Wołyńska Golgota neounitów Jedyna czynna cerkiew neounicka w Kostomłotach

Wołyńska Golgota neounitów

Podczas II wojny światowej w diecezji łuckiej tragiczny los Polaków podzielili też duchowni i wierni obrządku bizantyjsko-słowiańskiego – Ukraińcy, obywatele II RP.

W połowie lat 20. XX wieku na Polesiu powstał ruch prawosławnych, którzy zdecydowali się na odnowienie unii z Kościołem katolickim. Neounici w swojej liturgii używali obrządku bizantyjsko-słowiańskiego, a nie jak grekokatolicy w Galicji rytu bizantyjsko-ukraińskiego.

W 1931 roku papież Pius XI mianował greckokatolickiego redemptorystę z Galicji Mikołaja Czarneckiego biskupem, wizytatorem apostolskim na Wołyniu i Podlasiu dla wiernych obrządku bizantyjsko-słowiańskiego, jednak rząd polski nie wyraził na to zgody, ponieważ nowy obrządek nie był przewidziany przez konkordat Polski z Watykanem zawarty w 1925 roku. Opiekę nad neounitami przejęli biskupi łacińscy czterech diecezji – siedleckiej, lubelskiej, łuckiej i pińskiej. Tymczasem w 1931 roku w Dubnie założono seminarium wschodnie, które później zostało przekształcone w Papieskie Seminarium Wschodnie. Również na obrządek bizantyjsko-słowiański przeszła cześć zakonników łacińskich oraz duchowieństwa prawosławnego. Przed II wojną światową na terenie diecezji łuckiej znajdowało się 11 parafii obrządku bizantyjsko-słowiańskiego oraz kilka w stanie organizacyjnym. Były też 4 parafie obrządku greckokatolickiego.

Wskutek działań wojennych na Wołyniu nie pozostała żadnej wspólnoty neounijnej. Jedyna na świecie cerkiew w tym obrządku czynna jest dziś w Kostomłotach, na Podlasiu w Polsce.

O tragicznym losie księży, zakonników i zakonnic obrządku bizantyjsko-słowiańskiego po raz pierwszy dowiedziałem się z eksponowanej w katedrze łacińskiej w Łucku wystawy pt. „Niedokończone Msze Wołyńskie. Martyrologia duchowieństwa wołyńskiego – ofiar zbrodni nacjonalistów ukraińskich w czasie II wojny światowej”. W kolejną rocznicę „Krwawej Niedzieli” wystawę przywieziono z Lublina. Została przygotowana przez Centrum UCRAINICUM Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, Instytut Pamięci Narodowej Oddział w Lublinie i Katolickie Stowarzyszenie „Civitas Christiana”. Nieco więcej materiału na ten temat znalazłem w książce Marii Dębowskiej i Leona Popka „Duchowieństwo diecezji łuckiej. Ofiary wojny i represje okupantów 1939-1945”, POLIHYMNIA, Lublin 2010. Został umieszczony tam list greckokatolickiego egzarchy Wołynia biskupa Mikołaja Czarneckiego wysłany 2 października 1943 roku ze Lwowa do biskupa łuckiego Adolfa Szelążka. „Korzystam z rzadkiej okazji, żeby wyrazić Waszej Ekscelencji swoje uszanowanie, pozdrowienie i najgłębsze współczucie z powodu smutnych wypadków na Wołyniu – pisał władyka Czarnecki. – Tu dochodzą nas rozmaite wiadomości, ale nie mamy wiernego i dokładnego pojęcia, co się tam dzieje i czyja ręka tym dyryguje. Nieraz modlę się za Waszą Ekscelencję i za Kościół katolicki na Wołyniu. Może Opaczność Boża zlituje się nad nami i wnet położy kres ogromnym cierpieniom na całym świecie. Ze Stolicą św. trudno, a obecnie i niemożliwie, komunikować się”. Dalej zaznaczył, że „do kolonii greckokatolickiej na Wołyniu nie ma możliwości posłać stąd kapłanów, choć ich tam już mało pozostało. Oprócz ks. Serafina, Danilewicza, mówi się, że i ks. Gaducewicz zabity”.

Ks. Serafin Jarosiewicz urodził się w 1896 roku. Został wyświęcony na księdza w Cerkwi Prawosławnej, a w latach trzydziestych przeszedł na obrządek bizantyjsko-słowiański. Pracował w parafiach Dubeczno, Kraska, Tutowicze, Żdżary. Od 1929 roku był proboszczem w parafii Żabcze. Jedna z relacji podaje, że za stawanie w obronie mordowanych Polaków oraz za odmowę przejścia na prawosławie został wraz z grupą wiernych spalony żywcem w drewnianej cerkwi neounickiej w Żabczu. O niektórych okolicznościach śmierci ks. Serafina Jarosiewicza tak informował w liście od 29 maja 1943 roku do kurii łuckiej ks. Dionizy Baran, proboszcz parafii Sienkowiczówka w dekanacie łuckim do kurii łuckiej: „Dnia 27 maja o godzinie siódmej wieczorem w stronę Boremla ujrzeliśmy wielki pożar. Tymczasem rano naoczni świadkowie opowiadają, że spłonęła cerkiew greckokatolicka w Żabczu. Szczegóły takie: Ksiądz Jarosiewicz przez maj wieczorem odprawiał nabożeństwa. Otóż tego wieczoru (27) grupa bandytów otoczyła cerkiew i wypędziła ludzi zebranych na nabożeństwie i podpaliła cerkiew. Ksiądz Jarosiewicz spożył Najświętszy Sakrament i stanął przed ołtarzem z monstrancją w rękach, czekając powolnej śmierci w ogniu. Tak zginął w męczeński sposób unita ks. Jarosiewicz. Hic erat Dei et Ecclesiae amator. Stabat in magna constantia (To był wielki czciciel Boga i Kościoła. Stał sprawiedliwy w wielkiej niezłomności)”.

Dalej ks. Dionizy Baran zaznaczył, że w tej okolicy od dwóch tygodni „powiewają sztandary samostijnej, a Ukrainiec stoi na straży z karabinem w ręce, broni niepodległości”. Kapłan nie wskazał na przynależność sprawców do jakiejś formacji wojskowej czy partyjnej.

Zajścia na tle religijnym w miejscowości Żabcze odnotowano jeszcze w latach 1928-1929, gdy doszło nawet do powołania Komisji Sejmowej, ażeby rozwiązać konflikt między prawosławnymi i neounitami w sprawie posiadania cerkwi w tej wsi.

Wspomniany w liście biskupa Czarneckiego ks. Józef Gaducewicz (1896-1943) przygotowywał się do kapłaństwa w Papieskim Seminarium Wschodnim w Dubnie. Święcenia kapłańskie przyjął w 1935 roku. Pracował w bizantyjsko-słowiańskiej parafii Zastawie, a od 1939 – do śmierci w parafii Kuśkowce Wielkie tego samego obrządku.

W ekspozycji wspomnianej wystawy w katedrze łuckiej zauważyłem zdjęcia dwóch kobiet. Na cmentarzu rzymskokatolickim w Lubieszowie w zbiorowej mogile męczenników lubieszowskich spoczywają szczątki dwóch sercanek bezhabitowych, które pracowały wśród neounitów. Siostra Maria Alojza Gano pochodziła z Moskwy, a siostra Andrzeja Ossakowska urodziła się w Kowlu na Wołyniu. Siostra Alojza podjęła pracę w ochronce dla dzieci unickich, opiekowała się też kaplicą i udzielała pomocy pielęgniarskiej w Lubieszowie i w pobliskich Uhryniczach. Siostra Andrzeja pracowała jako wychowawczyni w sierocińcu dla dziewcząt unickich oraz prowadziła sześciohektarowe gospodarstwo. Prowadziła też działalność misyjną po domach, a także opiekowała się zaniedbanymi rodzinami. Już we wrześniu 1939 roku władze sowieckie wysiedliły siostry z domu zakonnego. Przez pewien czas pracowała jako kucharka, praczka i szwaczka, a po wkroczeniu w czerwcu 1941 roku wojsk niemieckich podjęła pracę w szpitalu w Lubieszowie. 9 listopada 1943 roku uzbrojeni Ukraińcy spędzili do drewnianego budynku w Lubieszowie około 150-200 osób, w tym obie siostry zakonne. Napastnicy zażądali publicznego wyrzeczenia się wiary katolickiej, i po opuszczeniu budynku przez niewielką liczbę osób podpalili go. Razem ze współrodakami i braćmi w wierze zginęły w ogniu s. Alojza i s. Andrzeja.

Ks. prof. dr. hab. Józef Marecki z Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie w jednej z publikacji o męczennikach Wołynia tak wyjaśnił kres życia dwóch kapucynów obrządku bizantyjsko-słowiańskiego: „W czerwcu 1943 roku neounita o. Kasjan Czechowicz z klasztoru Kapucynów w Lubieszowie na wieść o planowanych napadach na polskie miejscowości udał się do siedziby UPA w Kowlu z prośbą, by ich zaniechano. Gdy został zapytany, jak śmie zwracać uwagę dowódcom UPA, zaczął recytować po ukraińsku przykazania Boże. Przerwano mu, gdy doszedł do „nie zabijaj”. Uwięziono go i przekazano Niemcom, a gdy oni „nie znaleźli w nim winy” i polecili uwolnić, został przez Ukraińców po torturach wrzucony z mostu do rzeki Styr. Gdy radzono mu, by nie udawał się do Kowla, oświadczył, że „się ofiarował Bogu na męczeństwo, więc nie lęka się śmierci”. Jego zakonny współbrat br. Sylwester Hładzio przed oprawcami schronił się w świątyni klasztornej. Przymuszany do przejścia na prawosławie za cenę uratowania życia zdecydowanie odmówił. Roztrzaskano mu głowę na ołtarzu, którego się kurczowo trzymał”.

Stefan Hładzio (w zakonie brat Sylwester) był Ukraińcem. Urodził się 21 maja 1909 roku w miejscowości Leszczyny koło Przemyśla w rodzinie Teodora i Marii z domu Ciuba. Do kapucynów komisariatu warszawskiego wstąpił 24 marca 1935 roku w Nowym Mieście. Śluby wieczyste złożył 29 marca 1939 roku w Lubieszowie. Był kucharzem w misji bizantyjsko-słowiańskiej w tym miasteczku na Polesiu.

W sprawozdaniu ze stanu diecezji łuckiej dla Stolicy Apostolskiej kanclerz kurii Diecezjalnej w Łucku ks. Jan Szych napisał, że oprócz poniesionych strat trzech księży nawróconych (neounitów) powróciło na łono Kościoła prawosławnego, czterech księży obrządku greckiego uciekło do Galicji.

Wołyń w przeważającej większości był prawosławny. W okresie zaboru rosyjskiego został rozpowszechniony i wzmocniony wśród ludności Polesia tak zwany ryt synodalny. Wbrew oczekiwaniom masowego powrotu byłych unitów i ich potomków do katolicyzmu nie było. Duchowieństwo prawosławne oraz prorosyjskie środowiska świeckich zastraszało, że odstąpienie od prawosławia równa się zdradzie swej narodowości. Po okupowaniu tych terenów przez armię niemiecką i włączeniu do Generalnego Gubernatorstwa, neounici zostali potraktowani jako prawosławni i włączani na siłę wraz z parafiami do powstałych na Wołyniu Ukraińskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego czy promoskiewskiego Ukraińskiego Autonomicznego Kościoła Prawosławnego. Wołyńskie duchowieństwo autokefaliczne współpracowało z OUN frakcji melnykowskiej, a autonomiści z partyzantką sowiecką. Dla jednych i drugich Kościół Katolicki obojga obrządków i jego duchowni byli kojarzeni jako symbol kultury zachodniej, a rodaków Ukraińców z parafii neounickich potraktowano jako kolaborantów Polaków.

Konstanty Czawaga
Tekst ukazał się w nr 14-15 (258-259) 16-29 sierpnia 2016

Przez całe życie pracuje jako reporter, jest podróżnikiem i poszukiwaczem ciekawych osobowości do reportaży i wywiadów. Skupiony głównie na tematach związanych z relacjami polsko-ukraińskimi i życiem religijnym. Zamiłowany w Huculszczyźnie i Bukowinie, gdzie ładuje swoje akumulatory.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X