„Wołyń” – moje stanowisko

„Wołyń” – moje stanowisko

Moje stanowisko – to stanowisko chrześcijanina i Ukraińca. Chrześcijanina – wiernego i duchownego Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego. Ukraińca, który zalicza siebie nie do nacjonalistycznej, ale do chrześcijańsko-konserwatywnej szkoły myśli społeczno-politycznej, który chyli czoła przed postaciami Wacława Lipińskiego i Andrzeja Szeptyckiego, a nie Dymitra Doncowa czy Stefana Bandery.

Michał Szumada z Olsztyna w swoich „Swobodnych uwagach…” („Nasze Słowo” № 21 z 26 maja 2013 r.) poświęcił mojej osobie i poglądom takie oto zdanie: Diakon Piotr Siwicki z Lublina (wykładowca dyscyplin teologicznych dla studentów) uważa, że Ukraińcy powinni oficjalnie przyznać się do mordowania Polaków na Wołyniu i potępić tę haniebną zbrodnię: byłby to konieczny akt „moralnego samooczyszczenia narodu ukraińskiego”. Szumada wymienił mnie wśród trzech przykładów „katolickich hierarchów wysokiej rangi”, których poglądy na temat „Wołynia” nie podobają mu się – zaraz po łacińskim arcybiskupie lwowskim Mieczysławie Mokrzyckim, a przed cieszącym się smutną sławą ks. Tadeuszem Isakowiczem-Zaleskim. Oczywiście, jestem wdzięczny olsztyńskiemu autorowi za uznanie mnie za „hierarchę wysokiej rangi” (jako diakon, znajduję się akurat na najniższym szczeblu drabiny hierarchicznej). Zignorowałbym także błąd w przedmiocie mego zajęcia: jestem z pierwotnego wykształcenia historykiem i wykładam jedynie historię oraz archiwistykę, które do „dyscyplin teologicznych” oczywiście nie należą. Ale to, co [Szumada] napisał o moich poglądach na temat „kwestii wołyńskiej”, wymaga repliki z mej strony.

Moje stanowisko – to stanowisko chrześcijanina i Ukraińca. Chrześcijanina – wiernego i duchownego Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego. Ukraińca, który zalicza siebie nie do nacjonalistycznej, ale do chrześcijańsko-konserwatywnej szkoły myśli społeczno-politycznej, który chyli czoła przed postaciami Wacława Lipińskiego [Wiaczesław Łypynśkyj, 1882 – 1931] i Andrzeja Szeptyckiego, a nie Dymitra Doncowa czy Stefana Bandery.

Jako chrześcijanin nie uznaję zasady odpowiedzialności zbiorowej. „Przyznawać się” i żałować za grzechy winni ci, którzy popełnili zbrodnie, naruszając Boże przykazanie „Nie zabijaj”. Jeśli chodzi o ludzi nie mających udziału w zbrodniach, to wystarczy, że nie będą zbrodni negować, wybielać, usprawiedliwiać i przemilczać, a zbrodniarzy gloryfikować jako bohaterów. W każdym katechizmie, a nawet w katechizmowym rozdziale modlitewnika, można znaleźć listę tak zwanych grzechów cudzych:

Wystawa „Niedokończone msze wołyńskie” w katedrze w Łucku (Fot. Konstanty Czawaga)1. Nakazywać grzech;
2. Nakłaniać do grzechu;
3. Doradzać popełnienie grzechu;
4. Zezwalać na grzech;
5. Pomagać w grzechu;
6. Nie karać za grzech;
7. Bronić grzechu;
8. Pochwalać grzech;
9. Milczeć w obliczu grzechu.

Zatem ten, kto osobiście nie mordował, powinien tylko powstrzymać się od popełniania owych grzechów cudzych. Oczywiście, byłoby to godne pochwały, gdyby ponadto każdy, kto ma taką możliwość, zaangażował się w proces „gojenia ran” poprzez wspólną modlitwę, pomoc dla rodzin ofiar w porządkowaniu miejsc pochówku i tak dalej. Jednocześnie musimy mieć świadomość, że działalność OUN-B i „drugiej” UPA była zjawiskiem stricte regionalnym i absolutna większość Ukraińców (ówczesnych i współczesnych) nie miała i nie ma nic wspólnego z wydarzeniami „wołyńskimi” czy raczej „wołyńsko-halickimi”. Większość Ukraińców, o ile potrzebuje moralnego oczyszczenia (a potrzebne jest każdemu, bo wszyscy jesteśmy grzeszni), to nie w związku z „Wołyniem”.

Jako Ukrainiec nie zgadzam się na podział ofiar na lepsze i gorsze, to jest, odpowiednio, zamordowane w ramach „okrutnego ludobójstwa” i „sprawiedliwego odwetu”. Niechże tych pierwszych będzie więcej niż drugich, niech rzeczywiście działania OUN i UPA będą ludobójstwem, a działania polskich „mścicieli” – „tylko” zbrodniami wojennymi: dla niewinnego, spokojnego człowieka to zupełnie obojętne, czy zabijają go w ramach „ludobójstwa” czy „zbrodni wojennej”.

Jestem także zasadniczo przeciwny temu, aby problematykę moralną związaną ze zbrodniami ukraińskich integralnych nacjonalistów sprowadzać wyłącznie do mordów na ludności polskiej. Niestety, obecnie jesteśmy tego świadkami: w różnych oświadczeniach ukraińskich hierarchów kościelnych i działaczy społecznych mówi się o mordowaniu Polaków (nie do końca wiadomo przez kogo), ich autorzy i sygnatariusze wyciągają do Polaków rękę, nawet „przebaczają i proszą o przebaczenie” – natomiast kwestia ukraińskich ofiar OUN-B przez wyżej wymienionych przedstawicieli ukraińskiej elity jest po prostu ignorowana. We współczesnej Ukrainie szerokim echem w tej sprawie odbija się chyba tylko głos tak zwanych antyfaszystów, stąd też zapewne wziął się pogląd Michała Szumady, że oskarżanie „nacjonalistycznego ruchu” o eksterminację także Ukraińców, to „tradycyjne i zawsze fałszywe” dzieło Moskwy. Tak, jak gdyby to, co pisał Metropolita Andrzej w 1942 roku o „zabójstwie brata-współobywatela”, jak gdyby powojenne wspomnienia melnykowców i bulbowców o brutalnym eksterminowaniu konkurencji politycznej przez banderowców – wszystko to wyszło spod moskiewskiej ręki. Jest to albo naiwność najwyższego stopnia, albo moralna zdrada tych Ukraińców, którzy zginęli za to, że chcieli Ukrainy „nie takiej” lub z niewłaściwym „Wodzem” na czele. Jest to, świadome lub nie, fałszowanie ojczystej historii. Szkoda, że przykładają do tego rękę także przedstawiciele Kościołów – ponieważ właśnie Kościół Chrystusowy jest powołany do roli moralnego drogowskazu społeczeństwa, a przedmiotowy problem, oprócz swego czysto historycznego aspektu (który zresztą sam w sobie posiada duże znaczenie wychowawcze), ma również aspekt bardzo współczesny. We współczesnej Ukrainie działają przecież siły polityczne, które odwołują się do tradycji i ideologii integralnego nacjonalizmu. Redukując wszelkie moralne kontrowersje wokół tegoż nacjonalizmu do „konfliktu ukraińsko-polskiego”, nie odcinając się w porę od integralnego nacjonalizmu jako takiego, przedstawiciele Kościołów ryzykują chociażby tym, iż w przypadku rażących różnic pomiędzy nacjonalistyczną władzą a Kościołem, kiedy Kościół ze względu na swoje fundamentalne zasady powie nacjonalistycznej władzy Non possumus! – nie otrzyma należytego wsparcia od swych własnych wiernych, którym w swoim czasie nie podano odpowiedniej szczepionki przeciwko nacjonalistycznemu wirusowi.

Na koniec przypomnę jeszcze pewne wydarzenie z września 1939 roku. W wiosce Krosienko (ukr. Korosno) w pobliżu Przemyślan miejscowi Ukraińcy, wykorzystując moment anarchii po wtargnięciu Sowietów, ograbili tamtejszych polskich kolonistów. Ot, „było wasze – teraz nasze”. Ograbili tylko, nie zabijali. Gdy jednak dowiedział się o tym błogosławiony Emilian Kowcz (1884-1944), proboszcz Przemyślan i Krosienka, jego reakcja była jasna i jednoznaczna: mówiąc ludziom, że w ten sposób pokazali daremność jego pracy duszpasterskiej („ja was wychowywałem na dobrych ludzi, dobrych Ukraińców – a wychowałem hołotę”), polecił zwrócić zabrane rzeczy. A nie był to chruń czy „ugodowiec” – to był kapelan Ukraińskiej Armii Halickiej, działacz okresu międzywojennego, wielokrotnie represjonowany przez polskie władze. Ciekawe, jakimi słowami określiłby winnych masowych mordów cywilnej ludności, gdyby dożył do lat 1943-1944 na wolności? Można przypuszczać, że te słowa nie byłyby łagodniejsze, niż owe z 1939 roku. I ta „linia” kapłana-męczennika Emiliana, wraz z nauczaniem Metropolity Andrzeja, jest dla mnie niezawodnym drogowskazem, gdy mówimy o ocenie tragicznych wydarzeń lat czterdziestych.

Diakon Piotr Siwicki
Źródło: kresy.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X