Wojna i dominikanki w Czortkowie fot. Igor Rewaga / Nowy Kurier Galicyjski

Wojna i dominikanki w Czortkowie

Po 24 lutego 2022 roku polskie zakonnice mogły opuścić swój dom w Czortkowie i wrócić do Polski. Zdecydowały się pozostać, nawet po tym, jak Rosjanie ostrzelali rakietami to miasto na Podolu. Są nadal z wiernymi, pomagają najbardziej potrzebującym, pozostałym Polakom i ich sąsiadom, rodzinom żołnierzy ukraińskich i uchodźcom wewnętrznym, wysyłają też otrzymaną z Polski pomoc humanitarną na front.

s. Marcelina, fot. Igor Rewaga / Nowy Kurier Galicyjski

– Życie zmieniło się bardzo szybko i bardzo radykalnie – powiedziała s. Marcelina, dominikanka. – Przed wojną tu była sobotnia szkoła języka polskiego, byli chorzy, były dzieci, które przychodzą na zajęcia do świetlicy każdego dnia, i codzienna rzeczywistość – kościół, zakrystia, troska o ludzi. Natomiast w momencie, kiedy rozpoczęła się wojna, miałyśmy bardzo krótki czas, by odpowiedzieć na wielkie pytanie: co my możemy zrobić w danej sytuacji? Oczywiście słyszałyśmy od naszych przyjaciół i naszych władz pytanie, czy nie chcemy wrócić? I od razu było dla nas oczywiste, że nie. Że tu jest nasze miejsce i tu będziemy, tylko w jakim kształcie? Sama obecność i modlitwa to bardzo ważne i dla ludzi to, że nie wyjechałyśmy, było istotne. Ale też zaczęłyśmy szybko szukać możliwości i form pomocy i możliwości jej przekazywania, żeby docierała tam, gdzie ma dotrzeć, a nie gubiła się po drodze. Jeśli chodzi o pomoc, to Opatrzność bardzo szybko o nią zadbała. Ludzie sami kontaktowali się, pytali, w jaki sposób możemy tę pomoc odebrać i jak ją można przekazać. My też szukałyśmy okazji i sam Bóg przysyłał ludzi, którzy jeździli na pierwszą linię frontu, którzy jechali na zajęte i już deokupowane tereny Charkowa, Chersonia. I przychodziła pomoc z różnych stron, z Polski, ze świata, przekazywana z rąk do rąk. W dużej mierze od naszej Fundacji Sióstr św. Dominika. Ale są też inni: prezydent Stalowej Woli, przyjaciele, którzy robili zbiórki u siebie w parafiach, w różnych organizacjach, również Stowarzyszenie Odra-Niemen. Albo jeździłyśmy same. Dary przywozili tutaj odważni ludzie. Natomiast teraz, w ostatnim czasie mamy sytuację, która się zmienia z dnia na dzień. Wspomagamy w dużej mierze Bachmut, Liman. Jeżdżą tam nasi wolontariusze. Również do Berysławia, który jest bombardowany codziennie. Mamy tam księdza grekokatolickiego, który tam ma parafię. Przyjeżdża tu, pakujemy, ładujemy i on wiezie dalej. Natomiast ciekawą, opatrznościową dla nas rzeczą jest to, że od początku zajęcia w naszej sobotniej szkole języka polskiego odbywały się w piwnicy, która była pomieszczeniem lekcyjnym. Kiedy zaczęły się alarmy, dzieci w szkołach nie mogły się uczyć i rodzice musieli zabierać dzieci do domu. Natomiast nasi uczniowie są bezpieczni. Tak, że rodzice bez problemu odsyłają dzieciaki do nas i na zajęcia i do świetlicy, i na zajęcia z języka polskiego czy katechezy.

Po ostrzale miasta przez Rosjan są widoczne ślady zniszczeń.

– Kiedy spadły rakiety i zostało zniszczone kilka budynków, ale przede wszystkim ludzie ucierpieli, okazało się, że mamy okolicę, gdzie nie jest bezpiecznie i ludzie to wiedzą – mówiła dalej siostra Marcelina. – Ludzie tu cały czas mieszkają. Nie mówimy o tym publicznie, ale zarówno mieszkańcy, jak i rodzice naszych dzieci, nasi parafianie mamy takie niepisane prawo, że jesteśmy cały czas w kontakcie i dajemy sobie znać, kiedy jest bezpiecznie, a kiedy nie. Kiedy dzieci mają zejść do schronu i wówczas tam prowadzimy zajęcia w klasie, albo że ewentualnie mogą być tutaj, na naszym terenie. Przychodzą też uchodźcy, ale większość to nasi parafianie, którzy są bardzo zubożeni. Wiadomo, że ceny się podniosły. Przychodzą ludzie, których bliscy dostają wezwanie na front, bo mamy czasem rzeczy, którymi możemy ich zabezpieczyć, z nimi się podzielić. Przychodzą wolontariusze, którzy mają kontakt z wojskowymi i którzy przekazują pomoc poprzez rodzinny transport, albo wysyłają przez Nową Pocztę. Mamy wolontariuszy dorosłych, rodziców, dzieci. Odkąd jest wojna, nasze zajęcia nie są zdominowane przez wojnę, bo to nie byłoby dla dzieci dobre. Dbamy o dzieci, ale też wychowujemy je do odpowiedzialności, do patriotyzmu. Mieliśmy zamówienie na podręczne pakiety. Dzieci przychodzą, pakują je dla każdego żołnierza albo malują, żeby coś tam przykleić. Żeby żołnierze wiedzieli, że ktoś o nich pamięta, że na nich czeka. Mieliśmy też niedawno lekcję pokazową. Nauczyciel plastyki malował z dzieciakami łuski pocisków, które posłużą jako prezenty dla naszych ofiarodawców i sponsorów. Dla dzieci jest to też okazja, żeby zobaczyć, że można ze zła wyprowadzić dobro. Chcemy nauczyć ich pozytywnych rzeczy i szacunku do wolności i pokoju.

fot. Konstanty Czawaga / Nowy Kurier Galicyjski

W tym dniu do Domu sióstr dominikanek w Czortkowie dotarła pomoc od Stowarzyszenia Odra-Niemen. Przyjechali wolontariusze z Rzeszowa i Lwowa. Zakonnice poprowadziły ich do swoich podopiecznych.

Zygmunt Jaworski, fot. Igor Rewaga / Nowy Kurier Galicyjski

Zygmunt Jaworski mieszka w bloku.

– Dziesięć lat pracowałem przy kościele – powiedział. – Byłem i kierowcą, i stolarzem, i sprzątaczem. Na wszystko starczyło mi zdrowia. Ale z czasem się wyczerpało. Wspiera mnie wiara, kościół, a przedstawicielami kościoła są siostry, nasz proboszcz. Ile człowiekowi potrzeba? Niewiele. Bogu dzięki, chleb jest, woda jest. Siostry przywiozły żywność. Bogu dzięki, mamy wszystko. Zdrowia troszkę brakuje… Modlimy się o pokój na Ukrainie. Prosimy o Miłosierdzie Boże dla Ukraińców.

fot. Igor Rewaga / Nowy Kurier Galicyjski

Na obrzeżach miasta odwiedziliśmy osiemdziesięcioletnie siostry Danutę i Irenę Sawickie, które pomimo swego wieku pracowały w ogrodzie. Wyjaśniły swym gościom, że niestety z trudem rozmawiają po polsku, ponieważ po II wojnie światowej w Czortkowie już nie było polskiej szkoły.

Jadwiga Kulczyćka-Diaczyszyn, która samotnie mieszka w domku rodzinnym przy tej samej uliczce, rozmawiała z nami po ukraińsku, jednak stwierdziła, że jest Polką, czyta po polsku i modli się po polsku.

– Nigdy nie byłam w Polsce – powiedziała kobieta. – Wiem tylko, że krewni mojego taty żyli chyba w Gdańsku. Walczył w wojsku polskim, był ranny. Został potraktowany przez sowietów jako zdrajca. Było biednie, ale przetrwaliśmy. Jestem dumna, że ja i moja rodzina są Polakami.

– A my cieszymy się, że panią tutaj widzimy, że widzimy Polkę uśmiechniętą, szczęśliwą – odpowiadał Krystian Fila z podkarpackiego oddziału Stowarzyszenia Odra-Niemen. – Przyjedziemy jeszcze w wakacje i jeszcze herbatę z panią wypijemy na spokojnie i porozmawiamy.

Krystian Fila, fot. Igor Rewaga / Nowy Kurier Galicyjski

Po wizycie u miejscowych Polaków Krystian Fila podzielił się swoimi wrażeniami:

– Jako Stowarzyszenie Odra-Niemen już kilkanaście lat jeździmy na Ukrainę, pomagamy naszym rodakom tutaj mieszkającym. Ale od momentu eskalacji konfliktu zbrojnego na Ukrainie, od lutego 2022 roku, wszystkie nasze praktyczne siły i środki skupiamy na pomocy tutaj naszym rodakom, Polakom oraz ich sąsiadom Ukraińcom. Przyjeżdżamy do Ukrainy dwa razy w miesiącu. Po raz pierwszy jesteśmy w Czortkowie, w tych pięknych okolicach. Przyjechaliśmy do sióstr dominikanek, które wskazują nam adresy, gdzie mieszkają Polacy, dokąd mamy przynieść tę paczkę pamięci, która zawiera nie tylko artykuły pomocne w życiu codziennym, spożywcze, ale też pewien ładunek emocjonalny z Polski dla Polaków, mieszkających na tych ziemiach. Są to duże emocje. Widać, że była to dla nich ogromna radość i niespodzianka, że przyjechaliśmy do nich z Polski. A dla nas jest to lekcja pokory i dumy z rodaków, którzy pielęgnują język polski, kulturę polską, znajomość historii Polski, rozmawiają w języku ojczystym. Odbieramy to jako obowiązek, że powinniśmy pamiętać o nich, że tutaj są. I odwiedzać ich, już nie mówię o pomocy materialnej. Ale ważna jest też taka wizyta w cztery oczy i filiżanka herbaty z nimi.

Już po naszej wizycie przyjechał do Domu sióstr dominikanek wyżej wspomniany przez siostrę Marcelinę greckokatolicki ksiądz Aleksander z Berysławia. Jego parafia i pobliskie miejscowości, których mieszkańcom wraz ze swoimi wolontariuszami pomaga, leżą 5 km nad przerwaną tamą. Tam nie grozi ludziom zalanie, zabrakło jednak wody. Duchowny przekazał podziękowanie wszystkim ofiarodawcom, których pomoc przez dominikanki w Czortkowie dociera do Berysławia. Zapewnił, że każdego dnia w przerwach pomiędzy walką o przetrwanie proszą Pana, by błogosławił wszystkim, dzięki którym jeszcze żyją. Zwrócił się też z prośbą o wsparcie w postaci środków higieny osobistej, środków czystości, zwłaszcza mokrych serwetek.

Konstanty Czawaga

Przez całe życie pracuje jako reporter, jest podróżnikiem i poszukiwaczem ciekawych osobowości do reportaży i wywiadów. Skupiony głównie na tematach związanych z relacjami polsko-ukraińskimi i życiem religijnym. Zamiłowany w Huculszczyźnie i Bukowinie, gdzie ładuje swoje akumulatory.

X