Zapomniany bohater

Jedna informacja w krótkim poście na Facebooku wystarczyła, by ruszyła lawina komentarzy i zapytań o możliwość przekazania rzeczowego wsparcia dla pana Franciszka, prawie 90-letniego weterana Armii Krajowej, który utknął w Dołbyszu, niby mieście, niby wsi, a będąc precyzyjnym – osiedlu typu miejskiego, skręcając w prawo, 60 kilometrów przed Żytomierzem na trasie do Kijowa.

Informacja o człowieku, który nie tylko utknął w określonej szerokości i długości geograficznej, ale utknął pamięcią i emocjami w tamtym czasie. Przynajmniej takie mam wrażenie, bo ów gentleman jest ciągle w drodze do Ojczyzny, z dużej litery i na baczność, jak należy, z prosto nałożoną czapką na głowę, którą włożył uroczyście, na zmartwioną, patriotyczną głowę, kiedy już rozpakował prezent wręczony mu przez panią Grażynę Staniszewską. Ledwo zdążyłem wyciągnąć wtedy kamerę – robiłem reportaż, po to też pojechaliśmy, zanim wystrzelił trzy razy z honorami w powietrze z kałasznikowa.

Tak przywitała nas grupa gości, zebranych przed domem pana Franciszka Jakowczyka. Przybyli, by uhonorować człowieka, który jest symbolem niezłomności, odwagi i poświęcenia – o tym mówili żołnierze w ukraińskich mundurach, których kadrowałem z chałupą zapomnianego bohatera w tle, żeby nagrać kilka słów do materiału. Kiedy u nas temperatura głów młodych, deklaratywnych patriotów, którzy o historii nie wiedzą nic, rośnie na hasło Bandera, u naszego bohatera, który definicję patriotyzmu tworzył swoim życiorysem, a historię pisał walką w AK, pobytem w łagrze i ucieczką przez Syberię, ci mający Banderę za bohatera leją do czarki samogon przy stole. I wznoszą toast za gospodarza – jak mówi mer Dołbysza – „nie ważne, czy weteran wielkiej wojny ojczyźnianej, nie ważne, czy weteran AK, nie istotne, czy weteran UPA, dla nas to samo, razem wychylamy czarkę”.

Taki żarcik mieliśmy, że zespół regionalny będzie, chlebem i solą przywita. Nasz żarcik był proroczy i chociaż tańców nie było, to odbyliśmy piękną lekcję gościnności. Ta miała swoją kontynuację, kiedy ucichły pepechy i kałasznikowy, już wewnątrz domu Jakowczyków, za dwoma stołami, tak ciasno zastawionymi, czym chata bogata, że nie było miejsca, żeby wcisnąć ręce. Ale było miejsce i czas na rozmowy, przemowy i słowa uznania dla pana Franciszka i pieśni patriotyczne i jedna żołnierska sprośna, a emocji było tyle, że gospodarzowi w gardle nagle ścisnęło i kolejna pieśń po kolejce samogonu dopiero zabrzmiała.

I tak poznaliśmy pana Franciszka i jego żonę Zofię, którzy „wyżywają” za około 200 zł miesięcznie. Jak to ksiądz proboszcz wdzięcznie określił – „wyżywają”, bo jest to „wielka tajemnica”, jak można w domowym budżecie zmieścić miesiąc funkcjonowania organizmu, dwóch ludzkich organizmów, w przeliczeniu, w dwustu złotych. W Dołbyszu, gdzie zdecydowana większość mieszkańców ma polskie korzenie, nie jest to pewnie niczym wykraczającym poza normalność.

Niecodzienna jest tutaj obecność kamery, którą nosiłem wzdłuż i wszerz osiedla i szukałem egzotyki w „polskim mieście” na Ukrainie. „Polskim”, bo w międzywojniu był tu nawet rejon autonomiczny, ale krótko, bo przetrwał kilkanaście lat, potem Stalin zdecydował się wyrzucić stąd Polaków, którzy po latach wracali do siebie, ale język polski usłyszeć na ulicy nie jest łatwo. Tylko ksiądz Waldemar Pawelec próbuje przypominać Polakom o ich korzeniach. Ale nie na siłę. Mówi po prostu: „bądź dobrym obywatelem Ukrainy, ale pamiętaj o swoich korzeniach”. Ale nie do księdza przyjechaliśmy, który dał nam ciepły kąt i pełną michę, kiedy zasypało Ukrainę i śnieżny kożuch kazał nam korzystać z gościnności dwa dni dłużej.

Przyjechaliśmy do pana Franciszka, który żyje tęsknotą do Polski. Ma tam 90-letnią siostrę we Wrocławiu i wspomnienia z młodego życia, które poświęcił dla walki o wolny kraj. Kraj, który zdążył przetrwać komunę, obalić komunę, zainstalować wolny rynek i przemianować się na zachodnią część świata. Kraj, który zaczął się trochę nudzić demokracją i wrócił do walki z „komuną” (tak krzyczą na ulicy), kiedy pan Franciszek jeszcze nawet nie zdążył wrócił do domu po II wojnie Światowej. Takie zakrzywienie czasoprzestrzeni. Ale, jak sam mówi, pan Franciszek kocha Ojczyznę i lubi Polaków, bo tam się urodził i poświęcił dla kraju młode życie.

Bożydar Pająk
Tekst ukazał się w nr 23-24 (267-268) 16 grudnia – 16 stycznia 2016

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X