Zanikająca Galicja

Rozważania w obrazach i historiach

Czas jest nieubłagany… Wydaje się, że przemija, zabierając nas ze sobą, ale tak nie jest. To nie czas przemija, lecz my przemijamy, przemija znany nam świat. A ponadto sami pomagamy mu zanikać. Zabieramy ze sobą wszystko, co jest nam drogie, znane. Nowe zaś pokolenia przychodzą na tę błogosławioną (czy przeklętą) planetę i przynoszą coś nowego, coś niezwykłego, lecz też czasem po prostu dobrze zapomniane, stare… Przeszłość szybko odchodzi w niebyt. Kto się jej chwyta – zostaje ofiarą czasu. Ale czy usprawiedliwione jest przerywanie nici tej więzi pomiędzy przeszłością i przyszłością, co tak lekko czyni współczesny człowiek?

Lubię podróżować. Często fotografuję stare chaty, szopy, chlewy, obory czy inne zabudowania. Mają przeważnie po sto i więcej lat. Większość z nich od dawna stoją opuszczone, niezamieszkałe. Takie sobie muzea pod otwartym niebem, zarastające chwastami, trawą i mchem. Świadkowie czasów dla nas niedostępnych, świadkowie wydarzeń, o których jedynie słyszeliśmy, świadkowie, zagubieni we Wszechświecie…

Dlatego przed półtora wiekiem na świecie zaczęła się szerzyć fotografia. Dokonała przewrotu w sztuce i umożliwiła ludziom uchwycenie chwili, która już nigdy nie powróci. Początkowo były to odbitki czarno-białe, a z czasem kolorowe ilustracje zapełniły łamy prasy, książek, albumów. Czas jednak wykazał, że ani one, ani wideo nie są w stanie oddać pełni tej chwili, którą łowią. Wspomniane technologie są jedynie kluczem do wrót pamięci, za którymi ukryte są kłębki wspomnień i skojarzeń. Zbieram te klucze. Klucze z ludźmi, przyrodą, architekturą. Może po stuleciach pojawią się inne technologie utrwalenia chwili, ale jak my spoglądamy na dziewiętnasto czy dwudziestowieczne fotografie, tak nasi potomkowie będą oglądać nasze zdjęcia. W oczach nieznanych ludzi zobaczą radość i smutek, ból i szczęście, dawno zapomniane historie – cały dramatyzm epoki, o której może też będą mówić „stare dobre czasy”. Podobnie jak my określamy epokę naszych dziadków i pradziadków…

zdjęcia z archiwum autora
{gallery}gallery/2020/Galicja_zanikajaca-1{/gallery}

Wioski Opola
Kiedyś Jakub Głowacki (Jakiw Hołowacki, jeden z założycieli „Ruskiej Trójcy” – red.) uważał, że Opole to kraina rozciągająca się na północny wschód od Zbaraża oraz na wschód – aż po Zbrucz. Wiadomo, że nie ma określenia etnicznych regionów wschodu Galicji, ale sam fakt, że Zbrucz na przełomie XX i XXI w. był wschodnią granicą galicyjskich narzeczy i zachodnią granicą narzeczy podolskich, pozwala utrzymywać, że te ziemie są nieodłączną częścią Galicji, a nie jakiegoś sąsiedniego kraju. Stąd za Głowackim będę określał tereny obecnego obwodu tarnopolskiego jako Opole.

Wschodnie Opole, tak mi bliskie, jeszcze jakoś zachowuje swój koloryt z przełomu XIX i XX wieków, które miasta już często utraciły. Ale ten ledwo wyczuwalny duch zanika również po wsiach. Przed dziesięciu laty, gdy z przyjacielem poszukiwaliśmy miejsca na obóz dla płastu (ukraiński odpowiednik harcerstwa – red.), droga zaprowadziła nas do miejscowości Krzywe koło Kozowej. Gdy mój towarzysz nie potrafił porozumieć się językiem literackim z kobietą z Rady wioski, poprosił mnie o pomoc. Zacząłem rozmowę po galicyjsku i kobieta z radością mi odpowiedziała:

– Jyk budete szły tow dorohow – tu machnęła ręką na zachód, za wieś, – to wyjdete w lis, de za starow chatow lisnyka w dołyni jy dżereła.

Poszliśmy we wskazanym kierunku i niebawem byliśmy koło chatki…

Wskazane źródła znaleźliśmy. Wprawdzie dla obozu były nieprzydatne, ale stara chatka na długo zapadła mi w pamięci. Stała się niby punktem wyjścia dla mojego zainteresowania starożytnością.

Zachwycony starą książęcą Trembowlą, która ma swój początek podobno w połowie pierwszego tysiąclecia n.e., często zwiedzałem okolice. W Mikulińcach dość dobrze zachował się zamek i pałac. Pamiętam, że pragnienie gasiłem tam kwasem chlebowym. Gdy szedłem do browaru produkującego ten napój, ujrzałem starą chatę na stoku. Ktoś tam jeszcze mieszkał, ale z pewnością już nie długo. Ściana od strony pomieszczeń gospodarskich już zawaliła się, a i dach był w nie najlepszym stanie. Na dworze wybuchła wiosna – a ktoś w chatce przeżywał jesień lub zimę swego życia.

W wiosce Dereniówka koło Trembowli obok drogi do zamku w dawnym Janowie (ob. Dolina) można zobaczyć wiele starych chat. Chociaż wiele z nich są już „uwspółcześnione” i mają przybudówki, to część z nich zachowała się w stanie z przełomu stuleci. Jeśli się dotrze tam deszczową chłodną porą, można odnieść wrażenie, że nie ma tam ludzi i że jest się poza cywilizacją – taka tam cisza wokoło.

Podobnych chatek wokół Trembowli jest wiele. Część jest jeszcze zamieszkała, ale część świeci pustką, zaglądając w dusze niewdzięcznych potomków. Czasami wydaje się, że takie chaty mają duszę i żyją swoim życiem, przyjmując pod swój dach jednych, a wyrzucając innych. Z czasem się męczą i…

Przed dziesięciu laty w deszczową wiosenną pogodę odwiedziłem wioskę Liczkowce i szczyty Miodoborów koło niej (ośrodek kultu nad Zbruczem). Jest tam odnowiony pałac Timelmana, kilka zabytków i stary kościół na górze zamkowej. Koło kościoła stoi poczta i budynek Rady. Naprzeciwko świątyni – „pomnik” niezależności Ukrainy – tak określam budowle, zaniedbane w niezależnej Ukrainie. Wieje od nich smutkiem i rozczarowaniem. Nieco dalej, przy drodze na górę Bohit (dawna świątynia pogańska z przełomu pierwszego i drugiego tysiąclecia n.e.) leży pod otwartym niebem całe obejście-muzeum z XIX wieku. Dość dobrze zachowały się chata, spichlerz, chlew i piwniczka. Z roku na rok na podwórzu jest coraz więcej zarośli i postępuje rujnacja. Teraz nie jest to już urocze obejście, które widziałem jeszcze tuż po roku 2000, lecz smutny symbol wzrastającego „dobrobytu”.

Przed kilku laty zapuściłem się na rowerze w kierunku Brzeżan w poszukiwaniu terenu pod kolejny obóz płastunów. Podoba mi się bardzo Środkowe Opole na zachód od Złotej Lipy. Przemierzając trasę Brzeżany – Malinówka – Narajów – Leśniki, widziałem w Narajowie wiele starych domów i obejść, które dość dobrze zachowały się i były zamieszkane. Historia miejscowości wpisuje się w klasyczny schemat: niegdyś było to miasteczko z zamkiem i pałacem, ale przyszły bezlitosne czasy i widocznie położenie nie było tak pomyślne jak Brzeżan, więc miasteczko zanikło. Starych budowli w Narajowie jest tyle, że wydawało mi się przez chwilę, iż trafiłem do wieku XIX: drewniane szopy, malowane błękitnym wapnem chaty, stare płoty, kopy siana, polne drogi i ludzie na polach, pracujący jak dawniej – bez żadnej techniki, a tylko kosą, motyką i pługiem ciągnionym przez konika… A wokół – lato i kwitną lipy…

Chciałoby się zostać tu na zawsze, na wieczność, malować pejzaże oświetlone słońcem i inkrustowane zielenią lasów. Gdybym był galicyjskim Cézanne`em, rozsławiłbym ten kraj, tę środkowo-słowiańską Prowansję w swoich obrazach.

Do Załuża trafiłem z przyjaciółmi przed wielu laty. Wioska była i jest bliskim przedmieściem Zbaraża, kolejnej stolicy książęcej. Można tu iść ulicą miasteczka i ani się spostrzec, że jest się już na wsi. Lub też na odwrót. W okolicach Załuża są pieczary – świątynie pogańskie, badając je, sfotografowałem kilka starych dworów.

Wioska to istne muzeum! Wiele tu zabudowań konstrukcji przysłupowej. Są tu chaty całkowicie drewniane, są z glinianymi ścianami, plecionymi z żerdzi i wypełnione gliną. Prawie wszystkie są w stanie krytycznym i spokojnie oczekują swego końca. Większość z nich to wielkie, solidne, budowane na wieki domy. Przy odpowiedniej trosce mogłyby stać jeszcze lata, mógłby tu powstać państwowy lub prywatny skansen przynoszący dochód z organizacji imprez, świąt, sesji zdjęciowych itp. Mogłyby być… a tymczasem stają się niemymi anachronicznymi świadkami minionych stuleci.

zdjęcia z archiwum autora
{gallery}gallery/2020/Galicja_zanikajaca-2{/gallery}

Skałat z okolicami
Na początku zimy poprzedzającej wydarzenia na Majdanie wędrowałem z kolegą po okolicach Skałatu. Interesowały mnie wzgórza z resztkami starodawnych świątyń pogańskich. Moją uwagę przykuły jednak stare chaty w mijanych wioskach – zawsze interesowały mnie stare formy architektoniczne. Jako pierwsza – wieś Połupanówka, leżąca na zachodnich stokach Miodoborów. Jej nazwa pochodzi podobno od sposobu zwracania się mieszkańców sąsiedniego Skałatu do obcych przesiedleńców, których nazywano „połupanami”. We wiosce jest wiele chat, budowanych na przełomie XIX-XX wieków lub przed II wojną światową. W dolinie koło rzeczki zachowało się kilka starych chat. W jednym obejściu mamy autentyczne zabudowania: chatę i pomieszczenia gospodarcze. A jakie rzeźbione drzwi! Na takie dawniej nie każdy mógł sobie pozwolić, może jedynie „połupanowie”, którzy pieniądze mieli. Prawdopodobnie koło tej chaty wirowało kiedyś życie. Dziś – okna spoglądają czarną pustką, zaglądającą w głąb serca.

Obok, na rozdrożu, stoi budynek dawnego klubu. Dość duża i przestronna budowla, ale ściany pokryte liszajami odpadającej farby, częściowo zrujnowane. Niegdyś była tam scena, młodzież wprawiała się tu w sztuce teatralnej, przychodziła na tańce. Budynek zapewne stanął z pieniędzy społeczności wioski, zainteresowanej rozwojem kultury. Od czasów sowieckich do dziś jest własnością państwa, czyli… niczyim. Jakie państwo, taki budynek.

W Połupanówce jest wzgórze o wiele mówiącej nazwie „Święta góra”. W kamiennym monolicie zachował się ponoć odcisk stopy Matki Boskiej, z którego tryska woda mająca cudowne właściwości lecznicze. Wieś kultywuje tu nabożeństwo do Matki Bożej. W czasach pogańskich były tu prawdopodobnie świątynie bóstw pogańskich.

Dalej ruszyliśmy do Starego Skałatu, który jest starszy od Skałatu i wspomniany w kronikach w 1512 roku. Przez tę miejscowość przechodził szlak handlowy z Kamieńca Podolskiego na Zbaraż i dalej do Krzemieńca. Przy trasie stoi stara chata. Jest zamieszkała, prowadzą do niej ślady w śniegu. Podwórze zarośnięte, z wyglądu można wnioskować, że mieszka (mieszkał?) tam ktoś starszy wiekiem, nie mający siły na robienie porządków. Z czasem i to stanie się ruiną. Wygląd podwórza, dziś nieogrodzonego, wskazuje na dawną zamożność mieszkańców obejścia. Chata stoi na kamiennej podmurówce na tarasie. Dziś jedna ze ścian rozwalona, pozostałe w spękaniach. W okolicy jest wiele chat w podobnym stanie. Czas zabiera je ze sobą, przypominając nam, że kiedyś nasze dzieła odejdą do niebytu. Nawet najbogatsze pałace mogą kiedyś stać się nikomu niepotrzebne.

W sąsiedniej Nowosiółce zwróciłem uwagę na prawie całkowicie drewnianą chatę, stojąca na stromym zboczu, porosłym krzakami. Podobne konstrukcje można zobaczyć jedynie w Karpatach.

W okolicy zauważyłem też wiele starych zamieszkałych domów, o które ich mieszkańcy dbają: malują okna i drzwi, stawiają anteny satelitarne, doprowadzają prąd i gaz. Część z nich obrosła już późniejszymi przybudówkami i zatraciła całkowicie swój pierwotny wygląd. Teraz wyglądają jak estetyczne nieporozumienie.

W miastach też, mimo zniszczeń wojennych, jest wiele starych budynków. Są zupełnie inne niż w wioskach, bo wyrastają z innej tradycji architektonicznej. Zabudowa miejska z dawnych lat ma swoisty koloryt. Bardzo podobają mi się piętrowe budynki z drewnianymi klatkami schodowymi. Takie obiekty, ukazujące cały dramat starzenia się, są również w Skałacie. Do zżartych przez korniki rzeźbionych drzwi wejściowych za pordzewiałym kutym ogrodzeniem prowadzi wydeptana ścieżka, a z okien wyglądają czasem oczy przepełnione smutkiem i nadzieją na lepsze jutro. Ktoś każdego poranka stąd wychodzi i wraca wieczorem, zamykając za sobą drzwi… do ubiegłego wieku.

Wehikuł czasu?…

Sytuacja bez wyjścia?…

zdjęcia z archiwum autora
{gallery}gallery/2020/Galicja_zanikajaca-3{/gallery}

Mała ojczyzna
Byłoby dziwne, gdybym opisując dziesiątki miejscowości (chociaż nie jest to dużo), nie wspomniał o tych, skąd pochodzę. W Małym Chodaczkowie, założonym przez szlachtę chodaczkową (czyli drobną), obok mego domu sąsiedzi otynkowali starą chatę, wstawili metalowo-plastykowe okna i chata otrzymała nowe życie. Ale nie wszystkie tak mają. Dlatego przed dziesięciu laty sfotografowałem chatę w okolicy przystanku autobusowego zwanego „Koło studzienki”. Ten dom co roku ktoś odwiedza, ale stan jego wciąż się pogarsza.

Rozpada się stara chata leśnika stojąca w lesie. W czasach młodości mego dziadka mieszkał tu leśnik. Gdy byłem mały, były tu jeszcze ściany i dach, i chlewik obok. Bliżej 2010 roku – wszystko w ruinie. Leśnik jedynie czasem uprawia ogródek. Lubiłem przebywać tu w dzieciństwie. Może kiedyś przyjdę tu ze swoimi dziećmi na spacer, na grzyby, jak kiedyś chodziłem tu z dziadkiem.

W Szmańkowcach, skąd pochodzi moja rodzina, nad rzeczką był zamek, a legendy o tej miejscowości sięgają tysiąclecia wstecz. Do niedawna były tu też stare chaty. Nasi sąsiedzi mieszkali jeszcze w glinianej chacie. Gdy zmarła stara gospodyni, moja babcia wykupiła od jej syna tę działkę ze wszystkim co na niej było. Chatę rozebrano, gdy zaczęła się walić. Ojciec twierdził, że zapach dymu, którym przez dziesięciolecia przeszły ściany domu, daje się odczuć w tym miejscu do dziś.

Wiele starych domostw w XXI wieku otrzymało nowe życie: błyszczą otynkowanymi nowoczesnymi tynkami, spoglądają na świat nowymi plastikowymi oknami, czy też siding chroni ich gliniane ściany.

Swoją młodość spędziłem w Tarnopolu – mieście, które ma prawie 500-letnią historię. Na sąsiedniej ulicy o nazwie Północna zachowały się jeszcze stare domy – aż dziw, bo „wyzwoleńcy” w mundurach Armii Czerwonej podczas II wojny światowej prawie starli miasto z powierzchni ziemi. Przed wojną była to parterowa okolica miasta z ulicami brukowanymi kocimi łbami. Ten bruk pozostał tam do dziś. Jak i przed stu laty, ludzie zasypiają przy akompaniamencie miarowego stukotu pociągów na „sztrece”, czyli na torach, w tych samych ścianach, co ich przodkowie.

Kiedyś bardzo zapadły mi w duszę drewniane schody na wewnętrznym podwórku w jednym ze starych domów – schody prowadzące donikąd…

Czas jest nieubłagany…

A ludzie – tym bardziej…

Powiadają, że Drezno podczas II wojny światowej zostało zniszczone prawie do szczętu. Natychmiast po zakończeniu wojny wszystkie zdjęcia i plany zniszczonych budynków zostały zebrane i posłużyły do ich odbudowy. Prace trwają praktycznie do dziś. Jest to symbol odrodzenia ducha narodu, symbol więzi pokoleń. Doceniając i odnawiając zabytki przeszłości mieszkańcy miasta jednocześnie kontynuują siebie w przyszłych pokoleniach. A my?

Jaka jest przyszłość narodu, który zamki rozebrał na chlewy? Jaka jest przyszłość narodu, który nie żywi szacunku do swej przeszłości?

Ten naród jest skazany…

Borys Jawir
Tekst ukazał się w nr 21 (361), 16 – 30 listopada 2020

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X