Wojna. Część 7 fot. Dmytro Antoniuk

Wojna. Część 7

28 marca 2022 roku, Kijów: znów w domu

Nie mogę usiedzieć w Kamieńcu. Po prostu fizycznie nie mogę. Cały czas śledzę wiadomości i wydaje mi się, że Kijów już jest mniej więcej spokojny. Ale jednocześnie pamiętam trafienie rakiet wroga w stołecznym Winogradarze, w duże nowe centrum handlowe Retroville i w mojej rodzinnej dzielnicy na zachodzie miasta. Muszę to wszystko udokumentować i zobaczyć, chociaż przede mną było już wielu moich kolegów.

Wyjeżdżam więc z mieszkania w Kamieńcu. Wciąż niespokojnie, ale nie tak jak kiedyś. Tradycyjnie już cała nasza rodzina na chwilę siada „przed drogą”. Nawet kotka i piesek. Zabieram ze sobą torbę pełną jedzenia – nie wiadomo, jak jest z tym w Kijowie, chociaż moi przyjaciele, którzy tam zostali, mówią, że jest tam wszystko. Mój tata i jego żona jadą ze mną. Naprawdę chcą być w końcu w domu. Żona z mamą i naszą kotką pozostają.

Wracamy moim samochodem i po drodze odbieramy mojego przyjaciela N. ze wsi na południe od Kijowa, z którym przeszliśmy razem cały ostatni Majdan. Jest okropnie zarośnięty. Mówi, że zapomniał brzytwy w domu. Wyjechał w pierwszych godzinach po ataku orków na Ukrainę, zabierając żonę i córkę do wsi, w której mieszka jego teściowa. Nie mógł też dłużej siedzieć bezczynnie – w obronie terytorialnej, tak jak mnie, kazano czekać – zgłosił się więc na ochotnika na wyjazd do Kijowa.

Od strony południowej, skąd wjeżdżamy do naszego miasta, jest cicho. Z drugiej strony, w naszej dzielnicy, gdzie N. mieszka niedaleko ode mnie, nieustannie słychać wybuchy, a czasem strzały. Pod swoim domem rodzice spotykają się z sąsiadami. Długo i ciepło rozmawiają, niemal jak z bliskimi, opowiadając o swoich przeżyciach.

Potem spotykamy naszego wspólnego znajomego, który jest tu od jakiegoś czasu i uczy nas rozpoznawać te strzały: jeśli to seria monotonnych wybuchów – to „działa” (nigdy nie mogłem zrozumieć tego pokojowego określenia w odniesieniu do akcji wojskowej) nasza artyleria. Kiedy są to pojedyncze wybuchy – to wróg. Słysząc tę całą kanonadę, decydujemy się nie schodzić do piwnicy (nikt już tego nie robi), tylko spędzić noc na naszych korytarzach. Słońce zaszło i muszę szybko jechać do domu.

Wszystko w mieszkaniu pozostało tak, jak podczas mojej pospiesznej wizyty z polskim przyjacielem i naszym ochroniarzem: nieumyte naczynia, porozrzucane ubrania. Od razu podlewam kwiaty, które tym razem wyglądają lepiej. Od czasu do czasu włącza się alarm powietrzny, więc robię sobie coś w rodzaju gniazda: na podłogę dwie karimaty, poduszki i lekki koc. Obok plecak ze wszystkim, co potrzebne: bielizna, szczoteczką do zębów i grzebień, duża butelka wody, dokumenty, pieniądze, baterie, naładowane powerbanki, przewody do ładowania (już je nie zapomnę!), latarka, składany nóż. Używam przedłużacza do podłączenia lampy stołowej, żebym mógł czytać. Wszystko to buduję za sofą, w salonie przy drzwiach wejściowych. Zamykam drzwi do pokoju dziecinnego i sypialni, opuszczam żaluzje w tych pokojach mając nadzieję, być może na próżno, że ochronią mnie trochę przed stłuczonym szkłem, jeśli w pobliżu wybuchnie. Niewygodnie i twardo. Dopiero tutaj pamiętam, że na rozkładanej sofie mam dwie duże płaskie poduszki, więc kładę je na podłodze i moje prowizoryczne łóżko jest gotowe. Zastanawiam się nad tym wszystkim i jestem bardzo zły: dlaczego do cholery mam ukrywać się we własnym domu, myśląc, gdzie i jak może lecieć rakieta i które ściany i okna są bardziej wrażliwe?! Cholerne faszystowskie bestie.

Pomimo ciągłych nocnych alarmów powietrznych, szybko zasypiam. W domu jest naprawdę bardzo dobrze. W tym dniu postanawiam pojechać do ciotki, która mieszka z mężem w kijowskiej Trojeszczynie, czyli na lewym brzegu. Teraz otwarte są tylko dwa mosty, a z powodu punktów kontrolnych są na nich ogromne korki. Postanawiam nie jeździć samochodem, oszczędzając paliwo. Zamiast tego wsiadam do miejskiej kolei, która kilka dni temu została ponownie uruchomiona z prawego na lewy brzeg. Niezwykle wygodna. Pociąg kursuje raz na godzinę, zgodnie z rozkładem, kosztuje 15 hrywien. Już wsiadając do wagonu, w którym nie ma wielu ludzi, żałuję, że nie wziąłem roweru, bo od przystanku do domu cioci kawałek drogi.

Po drodze wstępuję do supermarketu „Silpo”. Po raz pierwszy od lutego w Kijowie. Tak, są puste półki, ale są też wszystkie najpotrzebniejsze towary (nie ma chyba tylko świeżych ryb). Nawet duże butelki z jogurtem, który moja ciocia tak bardzo lubi. Nie wyjechała z Kijowa. W pierwszych dniach tylko przeprowadziła się do prywatnego domu córki, ale wróciła do swego mieszkania kilka dni później. Przez pierwsze dni ukrywała się w łazience i bardzo się bała (a miała już zawał serca kilka lat temu), ale teraz powoli się do tego przyzwyczaja. Cieszy się mną, z moich skromnych darów (przywiozłem też trochę zieleniny i rzodkiewki, które sprzedawano na ulicy), opowiada, jak przeżyła ten straszny miesiąc. Wziąłem małą butelkę calvadosu z mojego domowego baru. Będzie dla niej najlepszy. Wypijamy razem kilka kieliszków. Jest coś do jedzenia: kurczak, ziemniaki, a nawet ciasto mojej cioci. Gdzież jeszcze jedzenie byłoby takie pyszne!

W drodze powrotnej do pociągu łapię się na myśli, że Trojeszczyna – to stare sowieckie wieżowce, których nigdy nie lubiłem – wydaje mi się bardzo miła. Starsze pary chodzą po ulicach, dziewczyny wyprowadzają psy, na placach zabaw są nawet małe dzieci. Sztuczne jeziora wyposażone są w nowe i doskonałe ścieżki dla pieszych i rowerzystów. Na domach są piękne i zabawne murale. Zawsze bezmyślnie przejeżdżałem tu samochodem, nie zauważając tego. Ale teraz wszystko jest mi tak bliskie. Nie chcę sobie wyobrażać tej dzielnicy w gruzach…

29–31 marca 2022 roku, Kijów: ruiny

Jedzie do mnie Polak P., który zabrał mnie ze Lwowa do Kamieńca. Towarzyszą mu dwie inne osoby z Polski z pomocą humanitarną. P. spędzi noc u mnie, a tamtych dwoje – u mego przyjaciela N. Wiozą całą ciężarówkę chemii gospodarczej, którą rozładujemy później w administracji wojskowej Kijowa. Jeden z Polaków to nasz kolega. Od 2005 roku podróżuje do Czarnobyla jako fotograf i wydaje się, że wie o nim więcej niż ja i mój przyjaciel (był podobnie jak ja przewodnikiem).

Udzieliwszy pomocy przy rozładunku, udajemy się pod adresy Kijowa, gdzie wróg niszczył miasto. Pierwsze miejsce to wieżowiec mieszkalny przy alei Łobanowskiego. Jeszcze w lutym uderzyła go rakieta, wyrywając kilka mieszkań z boku domu. Czytałem już, że moskale uderzyli tutaj, ponieważ mieli nieaktualne informacje, że była tam baza wojskowa. Moim towarzyszom udaje się wspiąć do zniszczonych mieszkań. Wpuszcza ich jeden z lokatorów, który na szczęście o tej porze właśnie wchodzi do domu. Winda działa! Mało tego, wydaje się, że dom nie zostanie zburzony, jak gdzieś słyszałem. Cudem nikt nie zginął w wybuchu. Są tylko ranni. Na zdjęciu zrobionym przez Polaków widzę straszne zniszczenie i przepaść – nie ma ścian zewnętrznych.

Idziemy do zrujnowanego centrum handlowego Retroville. Od fasady prawie nie widzę zniszczeń, ale z tyłu wszystko jest zrujnowane. Wygląda to tak, jakby miało tu miejsce ogniste tornado. Ludzie mówią, że wroga rakieta (mówią, że była to rakieta „kinżal” („sztylet”) trafiła tutaj, ponieważ jakiś idiota zamieścił w mediach społecznościowych zdjęcia naszych żołnierzy i ich sprzętu, które stały w garażach tego centrum. Towarzyszący nam na terenie żołnierz opowiada, że następnego dnia po wybuchu kilka min moździerzowych ponownie uderzyło w okaleczone miejsce, zabijając dwóch dziennikarzy… Jedna z nich – to moja znajoma. Śmierć jest coraz bliżej.

Wchodzimy do środka. Wszystko jest zalane wodą (prawdopodobnie działał tu system przeciwpożarowy) i przykryte potłuczonym szkłem. Widzę zniszczoną księgarnię z ludźmi w środku. To są jej pracownicy. Pokazują mi zniszczone książki, w tym duże, upominkowe wydanie „Kobzara” Szewczenki. Nie wiedzą, co będzie dalej. Mijam rozbite sklepy z materacami, sprzętem AGD, innymi artykułami. Niektórzy właściciele już je stamtąd wyjmują, a gdzieniegdzie wszystko nadal leży na podłodze. Żołnierz mówi, że szabrownicy byli tu już w pierwszych minutach po wybuchu.

Dobrze się dostało francuskiemu supermarketowi budowlanemu Leroy Merlin, ale cieszymy się, bo nadal działają w Rosji i kategorycznie odmawiają opuszczenia rosyjskiego rynku. Nie ma jednak powodu do radości. Nasi ludzie mogli tu zginąć albo zostać ranni. Ale to, co widzę, przypomina mi prawo karmy.

Polacy chcą jeszcze jechać gdzie indziej, ale ja na dziś mam dość ruin w Kijowie. Wracamy do domu i wkrótce zapadam w niespokojny sen.

Dmytro Antoniuk

Dmytro Antoniuk. Autor licznych przewodników po Ukrainie oraz książki w dwóch tomach "Polskie zamki i rezydencje na Ukrainie". Inicjator dwóch akcji społecznych związanych ze zbiórką środków na remont zamku w Świrzu w latach 2012-2013. Tłumacz z języków polskiego, angielskiego i niemieckiego. Stypendysta Programu "Gaude Polonia" w roku 2016, w ramach którego przetłumaczył księgę Barbary Skargi "Po wyzwoleniu: 1944-1956", która ukazała się po ukraińsku w wydawnictwie "Knyhy XXI". Razem z Pawłem Bobołowiczem był autorem akcji "Rok 1920: Pamięć w czasach pandemii", w wyniku której powstała mapa interaktywna miejsc pamięci na Ukrainie oraz foldery, wydane przez Konsulaty RP we Lwowie i Winnice. Od listopada 2020 roku jest autorem i prowadzącym audycji radiowej na Radio WNET - "Wspólne Skarby". Stały autor Kuriera Galicyjskiego od 2008 roku.

X