Współpraca Żytomierszczyzny z Polską fot. z archiwum autorki

Współpraca Żytomierszczyzny z Polską

Czym żyje jeden z obwodów Ukrainy, gdzie mieszka największa społeczność polska, dziennikarka „Nowego Kuriera Galicyjskiego” przekonała się na własne oczy podczas objazdu tych terenów.

Żytomierszczyzna – region Ukrainy, który Polacy zaczęli zasiedlać jeszcze w XVI wieku. W latach 1925-1935 istniał tu polski region narodowościowy, nazwany Marchlewszczyzną. Po jego likwidacji zaczęły się represje Polaków i ich zsyłka na Syberię. Mimo to zamieszkuje tu do dziś największa liczba Polaków – około 50 tys. osób. W samym tylko Żytomierzu do dziś działa kilka świątyń rzymskokatolickich. Przynajmniej było tak przed wybuchem wojny Rosją. Od dawna interesuję się historią i współczesnością tych terenów, ale osobiście odwiedzić tę ziemię nigdy nie miałam okazji – początkowo brak czasu, potem epidemia covid-19, a w końcu wybuchła wojna. Więc, gdy Press-club z Charkowa zorganizował dla dziennikarzy objazd po obwodzie żytomierskim, skorzystałam z okazji i pojechałam, aby dowiedzieć się jak i czym żyje Żytomierszczyzna dziś i jak ukraińskim gminom pomagają polscy partnerzy.

Mój wróg – w Rosji, a ojczyzna – tu

Pierwszym miejscem, które odwiedziłam w stolicy obwodu, był Dom polski. Nie byłam pewna, czy w ogóle funkcjonuje, więc zadzwoniłam. Jednak jego dyrektor Irena Perszko zapewniła, że wszystko działa normalnie. Dlatego z dworca autobusowego od razu ruszam na spotkanie.

– Ile organizacji polskich działa obecnie i czy dużo ludzi wyjechało do Polski po wybuchu wojny – pytam swoją rozmówczynię.

– Oficjalnie zarejestrowanych w samym tylko Żytomierzu mamy 9 organizacji. Są też we wszystkich rejonach i na wsiach – opowiada Irena Perszko. – Najwięcej powstało ich w latach 1990-2000. Potem już tworzono ich mniej. Starsi odeszli, a młodzież wyjechała do Polski – dlatego zostało ich się mniej. Proces migracji rozpoczął się dawno, zaś wojna go tylko przyśpieszyła. Przyczyną migracji była ekonomiczna niestabilność i brak perspektyw. Początkowo na kursy języka polskiego uczęszczało do nas 200-300 dzieci. Prócz tego co roku mieliśmy po kilka grup dorosłych, ubiegających się o Kartę Polaka.

Z początkiem wojny, jak mówi dyrektor, z Domu polskiego dwie nauczycielki wyjechały do Polski. Pytam, więc, dlaczego ona została – Żytomierz był przecież dość intensywnie ostrzeliwany.

– Moja matka była Polką, moi dziadkowie byli Polakami, zasymilowaliśmy się tu – mówi Irena. – W latach 1930 sowieci wywieźli na Syberię prawie całą rodzinę mojej babci. Tam wszyscy zmarli z głodu, a ona cudem ocalała. Dlatego mój wróg jest tam, w Rosji. A ojczyzna – tu. Tak mówi moja 97-letnia babcia, która mnie nauczyła polskiego i prowadziła do kościoła. Nie wyjechałam, bo nie mogłam opuścić dzieła mego życia. Przez kilka miesięcy nie funcjonowaliśmy, a gdy działania wojenne odsunęły się, wznowiliśmy pracę. Misją Domu polskiego jest zapewnienie takich warunków, aby ludzie odczuwali tu polskość, aby byli w pełni Polakami tu, na Ukrainie. My im w tym pomagamy.

Na razie na kursy języka polskiego uczęszcza 40 dzieci. Oprócz tego, jak twierdzi Irena, pracownicy Domu polskiego nadal prowadzą z polską społecznością zajęcia, które prowadzili przed kwarantanną: organizują różne imprezy, spotkania z okazji świąt, konkursy dla dzieci i wycieczki.

Zwiagel i Łomża kontynuują współpracę

Kolejnym punktem mojej trasy była miejscowość Zwiagel (do niedawna Nowogród Wołyński). Jest to jedno z wiodących miast obwodu, które od dawna dążyło do współpracy z polskimi partnerami, wymiany doświadczeń i realizacji wspólnych projektów. Przed rokiem pisałam o tym, że pierwsza umowę o współpracy Zwiagel podpisał z polskim miastem Łomżą w woj. podlaskim w 1995 r.

Dziś o trwającej współpracy opowiada wiceburmistrz miasta Iryna Gudź.

– Nie zważając na obecne wyzwania, które stoją przed nami, powstały nowe możliwości nawiązania współpracy z międzynarodowymi partnerami – mówi Iryna. – Podstawą jest wymiana doświadczeń integracji samorządu regionalnego i biznesu w struktury europejskie, analiza trudności, z którymi zetknęła się w tej kwestii Polska w czasie wstąpienia do UE. Oprócz tego interesują nas opracowanie i realizacja innowacyjnych projektów i poszerzenie możliwości naszych lokalnych przedsiębiorców.

Jak twierdzi Iryna, wszystko zaczęło się od online projektów pomiędzy przedstawicielami Zwiagla i Łomży. Latem 2022 r. delegacja miasta z Iryną Gudź na czele i z udziałem dyrektora Fabryki Mebli „Mirt” Aleksandra Juszczenki wzięła udział w międzynarodowej imprezie „Śniadanie w Łomży”. Przy wsparciu finansowym projektu GIZEU4Business jesienią 2022 r. przedstawiciele władz i prywatni przedsiębiorcy dokonali inwestycyjnego objazdu kilku państw europejskich, wzięli udział w Forum współpracy ekonomicznej miast partnerskich Polski i Ukrainy, które przebiegało w Łomży. Również delegacja Zwiagla odwiedziła Łomżę w maju 2023 r. z okazji Dnia muzeów.

– W najbliższych dniach delegacja naszych nauczycieli, medyków i działaczy społecznych będzie w Łomży na obchodach 605 rocznicy nadania praw miejskich i weźmie udział w konferencji naukowej – kontynuuje i Iryna. – Akurat w tym czasie w Zwiaglu przebiegać będzie wystawa obrazów malarzy z Łomży. Również nasi sportowcy i młodzież weźmie udział w kwalifikacjach do XXIII Igrzysk Młodzieży Szkolnej, które odbędą się 24-29 czerwca br. Planujemy nadal działać w tym kierunku – poszerzać kontakty, angażować ekspertów i realizować wspólne projekty rozwoju naszych gmin.

Konie mają tu lepiej niż w Charkowie

W czasie wojny na Żytomierszczyznę przeniosło się wiele zakładów pracy i firm ze Wschodu Ukrainy. Z jedną z takich struktur zapoznałam się w czasie tego wyjazdu. Do miejscowości Trojanów, niedaleko stolicy obwodu, z Charkowa z mężem i trójką dzieci przeniosła się Anna Szulga, właścicielka stadniny i szkoły jazdy konnej „Szczęśliwa podkowa”.

– Byliśmy ostrzeliwani, a pewnego razu agresor przerwał naszą obronę – wspomina Anna. – Widzieliśmy już na drodze żołnierzy wroga. Nasze wojsko ruszyło do ataku, a Rosjanie w panice rozbiegli się i pochowali po piwnicach. Mój mąż pomagał ich wyłapywać. W tym czasie nasze konie musieliśmy zamknąć w stajni, bo nie wystarczało karmy. Wówczas zrozumieliśmy, że musimy stad uciekać, by ratować dzieci i zwierzęta. Po kilku dniach rakieta trafiła w naszą stadninę. Na szczęście nie wybuchła. To była ostatnia kropla.

fot. z archiwum autorki

Na Żytomierszczyznę rodzina przeniosła się nie od razu. Początkowo przewieźli zwierzęta do obw. dniepropietrowskiego, ale tam warunki były nienajlepsze. Anna nadal poszukiwała lepszego miejsca do przeniesienia się na stałe, a mąż pomagał ratować rasowe konie z innych zagrożonych stadnin. Ktoś ze znajomych poradził im wioskę Trojanów w Żytomierskiem. Zakończyła tam wówczas swą działalność podobna placówka „Koń Trojański”.

– Potrzebna nam była nie tylko ferma, ale i przedszkole i szkoła dla dzieci – mówi Anna. – W Trojanowie wszystko to było obok stadniny. Omówiliśmy warunki i przewieźliśmy tu nasze 24 konie. Dziś działa tu szkoła hippiczna „Szczęśliwa podkowa”. Trenujemy dzieci i dorosłych, a latem mamy zamiar otworzyć obóz nauki jazdy dla dzieci.

Anna mówi, iż od początku udało jej się spotkać ze zrozumieniem miejscowej ludności. Wspomogli stadninę karmą. Przyznaje, że trochę tęskni do Charkowa, ale zawsze można tam pojechać w gości – z Żytomierza kursuje bezpośredni pociąg. Na razie nie ma zamiaru wracać, rodzinie i jej jest tu dobrze. Uczestniczyli już w zawodach, reprezentując obwód żytomierski, i przywieźli cztery medale. Anna planuje hodowlę jej ulubionych wierzchowców rasy ukraińskiej.

fot. z archiwum autorki

W historycznym budynku wolontariuszami są nawet dzieci

Kolejne miejsce, które odwiedziłam – to żytomierska szkoła dla dzieci z niedorozwojem intelektualnym. Mieści się w historycznej budowli – pod koniec XIX wieku jako sierociniec wybudował ją Francuz z pochodzenia baron Jan de Shoduar. Warsztaty szkoły nigdy nie pustoszeją. Wychowankowie pracują tu z zadowoleniem, a większość uważa zajęcia z szycia obuwia za ulubione. Dzieci nie tylko otrzymują zawód, który pomoże im w uspołecznieniu, ale od małego przyzwyczajają się do wolontariatu.

– Robimy tu z konopi wyściółki do butów dla wojskowych– opowiada nauczyciel pracy Oleg Zemnuchow. – Składają się z trzech warstw: pierwsza jako osnowa – z brezentu; dalej dwie warstwy z konopi: wewnątrz grubsza, zapewniający masaż, a górą – cieńsza. Do tego do wnętrza dajemy piołun, jako antyseptyk. Tkanina z konopi ma właściwości pochłaniania wilgoci, a dzięki włóknistej strukturze – przepuszcza powietrze. Stopy w takich wyściółkach nie pocą się i jak termos – zachowują ciepło.

fot. z archiwum autorki

Biolog z wykształcenia, Oleg Zemnuchow opowiada, że już od dziesiątków lat interesuje się konopiami i wyrobami z niej. W czasach sowieckich w jego rodzinie hodowano tę roślinę i kontraktowano do kołchozu. Potem została niezasłużenie zapomniana. Według niego ukraińscy selekcjonerzy z Instytutu Traw w Głuchowie w obw. sumskim wyhodowali rodzaj konopi, nie zawierający narkotycznych związków. Zasiewa tym gatunkiem szkolne podwórko i pielęgniuje wspólnie z uczniami. Potem na starych warsztatach przędą płótno konopiane i produkują z niego nie tylko wyściółki, ale i kostiumy maskujące dla snajperów.

– Dziś opracowujemy rozmaite technologie wykorzystania włókna konopi – opowiada Oleg. – Na przykład – przy szyciu obuwia. Opracowaliśmy „futro” z konopi i włożyliśmy je w zimowe buty. Ludzie chodzili w takim obuwiu i zupełnie nie marzli. Mam nadzieję, że jest to technologia przyszłości.

Berdyczów ma nowego polskiego partnera

Dawne przyjacielskie i partnerskie więzy łączą Berdyczów z polskimi miastami Siedlce, Jawor i Wołów. Niedawno mer miasta Serhij Orluk i burmistrz Częstochowy podpisali umowę o współpracy.

– Dokument potwierdza zamiar obu stron nawiązania współpracy w różnych sferach działalności naszych gmin –mówi kierownik służby prasowej Rady miasta Aleksander Jeżel. – Chodzi o rozwój współpracy instytucji lokalnego samorządu, stworzenie sprzyjających warunków socjalnych i gospodarczych kontaktów, demokratyzacji społeczeństwa. Podpisana umowa przewiduje też współpracę w dziedzinie oświaty, kultury i sztuki, gospodarczej, biznesie, sporcie i turystyce oraz pomocy socjalnej.

fot. z archiwum autorki

Jak twierdzi mer Berdyczowa Serhij Orluk, podpisanie umowy jest wydarzeniem niezwykłej wagi dla obu stron. Dążono do tego przez trzy lata. Stosunki partnerskie rozpoczęły się od współpracy w dziedzinie oświaty. W 2021 r. umowy o współpracy podpisało kilka przedszkoli i szkół Berdyczowa i Częstochowy. Dzięki tym umowom polscy i ukraińscy nauczyciele i wychowawcy uczestniczyli we wspólnych seminariach, konferencjach i rozmaitych projektach, wymieniali między sobą wiadomości i opracowania. To pozytywne doświadczenie współpracy przerzuciło się na inne dziedziny życia. Obecnie w Częstochowie uczy się około 1500 ukraińskich uczniów, dla których Polska stworzyła komfortowe warunki.

Jak twierdzi mer Berdyczowa, polskie miasta partnerskie nadal wspierają Ukraińców podczas wojny. W kwietniu z Częstochowy przysłano 5 generatorów i 8 ładowarek. Przekazano je żołnierzom 189. brygady. I nie jest to pierwszy transport pomocy partnerów dla Ukrainy. Dlatego – jak podkreślił mer miasta – konieczne jest dalsze nawiązywanie partnerskich stosunków z organizacjami międzynarodowymi, fundacjami i przyjaciółmi zza granicy – z każdym kto pragnie wesprzeć w różny sposób ukraińską gospodarkę i wzmocnić Siły Zbrojne Ukrainy.

Ludmiła Pryjmaczuk

Tekst ukazał się w nr 12 (424), 30 czerwca – 27 lipca 2023

X