Wolfsschanze

Wolfsschanze

Wieczór 24 stycznia 1945 roku we Wschodnich Prusach zapadał szybko. Na bezchmurnym, ciemniejącym niebie pojawiły się czerwone obłoki zwiastujące mroźną noc. Jakoż narastanie wielkiego mrozu czuło się dosłownie każdym skrawkiem ciała. Noc zrobiła się cicha, widna od gwiazd, choć bezksiężycowa. Nagle na terenie lasów, położonych na wschód od miasta Rastenburg, cztery minuty po północy, niebo i ziemię wstrząsnęły eksplozje o nigdzie dotąd niespotykanej sile.

Adolf Hitler trzasnął za sobą drzwiami
W górę biły słupy ognia i kłęby czarnego dymu, podświetlane od dołu następnymi potwornymi wybuchami. Ogromne wstrząsy gruntu rozkołysały wodę w zamarzniętych jeziorach Mój i Siercze. Szalejąca pod lodem woda zaczęła łamać skuwający ją lodowy pancerz. Lód pękał z przerażającym trzaskiem, a uwolniona spod niego woda chlustała wokół jezior, jak chlusta z kopniętej butem, napełnionej miednicy. W odległym o siedem kilometrów Rastenburgu wyleciały z okien wszystkie szyby. Z dachów sypały się dachówki. Ludzie tracili słuch. Obudzeni w środku nocy, byli kompletnie zaskoczeni i kompletnie bezradni. Zdawali sobie sprawę z tego, że dzieje się coś okropnego, ale nikt nie domyślał się nawet, co naprawdę się dzieje. Byliby zdziwieni, gdyby poznali prawdę. To Adolf Hitler opuszczał Prusy Wschodnie i właśnie trzasnął za sobą drzwiami.

Zaraz po wojnie z Polską, która była tylko przygrywką do prawdziwej wojny Adolfa Hitlera, czyli do wojny ze Związkiem Radzieckim, spodziewając się tej właśnie wojny jako następnej, generalicja niemiecka postanowiła zbudować centralny punkt dowodzenia Wehrmachtem gdzieś w pobliżu granicy z radziecką Rosją. Najlepszym miejscem na taką inwestycję wydawały się być tereny Prus Wschodnich. Określono warunki jakie miałaby spełniać lokalizacja obiektu. Musiałby on leżeć możliwie blisko granicy, musiałby mieć dogodny dojazd dla kilku rodzajów komunikacji, a także musiałby zapewniać maksymalne bezpieczeństwo dla pracujących w nim sztabów. Wszystko to musiałoby dodatkowo jeszcze być sprytnie i skutecznie zamaskowane przed oczami wywiadów całego świata, jakie niewątpliwie będą się starały obiekt wypatrzyć i przekazać do zniszczenia.

Budowa kwatery Hitlera
Adolf Hitler poparł pomysł zbudowania takiego centrum, dodatkowo planując połączyć budowę owego centrum sztabowego z własną kwaterą główną. Wydał więc rozkaz swoim adiutantom: majorowi Gerhardowi Engelowi oraz podpułkownikowi Rudolfowi Schmundtowi, by wspólnie z ministrem uzbrojenia i amunicji, którym był słynny budowniczy pierwszej na świecie sieci autostrad inżynier Fritz Todt, znaleźli odpowiednią lokalizację dla tej inwestycji. Tak nota bene. – Autostrady Todta funkcjonują do dziś. Są całkowicie sprawne. Nic się na nich nie kruszy i nic nie osiada pomimo tego, że obecne obciążenia samochodów ciężarowych wielokrotnie przewyższają tamte, z trzydziestych lat ubiegłego wieku.

Na lokalizację naczelnej kwatery Wehrmachtu i kwatery Adolfa Hitlera wybrano położony o siedem kilometrów w linii prostej na wschód od miasta Rastenburg, nieduży las w okolicy leśniczówki Görlitz.

Proszę Państwa. Teraz przejdziemy na nazwy polskie, ponieważ po wojnie cały ten teren włączony został do Polski i wszystkie nazwy zmieniono. Miasto nazywa się obecnie Kętrzyn, a las Görlitz teraz nazywa się Gierłoż. Tak więc, dla mającej powstać kwatery wybrano miejsce w lesie Gierłoż, siedem kilometrów na wschód od Kętrzyna.

Przyszłość pokazała, że miejsce zostało wybrane wyśmienicie. Przez cały okres wojny szukano głównej kwatery Hitlera, o której wiedziano tylko tyle, że znajduje się gdzieś w Prusach Wschodnich. Wywiady Aliantów i Związku Radzieckiego stawały na głowach. Wysyłano szpiegów, analizowano zdjęcia lotnicze, przeszukiwano najdziksze knieje i bezludzia mazurskich lasów… i nic!

Dom komarów (Fot. Bundesarchiv)

Kwatera została zbudowana przez ministra Todta w takim miejscu i w taki sposób, żeby nawet patrząc się na nią, nie widzieć jej. Teren gdzie miała powstać bynajmniej nie był bezludny, chociaż niezbyt gęsto zaludniony. Półkolem otaczały go bagna i jeziora, co już samo w sobie utrudniało swobodne podejście z każdej strony. Ważne też było i to, że do granicy radzieckiej było stąd tylko 60 kilometrów.

Lasek, wewnątrz którego zbudowano kwaterę nie był ani specjalnie duży, ani zbyt mały. Zupełnie przeciętny, taki, jakie rosły sobie dookoła tysiącami. Dodatkowo przez środek tego lasku przechodziła lokalna co prawda, ale wciąż normalnie używana szosa i linia kolejowa z Kętrzyna do Węgorzewa (Angerburg). Kilkaset metrów od miejsca gdzie stał centralny bunkier Hitlera, na skraju lasu zajętego przez kwaterę, znajdował się cmentarz, gdzie od lat chowano mieszkańców okolicznych wsi. Cmentarz był czynny nieprzerwanie przez cały czas trwania budowy i funkcjonowania kwatery. Świadczą o tym daty na nagrobkach, które zachowały się do dzisiaj. Wojsko pilnujące kwatery nie kryło się zbytnio, choć też i nie manifestowało swojej obecności. Wszyscy wiedzieli, że w lesie są jacyś żołnierze, ale wtedy w Prusach żołnierze byli w każdym lasku i nikogo to już nie dziwiło. Wiadomo też było wszystkim, że nie należy podchodzić do takich zajętych przez żołnierzy lasków, bo żołnierze bardzo tego nie lubią i można od nich dostać kulkę w łeb. Żadnemu z wywiadów nie przyszło do głowy, że w takim byle jakim lasku może kwaterować Adolf Hitler i to właśnie najlepiej chroniło kwaterę.

Bez siatek na głowach nie dało się żyć (Fot. Bundesarchiv)

Miejsce to miało też dużo rozmaitych wad, a niektóre z nich ujawniały się dopiero z chwilą pojawienia się ludzi. Może był to teren dobrze nadający się do maskowania, ale był on jednocześnie bardzo nieodpowiedni do zamieszkania. Wieczna wilgoć idąca od bagien dawała latem powietrze duszne i parne, a w czasie wiosny i jesieni, przenikliwe chłody. Zima ciągnęła się tu miesiącami i zdawała się nie mieć końca. Klimat niewątpliwie nie był uzdrowiskowy, ale to jeszcze można było znieść. Nie można za to było znieść komarów. Komary wyrajały się milionami i obsiadały wszystko. Gryzły, jak wściekłe tygrysy. Nie było ich właściwie tylko w zimę, a w okresie ich największego wysypu mieszkańcy kwatery zmuszeni byli do zakładania na głowy pszczelarskich kapeluszy, lub zwyczajnie, okręcania głowy siatką. „Mückenheim” (dom komarów). Taki napis widać na bramce pod którą stoi esesman. Zdjęcie zrobione jest zimą, więc żołnierz nie nosi na głowie siatki. Za to wszyscy uwidocznieni na zdjęciu letnim, muszą już siatki nosić.

Budowę kwatery powierzono Organizacji Todt. Było to ogromne przedsiębiorstwo budowlane stworzone i dowodzone przez inżyniera Todta. Organizacja Todt, skrótowo zwana przez Niemców OT, powstała w roku 1938. Zajmowała się przede wszystkim budownictwem dużych obiektów wojskowych. Miała charakter organizacji paramilitarnej. Posiadała swój własny mundur i podobnie jak w wojsku, stopnie dla szeregowych, podoficerów i oficerów.

 Pod koniec lata 1940 roku ruszyła budowa kwatery, oficjalnie przedstawiana jako budowa zakładów chemicznych „Askania”. Organizacja Todt była firmą wiodącą, ale zlecała też wykonawstwo poszczególnych fragmentów budowy innym, szczególnie wysoce specjalistycznym firmom, takim jak Weys und Freitag, Beton Bauwerke Eckermann, Siemens. Były też firmy zajmujące się tylko doprowadzaniem do obiektów wentylacji i wielka firma ogrodnicza Seitenspinner, przez cały czas trwania kwatery zajmująca się jej maskowaniem poprzez nasadzanie prawdziwych drzew i krzewów, a także budowanie drzew sztucznych i zakładaniem siatek imitujących leśną zieleń, zmienianych wraz ze zmieniającym się kolorem leśnych liści. Firma sprowadziła specjalny rodzaj mchu porastającego skały w Alpach, który dobrze się przyjął na betonowych bunkrach kwatery i utrzymuje się na nich do dzisiaj.

OT skierowało do budowy kwatery około 3000 robotników, wymienianych sukcesywnie, aby nie mogli się zorientować w całości wykonywanych prac. Robotnicy zostali skoszarowani w barakach, jakie wybudowano w Kętrzynie. Codziennie dowożono ich stamtąd na teren budowy koleją. Służył do tego specjalny pociąg. Budowę prowadzono po obu stronach drogi i linii kolejowej Kętrzyn – Węgorzewo. Teren budowy zajmował w sumie 250 hektarów.

Od września 1940 roku ogłoszono okolicznej ludności, że ze względów na budowę fabryki chemicznej zamyka się wstęp do lasu. Budowa trwała nawet w zimę. Plac budowy od razu był maskowany siatkami imitującymi liście lasu, lub zimą, lasu pokrytego śniegiem. Widziałem tę siatkę. Była to sieć z niezwykle mocnego, chociaż cienkiego stalowego drutu. Oka sieci miału kształt sześciokątów. W drut siatki wplecione były kolorowe paski z cienkiego plastiku imitujące liście. Na zielono malowano też deski szalunkowe. Inaczej wielkie połacie szalunków mogłyby zostać zauważone z powietrza. Prusy były wtedy krajem typowo rolniczym, bez jakiegokolwiek zaplecza technicznego, dlatego prawie wszystkie materiały budowlane musiały być sprowadzane z centralnych Niemiec.

 Sztuczne drzewa (Fot. Bundesarchiv)

Pierwszy etap budowy zakończono 23 czerwca 1941 roku. W tym dniu do kwatery przyjechał Adolf Hitler. W tym też dniu Hitler nadał kwaterze nazwę – Wolfsschanze (wolfsszance). W Polsce tłumaczy się to jako Wilczy Szaniec. Nie jest to tłumaczenie precyzyjne. Wolfsschanze powinno się tłumaczyć raczej jako Szaniec Wilka. W tej nazwie nie chodzi o wilka, o zwierzę. Wilk, to był partyjny pseudonim Adolfa Hitlera z czasów, kiedy narodowi socjaliści jeszcze musieli ukrywać się przed policją. Hitler używał wtedy nazwiska Wolf. To właśnie był ten Wilk, któremu teraz wybudowano szaniec.

Kwatera przez cały czas swego istnienia była rozbudowywana i modernizowana. Wciąż wzmacniano grubość betonu chroniącego pomieszczenia wewnętrzne. 7 największych bunkrów ciężkich, pozbawionych okien, miało ściany o grubości od 4 do 6 metrów i stropy grubości od 6 do 8 metrów żelazobetonu!! Na stropach bunkrów ciężkich umieszczono stanowiska artylerii przeciwlotniczej. Bunkry średnie, również bez okien, miały ściany i stropy grubości od pół do 4 metrów. Bunkry lekkie miały okna, które można było osłaniać stalowymi okiennicami o grubości 20 mm. Najczęściej były to stołówki, warsztaty, garaże i obiekty mieszkalne. Było też dużo baraków drewnianych. W sumie na terenie kwatery zbudowano około 200 różnych budowli.

Hitler pokazuje Mussoliniemu (pierwszy od lewej) miejsce zamachu (Fot. Bundesarchiv)

Budowli tej nie dałaby rady nawet bomba atomowa
Największym obiektem był bunkier Hitlera. Na początku był tylko schronem przeciwlotniczym o stropie grubości dwóch metrów z przybudówką posiadającą okna, gdzie była sypialnia, jadalnia i gabinet. Po pojawieniu się u Aliantów ciężkich, wielotonowych bomb lotniczych, Hitler zarządził przebudowę bunkra. Rozebrano przybudówkę, a schron otoczono dodatkową, grubą warstwą żelbetonu. Ściany miały teraz grubość 7 metrów, a strop 8 metrów grubości. Tego nie mogła rozbić żadna bomba, jakie istniały wtedy na świecie.

Eksperci twierdzą, że takiej budowli nie dałaby rady nawet bomba atomowa. Jak się mieszkało w czymś takim? – Okropnie! Zachowała się relacja architekta Adolfa Hitlera Alberta Speera, który tak mówi o Hitlerze i jego bunkrze: „Jeżeli coś, jako symbol ówczesnych czasów może być wyrażone w formie budowli, to właśnie ów schron; z zewnątrz podobny do staroegipskiego grobowca, był właściwie wielkim klocem betonowym, bez okien, bez bezpośredniego dopływu powietrza, budowlą, której ściany betonowe były wielokrotnie większe od powierzchni użytkowej. W tym grobowcu żył on, pracował i spał”.

Prawie wszyscy wypowiadający się na temat kwatery, mówili to samo. Wolfsschanze to było ponure miejsce. Na dworze szalały komary, a wewnątrz bunkrów wciąż było zimno i wilgotno. Szczególnie źle się tam spało. Kładło się do lepkiej, wilgotnej pościeli, a przez całą noc przeszkadzał i drażnił dziamgający dźwięk instalacji nawiewającej powietrze. Nie sposób było tego wyłączyć, bo człowiek od razu zaczynał się dusić!

Każdy starał się mieszkać w lekkich bunkrach z cegły i betonu, z normalnymi oknami, a bunkry ciężkie traktowano jako bunkry przeciwlotnicze. Chociaż kwatera nigdy nie była bombardowana, Hitler zawsze spał w tym swoim bunkrze-grobowcu. Dziwny to był człowiek. Spędził tu prawie równo 800 dni, a razem z nim, chcąc nie chcąc, spędzało tu czas ponad 2000 ludzi. Nikt nie chwalił sobie tego czasu.

Tak naprawdę nie ma pewności, czy największe bunkry miały jakieś kondygnacje umieszczone poniżej poziomu gruntu, czy ich nie miały. Są ludzie, którzy z przekonaniem twierdzą, że pod bunkrami nic nie było, że są to budowle jednopoziomowe. Inni dowodzą, że takie bunkry, jakie widzimy, nie miałyby sensu. Grubość ścian i stropów zdaje się wypełniać sobą całą pojemność bunkra, nie zostawiając miejsca dla ludzi.

Naprawdę tak jest! Budzi to wątpliwości, czy mamy do czynienia ze skończoną całością bunkra, czy też może jest to tylko osłona wejścia do dalszej jego, mieszkalnej części. Powoływano się na opisy kwatery podawane przez odwiedzających ją oficerów. Mówili oni o dużych, przestronnych salach, do których zaraz od wejścia, zjeżdżało się windą… Nie sposób tego sprawdzić, bo pomimo, że z zewnątrz bunkry wydają się być całe, lub nieznacznie tylko naruszone, to po gigantycznych eksplozjach jakie nastąpiły w ich wnętrzu, wszystko jest tam zdemolowane i zawalone.

Sala, gdzie odbywała się narada, zdemolowana wybuchem bomby (Fot. Bundesarchiv)

W kilku największych, zdruzgotanych wybuchami bunkrach znalazłem coś, co mogło być szybem windy. Od razu w bok z korytarza, w betonie bunkra widać idący w dół prawie kwadratowy szyb, zasypany niestety gruzem i wielkimi odłamkami betonu. Dokąd on prowadził?

Kwatera podzielona była na trzy koncentrycznie położone strefy bezpieczeństwa. Każda strefa ogrodzona była własnym płotem z siatki i drutu kolczastego, posiadała swoja własną bramę i wartownię, przejście której wymagało odrębnej, jednorazowej przepustki. Na północ od drogi przechodzącej przez kwaterę zbudowano strefę pierwszą. Były to bunkry Hitlera, Göringa, Bormanna, Keitla i schron dla gości. Poza tym budynki dla ochrony, adiutantury i centrala łączności, a także kasyno, kino i herbaciarnia. Strefa druga, na południe od drogi – to budynki komendantury kwatery, dowództwa Wehrmachtu, ministerstwa zaopatrzenia i ministerstwa spraw zagranicznych. Była tu również bocznica kolejowa. Trzecia strefa leżała najbardziej na zewnątrz. Były to koszary ochrony, składy, magazyny i tym podobne.

Bunkier dla gości, widok obecny (Fot. ketrzyn.naszemiasto.pl)

Szczegółowa kontrola gości
Każdego przybywającego do kwatery, nie patrząc na jego stopień i znaczenie, poddawano SZCZEGÓŁOWEJ REWIZJI I ODBIERANO MU BROŃ! Każdy mógł udać się tylko do tej strefy, do której miał przepustkę. Granice stref wciąż były pod obserwacją pieszych patroli z psami. Ochroną Adolfa Hitlera zajmował się jego zmotoryzowany batalion przyboczny wyposażony dodatkowo w działa przeciwlotnicze i innego rodzaju broń ciężką. Kwatera miała też swoją stację nasłuchu lotniczego mogącą wykrywać samoloty lecące nawet w odległości 100 kilometrów od kwatery!

Teren kwatery otoczony był zaporami z drutu kolczastego i wyjątkowo gęstymi polami minowymi. Pole minowe osłaniające kwaterę miało 10 kilometrów długości, a szerokości od 150 do 180 metrów. Składało się ono z różnego rodzaju min, w skomplikowany sposób przemieszanych miedzy sobą. Na zewnątrz pola znajdowała się wysoka i silna zapora z drutu kolczastego. Dalej na zewnątrz znajdował się wysoki płot z siatki, na której wisiały miny alarmowe.

Zadaniem tego płotu było niedopuszczanie dzikich zwierząt do pola minowego, a jednocześnie wywoływanie alarmu, gdyby ktoś zaczął dobierać się do siatki. Od strony kwatery podejście do pola minowego zabezpieczone było potrójną zaporą typu „concertina” czyli szerokich walców uplecionych z kolczastego drutu. Dwa walce leżące na ziemi z dodatkowym trzecim ułożonym na dwóch poprzednich dawało przeszkodę o wysokości zbliżonej do 2 metrów, której nikt bez narzędzi nie mógł pokonać. Wjazd do kwatery możliwy był tylko poprzez trzy bramy. Zachodnią od strony Kętrzyna, wschodnią od strony Węgorzewa i południową od strony lotniska. Kwatera miała bowiem swoje własne lotnisko. Właściwie były dwa lotniska, ale to drugie, było lotniskiem awaryjnym, trawiastym i położonym wewnątrz pasa pól minowych. Chyba ani razu nie wylądował na nim żaden samolot. Nie było takiej konieczności.

5 kilometrów na południe od kwatery znajdowało się lotnisko, do niedawna należące do aeroklubu kętrzyńskiego. Już od samego początku swego istnienia było lotniskiem dużym i wygodnym. Powstało w roku 1910. W roku 1929 lądował tu na krótki postój gigantyczny sterowiec „Graf Zeppelin”, gdy odbywał podróż dookoła świata. Lotnisko zwało się lotniskiem Weischnuren (obecnie Wajsznory, mała nieistniejąca już wieś). Cywilne lotnisko Wajsznory przebudowano w roku 1940 na lotnisko wojskowe, na którym jednak nie lądowały samoloty bojowe, a przeciwnie, obsługujące kwaterę samoloty pasażerskie, z którego korzystali nie tylko dostojnicy wojskowi i partyjni, ale w większej chyba mierze, wojskowi kurierzy przywożący do kwatery meldunki z dalekich frontów i w drugą stronę, rozwożący rozkazy do walczących wojsk.

Lotnisko powiększono i wyposażono w dwa krzyżujące się ze sobą pasy startowe wyłożone płytami betonowymi. Beton płyt był z góry niewidoczny, ponieważ pokrywała go specjalna trawa. Rośnie sobie ona w najlepsze do dzisiaj, a lotnisko działa znowu jako lotnisko sportowe. Jego użytkownicy nie mogą się nadziwić wspaniałemu systemowi odwodniania pasów startowych zaprojektowanemu dwojako, jako odwodnienie powierzchniowe, przeprowadzone za pomocą systemu rynienek pokrytych stalowymi kratkami i towarzyszące mu, odwodnienie głębokie, prowadzone systemem drenów. Nawet po największym deszczu lotnisko natychmiast jest suche. Lotnisko, jak wszystko dookoła, zmieniło swoją nazwę. Obecnie nazywa się lotniskiem Wilamowo, od nieistniejącego już majątku Wilamowo, czyli kiedyś Wilhelmsdorf.

Tu było kino (Fot. pl.wikipedia.org)

Za czasów istnienia kwatery, na lotnisku mogły lądować wszystkie rodzaje samolotów jakie wtedy istniały w Niemczech. Nawet ogromne, czteromotorowe Condory! Lotnisko posiadało swój pelengator, czyli urządzenie namiarowe do radiowego wyszukiwania samolotów i sprowadzania ich na ziemię w warunkach braku widoczności. Po pelengatorze został tylko schron, w którym był umieszczony. Gdzie podział się pelengator? Może zabrali go cofający się Niemcy? A może spytać Rosjan, czy aby pelengator nie znajduje się tam, gdzie jest carillon z ratusza mojego miasta Olsztyna, który Rosjanie zdemontowali i wywieźli bodaj do Samarkandy. Carillon to ładna i bardzo duża rzecz, bo to jest instrument muzyczny składający się z zespołu dzwonów. Można na tym grać melodie. U nas carillon grał na ratuszowej wieży.

Niektóre rzeczy wywozili Rosjanie, a po Rosjanach niektóre rzeczy wywozili Polacy, kiedy już przejęli tereny dawnych Prus od Rosjan. Na przykład hala sportowo-widowiskowa Ośrodka Sportu i Rekreacji w Mielcu jest jednym z trzech hangarów lotniczych wywiezionych z lotniska w Wilamowie. Poszukiwaczom skarbów do dziś nie daje zasnąć informacja, może i prawdziwa, że na terenie lotniska w Wilamowie do tej pory nie odnaleziono niemieckich podziemnych zbiorników z benzyną lotniczą, której mają tam być ogromne zapasy…

Nawet tony trotylu nie dały rady tym bunkrom (Fot. garnek.pl)

Fritz Todt zginął w wypadku lotniczym?
8 lutego 1942 roku na lotnisku w Wilamowie wydarzył się bardzo dziwny wypadek lotniczy, w którym zginął nie byle kto, bo sławny Fritz Todt, budowniczy kwatery, ale i tego właśnie lotniska. Wypadek zdarzył się o godzinie 8 rano, kiedy Todt miał wracać do Berlina po rozmowach z Hitlerem. Rozmowy prowadzone były w cztery oczy i nikt nie wiedział czego dotyczyły. Musiały być  bardzo denerwujące, bo Todt późną nocą wyszedł od Hitlera jakby nie ten sam. Jeszcze umówił się z Albertem Speerem, że zabierze go rano do swojego samolotu i obaj polecą do Berlina.

Rano Albert Speer wymówił się od wspólnego lotu twierdząc, że źle się czuje i nie poleci. Todt sam pojechał na lotnisko. Pogoda była ładna, widoczność doskonała. Samolot, Heinkel 111, wystartował i zaczął nabierać wysokości. Nagle coś się stało, bo samolot wykonał rozpaczliwy manewr, chcąc powrócić na lotnisko. Manewr powrotu się udał, ale wtedy w przedniej części samolotu nastąpiła silna eksplozja i samolot runął na ziemię. Wszyscy lecący samolotem zginęli. Jako przyczynę eksplozji uznano omyłkowe włączenie przez pilota wmontowanego fabrycznie w samolot urządzenia samoniszczącego. Był to kilogramowy ładunek trotylu, przeznaczony do zniszczenia samolotu, jeśli pechowo przyszłoby mu lądować na terenie nieprzyjaciela. Włącznik urządzenia znajdował się koło fotela pilota. Po jego uruchomieniu eksplozja następowała po trzech minutach, pozwalających na opuszczenie maszyny przez załogę. Tutaj, tego czasu się nie widziało! Wybuch nastąpił bardzo szybko po starcie.

Wielu Niemców nie chciało uznać wersji o przypadkowej eksplozji. Rodzina Todta do dziś twierdzi, że to nie był żaden wypadek lotniczy, a cyniczne morderstwo. Od dłuższego czasu widoczny był narastający konflikt między Todtem i Göringiem. Todt zaczynał też tracić zaufanie Hitlera. Todt był człowiekiem mądrym i rzeczowym. On widział, że tę wojnę Niemcy już przegrały. Że dalsze jej podtrzymywanie jest pozbawione sensu. Prawdopodobnie Hitler chciał się go pozbyć. Choćby i w ten sposób. Niejasności w tej sprawie jest wiele. Czemu to Albert Speer 8 lutego rano tak nagle źle się poczuł, a tego samego dnia po południu już czuł się dobrze i został błyskawicznie mianowany następcą Todta? Czemu to Adolf Hitler w ogóle nie zainteresował się pogrzebem, jakoby tak mu bliskiego Todta? Podczas odprawiania ciała Todta do Berlina, Hitler nie pojawił się nawet na chwilę.

Znalazłem jeszcze jedną informację, która jeśli jest prawdziwa, wystarcza za wszystkie inne. – Specjalny pociąg pogrzebowy z lawetą do przewozu trumny, którym trumna z Todtem odjechała do Berlina, przybył do kwatery siódmego lutego, a więc na dzień przed „wypadkiem”!!

Zamach na życie Adolfa Hitlera
Na terenie kwatery 20 lipca 1944 roku, podczas narady oficerskiej, miał miejsce zamach na życie Adolfa Hitlera, przeprowadzony przez niemieckiego pułkownika Klausa Schenk hrabiego von Stauffenberg. Pułkownik Stauffenberg był szefem sztabu Armii Rezerwowej i to dawało mu okazję do bycia na naradach z udziałem Adolfa Hitlera. Stauffenberg był kaleką. W czasie służby w Tunezji ostrzelały go myśliwce amerykańskie i został wtedy wielokrotnie ranny. Stracił oko, prawą dłoń i dwa palce u lewej dłoni.

Od dłuższego już czasu planował zamach przy użyciu bomby na najwyższych przywódców Rzeszy, ale początkowo starał się, aby była to od razu cała trójka, czyli Hitler, Himmler i Göring. Jest zdjęcie Stauffenberga i Hitlera zrobione w Wolfsschanze 15 lipca 1944 roku, kiedy to Stauffenberg nie dokonał zamachu tylko dlatego, że z trzech typowanych przez niego do zabicia, był obecny tylko jeden, Adolf Hitler. Następna narada w kwaterze miała odbyć się 20 lipca i Stauffenberg postanowił dokonać zamachu choćby już tylko na samego Hitlera.

Jak wiadomo, Hitler przeżył ten zamach, nieznacznie tylko ranny, podczas gdy czterech przypadkowych uczestników narady, zamachu  nie przeżyło. Powodów niepowodzenia było kilka. W ostatniej chwili zmieniono czas narady i miejsce narady. Naradę przyspieszono o pół godziny. Okazało się bowiem, że do Hitlera właśnie jedzie pociągiem dyktator Włoch Benito Mussolini. Trzeba było naradę zakończyć przed jego przyjazdem. Stauffenberg do swoich bomb miał zapalniki chemiczne działające z opóźnienie półgodzinnym. Trochę pewnie spanikował czy zdąży je uzbroić. Nigdzie nie mógł znaleźć spokojnego miejsca, by to zrobić przy dwóch bombach, jakie posiadał. Ostatecznie uzbroił tylko jedną, a drugiej, nieuzbrojonej nie dołączył do tej pierwszej. Spowodowało to zmniejszenie o połowę siły wybuchu. Powinien nieuzbrojoną bombę dołączyć do uzbrojonej. Wybuch pierwszej zdetonowałby i tę nieuzbrojoną.

Dzień 20 lipca był dniem wyjątkowo gorącym. W mokrym klimacie kwatery był to dzień duszny i parny, jak gdyby pozbawiony powietrza. Nie było czym oddychać. Oficerowie zlewali się potem. Narada miała się odbywać w pomieszczeniach bezokiennego, ciężkiego bunkra Adolfa Hitlera, ale tam z kolei panowała temperatura bardzo niska (jak to w głębokiej i ciemnej piwnicy). Tej różnicy temperatur z rozpalonego, dusznego dnia do piwnicznego chłodu nie dało się znieść i naradę przeniesiono do baraku. Wybuch nawet jednej bomby w zamkniętym bunkrze zabiłby wszystkich członków narady. W lekkim baraku z pootwieranymi oknami zabił tylko te cztery osoby. Hitler jak zwykle, miał szczęście…

Polski saper ustawia wydobyte przez siebie miny (Fot. PAP)

Wobec tego, że Rosjanie zbliżali się coraz bardziej, 20 listopada 1944 roku Hitler opuścił Wilczy Szaniec przenosząc się do Zossen koło Berlina. 22 listopada feldmarszałek Keitel wydał rozkaz ewakuacji kwatery. Zdemontowano działa i karabiny maszynowe ze szczytów ciężkich bunkrów, a z kwatery wywożono wszystko, co przedstawiało sobą jakąś wartość. Pod kryptonimem „Inselsprung”, czyli wysadzenie wyspy, rozpoczęto przygotowywać kwaterę do zniszczenia. Do kwatery przyszedł specjalny pociąg złożony z kilkunastu wagonów wypełnionych trotylem i melinitem. Rozpoczęło się minowanie poszczególnych obiektów. Była to mordercza praca, bo do wysadzenia w powietrze ciężkiego bunkra trzeba było użyć od 8 do 12 ton trotylu!! Zakładano zapalniki o bardzo dużej zwłoce, aby saperzy mieli czas na opuszczenie kwatery. W nocy z 24 na 25 stycznia 1945 roku wszystko było już gotowe do odpalenia. Zaraz po północy, w lesie Gierłoż otworzyło się piekło.

Rosyjscy zdobywcy natychmiast natknęli się na niemieckie miny. Szybko zorientowali się, że sama kwatera nie jest zaminowana, miny natomiast i to gęsto, zalegają na otaczającym kwaterę polu minowym. Rosjanie nie próbowali nawet tego pola rozminowywać i przekazali ruiny kwatery Polakom. Polacy wysłali do Gierłoży kompanię zwiadu 2 Warszawskiej Brygady Saperów. Rozpoznano położenie pola minowego i 9 rodzajów min, z czego typowe były tylko 4 rodzaje, pozostałe były szczególnie podstępne i nieznane naszym saperom, którzy poznawali je dopiero w trakcie rozminowywania. Saperzy znajdowali na przykład miny wykonane z grubego szkła! Takiej miny wykrywacze min nie sygnalizowały! Rozminowywanie zaczęto na wiosnę roku 1952, a skończono jesienią roku 1955! Wydobyto wtedy i zniszczono ponad 55 000 min!

W roku 1959 Wojsko Polskie przekazało kwaterę władzom miasta Kętrzyna. Te z kolei wykorzystały kwaterę jako atrakcję turystyczną i poprzez odpowiednią reklamę tego miejsca spowodowały narastający z każdym rokiem napływ turystów chcących zwiedzić Wilczy Szaniec. Nieszczęsne władze miasta nie wiedziały co robią! Takie właśnie marzenie dotyczące swojej kwatery miał Adolf Hitler! Zawsze powiadał, że po skończonej wojnie, kwatera jako pamiątka jego czasów, powinna stać się obiektem odwiedzanym przez licznych turystów.

Szymon Kazimierski
Tekst ukazał się w nr 22 (170) 30 listopada–13 grudnia 2012

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X