Wołanie na puszczy

O tym, że w polsko-ukraińskich sprawach bardzo źle się dzieje, słyszeli już chyba wszyscy. Cóż, moim zdaniem, to w znacznej części prawda – źle się dzieje. Ktoś spyta, dlaczego piszę, że „w znacznej części” jedynie?

Otóż jeśli dobrze się przyjrzeć, jaki jest stan polsko-ukraińskich stosunków i uściślić, gdzie to tak „źle się dzieje”, a także „powęszyć”, czy przypadkiem gdzieś nie dzieje się dobrze, to powstaje obraz pewnej schizofrenii międzynarodowej. W odniesieniu do tego „źle się dzieje” (nie sposób nie zauważyć) że to polityka i politycy (także historyczni politycy) prokurują nam problemy. I problemy te dotyczą właśnie polityki historycznej (bardziej mi pasuje określenie „historia polityczna” albo „upolityczniona”), ustaw, deklaracji, wzajemnych dąsów i oskarżeń czy wreszcie prestiżowych przepychanek.

Nie zamierzam opisywać wszystkich frontów polsko-ukraińskich awantur – większości czytających są one znane, a i tak, by je opisać, miejsca w szanownym Kurierze Galicyjskim mi nie starczy.

Odnośnie do tego, czy „dzieje się dobrze”. Otóż zupełnie niezależnie od wszystkich awantur, sprzeczek i problemów, jakby „innym torem”, spokojnie i harmonijnie, niczym pomiędzy dwoma najlepszymi przyjaciółmi, ma miejsce bardzo poważna, polsko-ukraińska współpraca. Konkrety? Proszę bardzo! Polsko-ukraińska bankowa „swap umowa” złoty/hrywna (4 mld zł), umowa o dostawie polskiej optyki dla ukraińskich pojazdów bojowych, szkolenie żołnierzy ukraińskich przez polskich specjalistów, doprowadzenie polsko-ukraińskiej brygady wojskowej do zdolności bojowej, współpraca przemysłów zbrojeniowych (np. czołg PT-17), uruchomienie kolejnych połączeń kolejowych pomiędzy Polską i Ukrainą, praktycznie otwarcie polskiego rynku pracy dla Ukraińców, ukraińscy studenci w Polsce (stanowią około 60% studentów obcokrajowców), dziesiątki projektów finansowania (przez Polskę) restauracji zabytków w Ukrainie, remont i uruchomienie obserwatorium meteorologicznego i stacji ratownictwa górskiego na górze Pop Iwan („Biały Słoń”), ekspresowe podpisanie umowy o dostawach polskiego gazu dla Ukrainy. Wiem, że wiele z opisanego powyżej (przynajmniej w sferze ekonomicznej i rynku pracy) to biznes, a nie charytatywna pomoc, ale jeśli tak nawet jest – proszę zauważyć – biznesu z wrogiem się nie robi! Świadomie piszę tylko o „wielkiej” współpracy, tej oficjalnej, rządowej, ministerialnej i konsorcyjnej, bowiem polsko-ukraińska współpraca na poziomie organizacji pozarządowych to już zupełnie „inna bajka”. Dlatego, oceniając to, co się między Polską i Ukrainą się dzieje, uważam, że mam prawo napisać „w znacznej części źle się dzieje”, a nie „źle się dzieje i tyle”.

Wracając też do mojej „medycznej” oceny polsko-ukraińskich relacji – czyż to, co się dzieje nie jest oczywistym „rozdwojeniem”? W mojej starej głowie rodzi się pytanie: jak może być jednocześnie tak dobrze i tak źle? Ano, mam na ten temat pewną „autorską” teorię. Polsko-ukraińska współpraca ekonomiczna, wojskowa, energetyczna – to współpraca odbywająca się w sferze międzynarodowej. Wyjaśniam – te działania skierowane są na „rynek międzynarodowy” i współpracę tę determinują wspólne polsko-ukraińskie interesy na tym „rynku” istniejące. Natomiast wszystkie awantury, arogancje, niezręczności i obrazy, chociaż z pozoru mają międzynarodowy charakter, w swej istocie skierowane są na polski i ukraiński „rynek wewnętrzny”. Też nie będę się o tym szczególnie rozpisywał i powtórzę jedynie to, co o polsko-ukraińskich awanturach już kiedyś napisał lwowski historyk, kulturoznawca i politolog Taras Woźniak. Napisał, że ma wrażenie, iż ukraińscy i polscy urzędnicy państwowi nie interesów swoich państw bronią, lecz partyjnych lub swoich osobistych nawet. Obserwując kolejne odsłony polsko-ukraińskiego spektaklu awantur i analizując, kto i jakie może mieć z nich korzyści, nie sposób mi się z p. Woźniakiem nie zgodzić. Propaganda, populizm, sondaże, procenty, wybory. Oczywiście nie tylko to, ale na tym poprzestanę. Ot i tak się dzieje – oczywiste korzyści, szczególnie te wizerunkowe, wynikające ze strategicznej współpracy Polski i Ukrainy, są poświęcane na ołtarzach taktycznych, wewnętrznych, partyjnych i wyborczych rozgrywek „elit politycznych” obydwu państw. Do świadomości społecznej (a jest taki wirtualny twór) przebija się bowiem nie oficjalna, rzeczowa i nudna informacja o polsko-ukraińskiej współpracy (zapewne też część wiedzy o niej jest… no, niejawna), a zgiełk i echa awantur.

Teraz o awanturach nieco napiszę. Nie, nie o kolejnych nieprzemyślanych (co najmniej) działaniach polityków i urzędników przeróżnych, nie o erupcjach emocji, nie o wzajemnych obrazach, wymogach i ciosach. Przepraszam, ale bez konkretów tym razem. Nie będę też pisał o roli „Wielkiego Brata” w wywoływaniu kolejnych polsko-ukraińskich awantur. Prawda, jestem przekonany (i nie tylko ja), że jest to rola niemała (i nie ma tutaj mowy o uleganiu jakimś teoriom spiskowym – są dowody i logika). Jednak tym razem nie o tym.

Chcę napisać o skrajnym egoizmie i o złej woli większości „wielkich” świata polsko-ukraińskiej polityki. To, że polsko-ukraińskie awantury wybuchają, jest przykrym faktem. Wiem, mają one różne przyczyny, różny charakter, różną intensywność. Gdyby jednak pozbyć się emocji i nie kierując się sympatiami i antypatiami, każdą z tych awantur spokojnie przeanalizować, to widać, że część z nich można „zlokalizować” i przy chociaż odrobinie szacunku, wzajemnej życzliwości – ogień ich ugasić. Fakt, nie wszystkie, ale niektóre można. Co ja rozumiem pod pojęciami „szacunek” i „wzajemna życzliwość”? Wystarczy pamiętać, że lekceważenie i obraza bolą tak samo wszystkich. Wystarczy pamiętać, że to co dla jednych jest tylko słowem, dla innych już może być obelgą. Wystarczy pamiętać, że ktoś, kto inne portrety ma na ścianach i inne opowiada historie, może się mylić, ale nie znaczy to, że jest nam wrogiem i musimy go nienawidzić. Wystarczy mieć chęć, by się wzajemnie poznawać. Nie, nie o zmianę poglądów, nie o jakiś kompromis mi chodzi – ja dokładnie i jednoznacznie piszę o wzajemnym poznawaniu się. Takim, gdy kiedy coś postrzegamy i czujemy, to wiemy jak i dlaczego ktoś to samo widzi i odczuwa inaczej. Dobra wola, uczciwość i świadomość tego, że my, Polacy i Ukraińcy nie tylko złe rzeczy, ale i wspólne dobre mamy za sobą, że wspólne, międzynarodowe i strategiczne cele są ważniejsze od wewnętrznych taktycznych rozgrywek – taka świadomość nie dopuściłaby do wybuchu wielu awantur, a i wiele tych już rozpalonych zdołałaby ugasić. Tyle tylko, że u większości naszych (żeby było jasne – polskich i ukraińskich) „wielkich” takiej dobrej woli nie widzę. Przeciwnie! Obserwuję jak kolejne „rozpalają ognie”, jak znajdują zadowolenie w czynieniu rzeczy i wypowiadaniu słów wątpliwych, jak później przed kamerami się prężą. Obserwuję, jak udzielają wywiadów, które rany jątrzą i są pretekstem dla równie bezsensownych „kontr” wywiadów, a te z kolei… Często też różni politycy, eksperci, prezesi, dyrektorzy, dziennikarze bardzo przebiegle „dorzucają drew do ognia”.

Na ten przykład czytasz sobie wywiad z którymś z „wielkich” i niby ten wywiad ma polsko-ukraińskiej sprawie służyć. Tyle że dla wysłowienia jakiejś niby słusznej idei pojednania, przebaczenia, zrozumienia, współpracy, używane są słowa, porównania i określenia niemożliwe do przyjaznego przyjęcia przez Polaków czy Ukraińców. Cynizm, niezręczność czy głupota? Ot i w ten sposób słuszna idea jest dezawuowana.

Inni „wielcy”, niby nic nie mówiąc (w znaczeniu – mówiąc wiele, ale nic konkretnego), tak to czynią, by również nic nie mówiąc, tak negatywne emocje w Ukrainie czy w Polsce wywołać. Są tacy mistrzowie słowa – nic nie powie, a jednak obrazi.

Jeszcze inni wydają się proponować rzeczową dyskusję, podejmować realne działania. Tyle, że to deklaracje tylko! Zazwyczaj bowiem są one „oklejone” tyloma zastrzeżeniami i tyloma warunkami, że mimo teoretycznie ich przyjaznego charakteru, są niczym mur uniemożliwiający jakiekolwiek rozmowy i działania.

Jeszcze inni, wysuwają nierealne żądania – tak w stosunku do Polski, jak i Ukrainy – doskonale wiedząc, że czy to w polskich, czy to w ukraińskich warunkach ich spełnienie jest niemożliwe.

Jeszcze są i tacy, którzy uprawiają zabawną filozofię – kto czytał „W pustyni i w puszczy”, ten wie o co chodzi.

Są też tacy, którzy niebywałą popisują się ignorancją, nadrabiając ją impertynencją – świetnie to ilustruje efekt Krugera-Dunninga). Mówią głośno, z wielką pewnością siebie – tyle, że głupio, bo praktycznie nie wiedzą, o czym mówią. I w ten sposób polsko-ukraińskiej sprawie szkodzą.

Bardzo przepraszam, ale jak wszystko powyższe mogę nazwać inaczej jak „zła wola”? Są to przecież (w większości) działania świadome, skutkujące tym, że za korzyści osobiste czy partyjne płaci się wspólnymi polsko-ukraińskimi sprawami. Rozumiem, że to wołanie o zmianę takiego sposobu uprawiania polsko-ukraińskiej polityki jest zapewne moim kolejnym „wołaniem na puszczy”. Rozumiem, że dzisiejszy świat bardziej ceni nawet niewielkie bieżące korzyści od tych przyszłych, wielkich i strategicznych. Pojmuję też, że, między innymi, właśnie dlatego polityka dzisiaj daleka jest od sentymentów, a i niestety, niekiedy też od logiki i przyzwoitości nawet. Tak, ja to wszystko wiem! Powtórzę – politycy, partie, propaganda, wyborcy, sondaże, wybory. Także – związana z tym „kasa”. Każdy polsko-ukraiński konflikt jest świetnym „słupem” dookoła którego można „tańczyć” i budować sobie popularność, leczyć kompleksy, zbierać zwolenników. Nienawiść jest bowiem łatwiejsza, szybsza i prostsza w użyciu od przyjaźni i miłości. Jest też (przynajmniej w pierwszym momencie) tańsza. Wiem, pojmuję, widzę, rozumiem. Ostatecznym jednak rezultatem nienawiści jest zawsze zniszczenie i ruiny. Warto o tym pamiętać.

Dlatego też, po raz kolejny „na puszczy wołając” proszę, przekonuję i namawiam polskich i ukraińskich „wielkich”, by zmienili sposób w jaki prowadzą polsko-ukraińską politykę. Są przecież dowody na to, że możemy realnie współpracować – chociażby te opisane powyżej. Jest też (nie tylko moje) przekonanie, iż przy wzajemnej życzliwości i dobrej woli do wielu awantur można nie dopuścić, a wiele rozpalonych ugasić. Tego potrzebuje Polska, tego potrzebuje Ukraina. Wołam więc, wołam, może ktoś usłyszy…

Artur Deska
Tekst ukazał się w nr 5 (297) 13-26 marca 2018

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X