia 2019

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X