Z założonymi rękoma fot. belta.by/kaleidoscope/view

Z założonymi rękoma

Gdy w 2016 roku holenderska artystka Margriet van Breevoort kończyła pracę na swoim najnowszym dziełem „Homunculus loxodontus” nie mogła podejrzewać, że podbije ono serca rosyjskich internautów. A jednak, Żdun (Ждун, ros. „ten, który czeka”) stał się dla Rosjan najdoskonalszym zwierciadłem, w jakim mogli zobaczyć samych siebie. Fenomen osobliwej instalacji mówi o tym narodzie o wiele więcej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.

Żduna, w anglosferze zwanego Snorpem, złośliwi mogliby uznać za karykaturę sztuki współczesnej, tworzonej w myśl zasady „nie ma być ładne, tylko oryginalne”. Van Breevoort, gdy zaoferowano jej przyozdobienie szpitala dziecięcego w Lejdzie, postawiła na sporych rozmiarów… Coś. Co konkretnie? Trudno powiedzieć. Na pewno jest to postać – wielka, szara, przypominająca napuchłą larwę z głową lwa morskiego i splecionymi na brzuchu ludzkimi dłońmi. Siedzi w ciszy na krześle poczekalni, wpatrując się przed siebie wzrokiem równie tępym, co świadomym swej tępoty. Żdun nie wyraża żadnych emocji, po prostu jest, biernie oczekuje nie wiadomo na co. Trwa w zawieszeniu, godzi się na swój los i nie zaprząta sobie głowy myślami o jego zmianie. Rozpościera się wygodnie, nie przejmując się tym, że nie ma nóg – i tak by nigdzie nie poszedł. Jest równocześnie namacalny i zanurzony w rzeczywistości, co nieobecny. Jeżeli wierzyć słowom rzeźbiarki, obrazuje stan człowieka czekającego w kolejce do lekarza.

Ale najwyraźniej nie tylko. Postać Żduna dosłownie zalała Runet.

Rosjanie błyskawicznie dostrzegli w Żdunie swoje największe wady narodowe, wykazując się przy tym pogłębioną (i nader celną) refleksją. Przedstawiany często jako pogrążony w zbiorowej malignie naród obnażył niespodziewanie coś, czego mało kto by się u Rosjan doszukiwał – samoświadomość. Naiwnie byłoby jednak sądzić, że wstrząsnęła nimi holenderska rzeźba, że za jej sprawą obudzili się z wielowiekowego snu. Stanąwszy przed osobliwym lustrem i spojrzawszy prosto w oczy odbiciu obdartemu z ułud o wielkości i mitu tajemniczej „rosyjskiej duszy”, wzruszyli ramionami. Zaśmiali się, pokręcili głowami z pobłażaniem i przeszli nad tym do porządku dziennego. „Tacy jesteśmy, co poradzić”. Doprawdy, trudno o dobitniejsze potwierdzenie zbiorowej autodiagnozy. Żdun rozsiadł się wygodnie nad Wołgą i splótł wymownie swe dłonie.

Historia ta nie stanowi w dziejach internetu w żadnym razie precedensu. Aż prosi się o przywołanie „wojak”, prosty, czarnobiały rysunek twarzy, będący dziś jednym ze swoistych symboli kultury sieciowej. Plik, nazwany oryginalnie cieplatwarz.jpg, pochodzi ponoć z polskiego forum obrazkowego, gdzie pojawił się około 2009 roku. Rozgłosu nabrał za sprawą Polaka tworzącego na niemieckim forum Krautchan pod pseudonimem „wojak” wpisy przesycone frustracją i smutkiem. Pieczętował się przy tym „ciepłą twarzą”. Z biegiem lat obrazek ten wyrósł na zbiorową twarz anonimowych „przegrywów”, ludzi o stłamszonej wrażliwości, nieodnajdujących się w społeczeństwie i relacjach międzyludzkich, samotnych i nieszczęśliwych. Wyewoluował w rozmaite formy pokrewne, dając początek memom wychodzącymi daleko poza obszar humorystyczny, a wkraczającym na grunt diagnozowania problemów współczesności. Problemów, których starsze pokolenia nie potrafią dostrzec, a co dopiero zrozumieć. Jest „I know that feel, bro” – symbol solidarności w nieszczęściu „anonów”, swoją drogą oryginalny cytat z wojaka. Są niezliczone warianty wojaka-grafiki – „doomer” (młody człowiek pokonany przez życie, bez szans na związek, awans społeczny i materialny, przytłoczony oczekiwaniami wobec niego, oddający się nałogom i wytracaniu czasu). Jest „NPC” (dosłownie nikt, skrajna forma szarego człowieka), „boomer” (przedstawiciel starszego pokolenia z sukcesami nierozumiejący współczesnego świata współodpowiedzialny za stan doomera), „coomer” (personifikacja samotności przekładanej na zatracanie się w erotyce)… Słowem, cały mikrowszechświat ludzkich nieszczęść skondensowanych w prymitywnych w gruncie rzeczy obrazkach. Jedni używają ich jako żartu, którym można opisać troski i niezrozumienie dla pokolenia Z, drudzy oddają nimi swoje stany, nierzadko kryjąc ból pod płaszczykiem ironii. Jeszcze inni starają się opowiadać za pomocą wojaka i jego rodziny kompletne historie, jak mający prawie milion subskrybentów w serwisie YouTube użytkownik „MillenniaThinker” (swoją drogą, również Polak) tworzący krótkie materiały na pograniczu opowiastek socjologicznych i horroru psychologicznego.

Bywa też, że prawdę o tobie odnajduje w memie ktoś zupełnie inny. Tak było z „Raszką Watnikiem Kanciastoportym”, mówiąc slangiem internetowym, „SpongeBobem Kanciastoportym po tygodniu w Rosji”. Narodził się w 2011 roku na VKontakte jako zrusyfikowana parodia amerykańskiego pierwowzoru. Za jego powstaniem stał co prawda rosyjski satyryk Anton Czadski, lecz na masową skalę wizerunek ten rozpowszechnili dopiero internauci ukraińscy po agresji z 2014 roku. Za ich sprawą Raszka triumfalnie powrócił na łono runetu. Część użytkowników faktycznie, śmiała się z tego, co sobą reprezentował. Inni natomiast zaadoptowali go jako symbol dumy narodowej. Kim jednak jest ten jakże sympatyczny stworek?

Jak to gąbki, czy też wata mają w zwyczaju, Raszka nasiąkł największym krajem świata w stopniu zagrażającym zdrowemu rozsądkowi. Nazwę swą wziął od wacianej kufajki, atrybutu Rosjanina biednego, choć dumnego. Raszka jest kompilacją wszystkiego, co w Rosji najgorsze, a czego nie przedstawia sobą Żdun. Watnik nie ma w sobie bowiem nic z biernego obserwatora rzeczywistości, o nie! On stara się tę rzeczywistość współtworzyć. Epatuje przy tym brudem, głupotą, chamstwem, szarością i beznadzieją, równocześnie dając upust fanatycznemu przekonaniu o własnej wielkości. Ten samozwańczy nadczłowiek odznacza się brutalnością i agresją, co wzmaga tylko jego alkoholizm. Bezlitosny morderca, nieokrzesany barbarzyńca, religijny fanatyk – epitety można by mnożyć w nieskończoność. Postać Raszki miała być odbiciem rosyjskiego nacjonalisty-imperialisty, tego samego „orka”, który przyjechał na Ukrainę gwałcić, mordować i kraść pralki. Ma być maksymalnie odrażający, porażać swą brzydotą i tępotą.

Można zastanawiać się, czy aby nie stanowi swoistego odreagowania niechęci i strachu obywateli niepodzielających wielkoruskiej retoryki. Może przerażać ich, że w telewizji dziennikarz i obrońca praw gejów Krasowski rozpływa się nad topieniem ukraińskich dzieci, w czym wtóruje mu lubiany pisarz-fantasta Łukajenienko. Może mierzić go, gdy widzi syna sąsiadów idącego na zebranie putinowskiej młodzieżówki „Nasi”. Może zbierać go na wymioty, gdy przez miasto paraduje Junarmia w radzieckich mundurach. Może drżeć, gdy w cerkwi u boku popa stoi chuligańska bojówka prawosławnych fundamentalistów. Co z tego? W Rosji z Raszki śmieją się przecież Żduny. Czy nie jest też tak, że Rosjanin przedstawiając siebie jako zdominowanego przez watniki, nie czuje już obowiązku buntu, skoro i tak skazany jest na klęskę? Utrwalając takie przekonanie zdejmuje z siebie odpowiedzialność za walkę o inną ojczyznę – sprawiedliwą, postępową, demokratyczną. Nie jest przecież samobójcą. Co on takiego może zdziałać? Ryzykuje tylko, że odwiedzą go „prawdziwi patrioci” z kijem bejsbolowym. A tak to usiądzie się, splecie szare dłonie i jakoś przebieduje. Przecież i tak nie ma się nóg.

Rosja stoi dziś nie watnikami, tylko Żdunem. Problem z Rosjanami nie polega na tym, że nie potrafią być cywilizowanym narodem, tylko na tym, że czują, że nie muszą.

Maciej Serżysko

Tekst ukazał się w nr 1 (437), 19 – 29 stycznia 2024

X