Zarzuciłem boks, a zająłem się gitarami i jestem z tego zadowolony do dziś

Z Maciejem Wróblewskim, autorem piosenki o babci i dziadku ze Lwowa rozmawia Piotr Sobota.

Jak Pan się dowiedział, że „Lwowska Fala” w Katowicach ma swoje serce, które bije?
Musiałbym wrócić do przeszłości. Otóż miałem przyjaciela Janusza Budzyńskiego, syna Wiktora Budzyńskiego. Jak wiadomo, dyrektora i założyciela tej prawdziwej „Lwowskiej Fali”, który zmarł w Anglii. Jego syn zmarł chyba 25 lat temu. Był mężem Włady Majewskiej. Janusz miał taką ideę fiks, że kiedyś pojedziemy do jego rodzinnego Lwowa, gdzie się urodził i będziemy tam śpiewać lwowskie piosenki. Ale wtedy nie było klimatu ku temu, w ogóle nikt nie chciał nas wypuścić z kraju.

Który to był rok?
Wczesne lata 80. Wtedy właśnie odkryłem dla siebie cały Lwów. Dowiedziałem się o Katyniu, dowiedziałem się o Wołyniu. Było to skrywane przez moich dziadków i rodziców. Janusz przygotował cały program z piosenkami Hemara, z piosenkami swego ojca i wielu kompozytorów z tamtych lat, którzy wyemigrowali. Myśmy ten program cały zrobili, ale niestety nigdy nie doszło do jego zagrania. Teraz koło dziejowe się odwróciło i ja sam wszedłem w ten repertuar, nie mając żadnych konotacji wschodnich, kresowych. Mój ojciec pochodzi z Warszawy, a matka z Poznania i ja się w Poznaniu urodziłem. Ale zawsze lubiłem śpiewać rzeczy wschodnie: rosyjskie, ukraińskie, białoruskie. Zainspirował mnie Czesław Niemen swoim śpiewem, tym, co w swoim sercu i duszy przywiózł z Kresów. Ja się tego nauczyłem. A jak już związałem się z moim przyjacielem Sławkiem Gowinem, który jest znakomitym poetą i literatem, zrobiliśmy film…

…był to film o Zbierzchowskim „Kawaler księżyca”…
…cały czas dochodzą nowe piosenki. Będę je sukcesywnie dorabiał, dosyłał, żebyście je puszczali i popularyzowali wśród ludności, która lubi tego słuchać.

Myślę, że cała ludność Polski lubi słuchać lwowskich piosenek, tylko jeszcze o tym nie wie.
Dobrze byłoby, gdyby to radio było słyszalne w całym kraju.

Czyli można to uznać za życzenia?
Powiedzmy życzenia noworoczne, żeby w przyszłym roku wasze radio i wasza „Lwowska Fala” nie smutna, ale wesoła, rozbrzmiewała w całej naszej pięknej Ojczyźnie.

A piosenki o Lwowie i o kresach jeszcze będą?
Będą. Mam tego już sporo. Zbieram na kolejna płytę, jakby drugą część tej płyty „Pieśni ojczyzny polne” pod takim zbiorczym tytułem. Tam znajdą się te piosenki o Lwowie, których jeszcze nigdy nie wykonywałem, ale mam częściowo nagrane, a częściowo w pomysłach muzycznych. Na pewno je wykorzystam.

Jak Pan to robi, że potrafi Pan gitarą ściskać za serce i wyciskać łzy tak mocno, że człowiek po prostu płacze. Przyznam się, mam babcię ze Lwowa i jak usłyszałem piosenkę o „Babci ze Lwowa”, to się poryczałem.
Gitara to jest taki rzewny instrument, bardzo liryczny, ale też i dramatyczny. Ma ogromne możliwości. Taki wyciskacz łez jest bardzo wygodny do akompaniamentu, nieraz zastępuje całą orkiestrę.

Gitara, na której grałem dziś, jest mojej roboty. Chociaż ma kształt lutni, to jest to jednak gitara osiemnastostrunowa i służy mi niemniej do wyciskania łez. Jak byłem młodym chłopakiem i się boksowałem zajadle, a miałem zadatki wyrosnąć na dobrego boksera, to jednak wykapowałem, że na gitarę dziewuchy lepiej lecą niż na bokserskie rękawice. Zarzuciłem boks, a zająłem się gitarami. Jestem z tego zadowolony do dziś.

Może odsłonimy trochę kuchni kompozytorskiej. Jak Pan to robi: siada sobie z gitarą przy kominku, czy z dziewuchą i gitarą przy kominku?
Bywa tak, że talent budzi mnie o 4 nad ranem. Zamykam się wtedy w jednej z łazienek, żeby nie słyszała żona, żebym nie budził rodziny i psa. Tam sobie komponuję, dłubię, składam jakieś teksty. Bo często, jak mnie nurtuje jakiś temat, to zaczynam o tym pisać. Jak mi to idzie, to piszę dalej. Ale jak mam opory, to proszę mądrzejszego, żeby to zrobił za mnie. Jak mówi stare przysłowie: gdy artysta męczy się przy pisaniu, malowaniu czy rzeźbieniu, to później tak samo męczy się widz czy słuchacz. Są piosenki, które idą dosłownie z ręki, z palca, a są takie – nad którymi trzeba posiedzieć, pomyśleć, przespać się z tym, przestawić zwrotki, przestawić szyki zdań – czasami to wyjdzie, a czasami nie.

Pan pisze piosenki nie tylko chwytające za serce, nazwałbym to jeszcze biało-czerwone? Był czas, że te biało-czerwone nie były bardzo popularne. Teraz to się zmienia.
Bardzo mało byłem grany w Polskim Radiu, jak i w jakimkolwiek innym. Paradoks polega na tym, że jak wygrałem festiwal piosenki radzieckiej, nie byłem bardzo szanowany przez polskie rozgłośnie, bo byłem „rusek”. Ci sami ludzie teraz nie podają mi ręki, bo związałem się np. z Radiem Maryja czy Telewizją Trwam. Nie bardzo wiem, o co tu chodzi?

Nie przejmuję się tym i robię swoje. Taki patriotyczny nurt rodzi się wśród młodzieży. Jest mnóstwo koncertów, gdzie młode wilki, kapele garażowe wykonują piosenki biało-czerwone. Lubują się w tym ku chwale Ojczyzny. Tym bardziej w moim wieku trudno mi śpiewać o miłości. Już to wszystko przeżyłem, przeszedłem i dlatego wziąłem się za ten nurt, który daje mi dużo satysfakcji.

Rozmawiał Piotr Sobota
Tekst ukazał się w nr 19 (287) 17-30 października 2017

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X