Zaczarowane instrumenty Roman Janiszewski ze swoim fletem (górny rząd, trzeci z prawej), ze zbiorów autorki

Zaczarowane instrumenty

Kresowe przedmioty mają głos

W tym krótkim cyklu „opowiadań” będą przedmioty, bowiem w każdym z nich zaklęta jest jakaś historia – czasem niezwykła, czasem zwyczajna. Przedmioty nigdy nie są do końca nieme – uwięzione są w nich emocje; emocje czekające tylko na słowo, które je uwolni. Są niczym pamiętnik. Ożywiają pamięć i ją karmią. Nie ma przedmiotów błahych. Każdy z nich to wehikuł czasu. Jeden przedmiot to jedna opowieść, a bywa, że więcej. Przedmiot jest bowiem niczym soczewka, skupiająca wiele losów, wiele historii, wiele zdarzeń. Jedno wspomnienie przywołuje drugie z zakamarków pamięci, kątów szuflad, z pożółkłych listów. Gawędzą przedmioty o ludziach, ale i mieście – Lwowie, Włodzimierzu, Stanisławowie, Kołomyi, Tarnopolu… Tekst, po niewielkich zmianach, pochodzi z książki „Sekrety kresowych kuferków” (Poznań 2019), autorki artykułu.

Józef Przysiężny ze swoimi skrzypcami, ze zbiorów autorki

Zaczarowany lwowski flet… Było ich właściwie dwa – duży, z długim ustnikiem z okładziną z kości słoniowej i drugi – piccolo. Grały długie lata we Lwowie, a potem w Krzeszowicach. A kto wie, może i więcej świata zobaczyły? W każdym razie bywały często na ul. Chorążczyzny pod numerem 7. Gdy się głowę wysoko zadarło, wzrok krzyżował się ze spojrzeniem olbrzymiego łabędzia na szczycie budynku.

Flet Romana Janiszewskiego, ze zbiorów autorki

Przekraczał próg tej szacownej kamienicy nie jeden raz Romek Janiszewski, kierując się do sal Konserwatorium Polskiego Towarzystwa Muzycznego. Utalentowany pan profesor gimnazjalny geografii i matematyki, „magister filozofii w zakresie geografii” na Wydziale Matematyczno-Przyrodniczym Uniwersytetu Jana Kazimierza, ukończył – podobnie jak i jego małżonka – owo Konserwatorium, a potem przez lata występował w jego sali koncertowej. Miłości do muzyki i fletu nie zdradził nigdy, nic więc dziwnego, że instrumenty troskliwie spakowano do kuferka wyjeżdżając ze Lwowa. Pewnie i żarty sobie strojono w rodzinie, że gdyby Roman urodził się „ciut” wcześniej, jakieś bagatela 80 lat, a koligacje rodzinne z szambelanem cesarskim Janiszewskim z Bursztyna byłyby bliskie, to zostałby pewnie uczniem Franciszka Xawerego Mozarta i nie flet, a fortepian byłby mu pisany. O jakichkolwiek koneksjach z organmistrzem i właścicielem fabryki „organów, harmonium i ołtarzów” przy ul. Ogórkowej we Lwowie, Mieczysławem Janiszewskim, nie wiedziano. Jedno trzeba przyjąć za pewnik: zamiłowanie do fletu było wspólne dla Romana i jego teścia.

Zdjęcie ślubne Józefa i Karoliny Przysiężnych, ze zbiorów autorki

Gra na flecie zawsze działała kojąco na Romana. Nawet jego uczniowie z Państwowego Zakładu Wychowawczo-Naukowego w Krzeszowicach, dokąd Janiszewscy zawędrowali po wojnie, wspominali, że schodził do pałacowych piwnic – Zakład mieścił się w dawnym pałacu Potockich, żeby mu nikt nie przeszkadzał, a grywał zawsze, kiedy był zdenerwowany, bo muzyka uspokajała go. „Miał w domu żonę i syna, Dyzia, który był chyba jeszcze bardziej nieznośny od nas, pani Janiszewska okropnie go rozpieszczała, więc profesor musiał uciekać i od Dyzia” – wspominała po latach Zuzanna Chomiczuk.

– Zdjęcie ślubne Romana i Janiny Janiszewskich, ze zbiorów autorki

Roman lubił swoją pracę w szkole i oddawał się jej z pełnym zaangażowaniem. Zawód nauczyciela wybrał już podczas studiów na UJK we Lwowie, zatrudniając się w gimnazjum im. Marii Konopnickiej. Cóż, kwalifikacje zawodowe do nauczania geografii, geologii z mineralogią oraz kosmografii musiał jednak potwierdzać składając przed Komisją Egzaminów Państwowych dla Nauczycieli Szkół Średnich dodatkowy egzamin z nauki o Polsce i świecie współczesnym w 1948 r. Ciekawe, czy przedkładał wówczas Komisji swój indeks, w którym aż się roi od nazwisk profesorskich sław, m.in. Hugo Steinhausa, Stefana Banacha, Włodzimierza Stożka, Marcina Ernsta, Stanisława Tołłoczko czy Stanisława Grabskiego.

Łabędź na fasadzie konserwatorium, ze zbiorów autorki

Flet z ustnikiem z kości słoniowej po latach, już w czasach powojennych, podarowano jednemu z uzdolnionych uczniów Romana, zatrzymując jedynie w rodzinnym skarbczyku piccolo – zgrabny instrument ze znanej paryskiej wytwórni Jérome Thibouville-Lamy.

A gdzie te skrzypce Józka Przysiężnego? Jakie przeszły dole i niedole? Na starej przedwojennej fotografii roześmiany jak zawsze „Tońko” – tak bowiem wołano na Józefa, zapewne z racji nieopuszczającego go humoru, a może i podobnej do Henryka Vogelfängera postury – trzyma swoje skrzypce w rękach. Zdjęcie wśród kolegów w pokoju koszarowym na lwowskiej Cytadeli – chwila wytchnienia przy akompaniamencie harmonii i skrzypiec.

A miał Józef zostać aktorem! Zagrał nawet przed wojną w paru filmach role trzecioplanowe, ukończył bowiem w 1929 r. kurs w prywatnej Warszawskiej Szkole Gry Sceniczno-Filmowej Niny Niovilli, a raczej Antoniny Elżbiety Petrykiewicz, lwowianki z urodzenia. W tej samej, w której tajniki gry aktorskiej poznawał wcześniej Aleksander Żabczyński (Żabczyński wdawszy się podobno w konflikt ze swoją mentorką kursów tych nie ukończył). Zgłębiał więc Józef zasady gry filmowej, teorię gestu i jego plastykę, ćwiczył dykcję, mimodramat (!), kompozycję postaci scenicznych, o zajęciach teoretycznych z historii kina, kinotechniki, kostiumologii, dziennikarstwa filmowego i wielu innych nie wspomniawszy. Po kilku miesiącach uznano, iż Józef nadawał się do ról komicznych, fars i komedii. Według słów samej dyrektorki szkoły, do 1928 r. jej kursy ukończyło 486 adeptów, a niektórzy z nich uzyskali „wszechświatową sławę jak: Mira Palmi (Ambrosio Film, Rzym), Ina Gritt (Monachium), Ala Ćwikiewicz, Sabina Zaleska, Gloria Romani (Berlin), Lili Różycka (Wiedeń), Chester Fedor (New Jork), Lisi Białkowska (Budapeszt), Lila Wętkowska (Berlin)”. Kariera światowa młodemu Przysiężnemu nie była jednak pisana – ani na deskach scenicznych ani na taśmie celuloidowej. We wrześniu 1939 r., gdzieś tam pod Tomaszowem Lubelskim, w szeregach 19 P.P. poszedł Józef do niewoli. Potem Stalag VIII C w Żaganiu, a gdy żagańskich jeńców wrześniowych pozbawiono wbrew Konwencji Genewskiej statusu jeńca wojennego i wywieziono w głąb Niemiec na roboty, znalazł się młody Przysiężny w dalekim Schwarzwaldzie, tuż przy granicy szwajcarskiej, u „bauera” w Stühlingen. Wyzwolenie w kwietniu 1945 r. nie oznaczało dla niego od razu powrotu do rodziny. Pod koniec kwietnia czy z początkiem maja wraz z falą uciekinierów, byłych robotników przymusowych, obcokrajowców, „dipisów”, udało mu się przedostać do Szwajcarii, a stamtąd do Włoch i zaciągnąć się do 3 Dywizji Strzelców Karpackich. To był grudzień 1945 r. Dalej droga wiodła do Anglii. Po demobilizacji był Przysiężny jednym z tych, którzy nie bacząc na wszystko zdecydowali się wrócić do Polski. Na pokład SS „Eastern Prince” płynącym z portu Leith koło Edynburga do Gdańska wsiadło ich wielu. Jednak nie był to już powrót w rodzinne strony, ani na próg lwowskiego mieszkania przy ul. Sulimirskiej. A skrzypce? Pewnie po wojnie to już były inne skrzypce, ale nadal pięknie grały pod smyczkiem Józefa i radości jego żony Karoliny.

Reklama firmy Leona Heszelesa, ze zbiorów autorki

Największego samozaparcia wymagało przetransportowywanie instrumentów o o wiele większych gabarytach, ale przecież i to się zdarzało. Po dziś dzień napotkać więc można w niektórych mieszkaniach pianina lub fortepiany zakupione w „tamtym Lwowie”, w „tamtych czasach”. I na jednym widnieje nostalgiczna już teraz tabliczka: „Dom Szopena” Leon Heszeles we Lwowie”.

Fortepian z „Domu Szopena” firmy Leona Heszelesa, ze zbiorów autorki

Skład i wypożyczalnia fortepianów i pianin „tak nowych jako też i przegranych” długie lata znajdował się przy ul. 3 Maja we Lwowie, aż w październiku 1899 r. p. Heszeles przeniósł go do domu własnego, czyli do kamienicy „Pod Szopenem” na ulicę Sykstuską 11. Wybór instrumentów był u Heszelesa zawsze przedni. Spośród znanych marek w ofercie były austriackie fortepiany Bösendorfera, obdarzonego w 1839 r. przez Ferdynanda I, cesarza Austrii, pierwszym w historii tytułem „twórcy fortepianów na dwory cesarskie i królewskie”. Rzecz oczywista, bowiem Heszeles otrzymał generalne przedstawicielstwo fabryki na Lwów i Małopolskę Wschodnią. Bösendorfery trafiały na królewskie dwory Anglii, Francji i Rosji. Grali na nich najwięksi: Johannes Brahms, Franciszek Liszt czy Ignacy Jan Paderewski. Zdobywały złote medale na międzynarodowych wystawach, obecne były na arystokratycznych dworach. W 1889 r. manufaktura patronowała pierwszemu Konkursowi Pianistycznemu im. Bösendorfera, zorganizowanemu celem wspierania młodych talentów i studentów ówczesnego Konserwatorium Towarzystwa Przyjaciół Muzyki w Wiedniu, gdzie nagrodą dla zwycięzcy był oczywiście ufundowany przez Ludwika, syna twórcy firmy, Ignacego, fortepian. Tradycja honorowania w ten sposób najlepszego ucznia konserwatorium utrzymuje się po dziś dzień! Sala koncertowa Bösendorfera, należała w latach 1872–1913 do jednych z najczęściej uczęszczanych sal koncertowych Wiednia, w których grano muzykę kameralną.

Zaświadczenie „repatriantki” Karoliny Przysiężnej, ze zbiorów autorki

W latach międzywojennych dźwięki fortepianu Bösendorfera rozbrzmiewały w domu przy ul. Andrzeja Potockiego 76 we Lwowie. To na nim bowiem ćwiczył utalentowany muzycznie chłopiec – Andrzej Nikodemowicz, przyszły pianista i kompozytor. A w ilu jeszcze innych domach? Choć trzeba przyznać, iż nie zawsze przy klawiaturze zasiadali, mówiąc delikatnie, przyszli wirtuozi.

(…) I panna Hela, ta na drugim piętrze,
(Panie, na drogę rozumu ją sprowadź!)
W nagłym natchnieniu, w zadumie najświętszej
Jęła fortepian z furią demolować.

Nie, dosyć tego! Wszystko kornie ścierpię:
Psa, handelesa, dostawczynię mleka,
Ale cierpliwość w końcu się wyczerpie,
Kiedy się słyszy, jak fortepian szczeka.

Anna Kozłowska-Ryś

Tekst ukazał się w nr 7 (443), 16 – 29 kwietnia 2024

X