Wojna. Część 20 fot. Dmytro Antoniuk

Wojna. Część 20

Połowa stycznia 2023: Donbas

– Panie i panowie, zapinajcie pasy! Następna stacja: Bachmut – żartuje nasz kierowca-przewodnik. Nigdy nie życzyłbym sobie takich wycieczek, ale życie zmusza. P. przywiózł wiele bardzo potrzebnych rzeczy swoim wojskowym przyjaciołom, którzy towarzyszą nam w tych dniach. Kupiony za pieniądze generator przywiozłem z prezentacji moich książek w Polsce. Wydaje się, że tutaj na wschodzie nie ma tak wielkiego problemu z prądem, jak w pozostałej części Ukrainy, ale znaleźliśmy miejsce, gdzie można go dobrze wykorzystać.

Tymczasem mijamy ostatnią kontrolę. Dalej, na wzgórzach – ta część Donbasu jest niezwykle malownicza – widać bloki miasta Czasów Jar. Wkrótce mijamy znak „Bachmut”.

Byłem w tym mieście latem 2020 roku. Pamiętam ładne domki w centrum i ogromne podziemne labirynty słynnej tutejszej winiarni, gdzie w czasach sowieckich produkowano „szampana”. Teraz przez Bachmut przechodzi linia frontu.

Jedziemy bez zwalniania. Za oknem nieustannie słychać głośne eksplozje. Mijamy płonący dom… Potem centrum, w którym nie ma ani jednego całego domu, żadnego całego okna. Przed nami na rowerze jedzie cywil. Jak to możliwe?! Nieustannie modlę się, każda sekunda w tym miejscu jest dla mnie pełna grozy, a ten człowiek po prostu jedzie gdzieś w interesach pustymi ulicami, a przecież w każdej chwili może coś przylecieć…

Naszym celem jest kościół Matki Bożej Królowej Różańca Świętego. Jest to stary kościół, zbudowany przez miejscowych katolików w 1903 roku i odnowiony po uzyskaniu niepodległości. Znajduje się w pobliżu rzeki Bachmutka, za którą toczą się boje. Nie wolno nam wychodzić z samochodu. Przez częściowo otwarte okno fotografujemy świątynię, której brakuje części dachu – pod koniec listopada rosjanie zbombardowali kościół.

Dalej jedziemy tymi samymi przerażającymi, opustoszałymi uliczkami w kierunku bazaru bachmutskiego. Dopiero tutaj widzimy kilka osób. Nie więcej niż dziesięć. Bazar zniszczony i spalony. Okoliczni mieszkańcy nie mają wody od maja, prądu od września. Przywożą im chleb i artykuły spożywcze, ale brakuje lekarstw, ciepłej odzieży i latarek. Według różnych szacunków w Bachmucie, gdzie w 2021 roku mieszkało ponad siedemdziesiąt tysięcy osób, pozostało tysiąc. W tym dzieci… Są to głównie osoby starsze, które nie mają środków finansowych i boją się wyjechać w nieznane. Prawdopodobnie całe życie spędzili w tym mieście. Ale trzymać tu dzieci? Nie mogę tego pojąć. Prawie 24 godziny na dobę siedzą w zawilgoconych piwnicach, bez ogrzewania, prądu, wody i łączności (nie ma tu zasięgu dla telefonu, nie mówiąc już o internecie). To niekończący się horror a nie życie…

Przy wjeździe do miasta robimy zdjęcie na tle samolotu. Wszyscy się tu zatrzymują, obok nas kolejna grupa wojskowych, klikających selfie. To prawie kolejka podczas dziwnej wycieczki, która może się skończyć w każdej chwili.

fot. Dmytro Antoniuk

Za oknem miejscowe piramidy – terikony (hałdy). Te sztuczne góry żużlu są dowodem funkcjonowania przed wojną kopalń węgla. Wyglądają złowieszczo. Pędzimy przez Toreck, który do 2016 roku nazywał się Dzierżyńsk i został zdobyty przez rosjan, ale wkrótce został wyzwolony. W porównaniu z Bachmutem jest tu znacznie ciszej, ale wybuchy wciąż słychać niemal bez przerwy. Mijamy prywatne domy, które na tle innych regionów Ukrainy wyglądają bardzo ubogo. Trudno mi sobie wyobrazić ogrody z kwiatami obok, choć wiosną pewnie są tu różne kolory i nie jest tak szaro jak teraz. Wjeżdżamy do wsi, za którą na sąsiednich wzgórzach znajdują się stanowiska moskali. Niedawno trafił tutaj ich czołg. Fotografujemy zniszczoną przez wybuchy miejscową szkołę – na jej ścianie widnieje jasny, pełen nadziei mural z dzieckiem. Ale w pobliżu jest czarny znak, który mówi, że w 2018 roku zginęła tu uczennica w wyniku ostrzału rosyjskiego.

Drogą idzie rodzina: ojciec, matka, córka. P. wysiada z samochodu na krótką rozmowę.

– Nigdzie stąd nie pójdziemy. To nasza ziemia – mężczyzna wyglądający jak pop, odpowiada po rosyjsku. – Nie wiemy, co będzie dalej. Wszystko zależy od naszego rządu. Nie podejmujemy żadnych decyzji – jego żona odpowiada na kolejne pytanie P. Bardzo dobrze znam tę retorykę, charakterystyczną raczej dla rosjan niż Ukraińców.

– W szkole zajęcia prowadzone są w języku ukraińskim na razie online– mówi ich osiemnastoletnia córka, która wygląda na trzynaście lat. – Codziennie idziemy do miasta po zadania, a potem w domu je robię.

Nie obchodzi ich, kto tu będzie. Najważniejsze, żeby nie strzelać. Słyszałem to już wcześniej. Głównie w rosyjskich mediach propagandowych.

Rano jedziemy wiejską drogą. Znów mijamy osobę na rowerze – to jedyny niezawodny środek przemieszczania się tutaj między wioskami. W bagażniku – mój generator i wiele pudełek z lekarstwami. Kierujemy się do punktu stabilizacyjnego, dokąd dowożeni są ranni z pierwszej linii. Przed domem stoi kilka brezentowych noszy poplamionych błotem i krwią. Wewnątrz jest wielu żołnierzy.

– Ten lek – mówi nam lekarz w mundurze – jest bardzo drogi i cudowny. Ratuje życie podczas wstrząsu anafilaktycznego. Można go podać strzykawką bezpośrednio przez ubranie. Ale my tego nie potrzebujemy. Lepiej go dostarczyć do zwykłego szpitala.

fot. Dmytro Antoniuk

Zostawiamy tu kupiony w Polsce agregat i robimy zdjęcia. Lekarze dziękują.

Okoliczni mieszkańcy przychodzą tu od czasu do czasu. Im też udziela się pomocy, jeśli czas pozwala – bardzo często przywożą tu rannych. Jesteśmi świadkami, jak przyjeżdża brygada z okrzykami: „Zranienie w brzuch!” Wjeżdża wózek z rannym żołnierzem, dla którego przygotowano już pokój. Tutaj medycy ratują życie, stabilizują stan rannego, żeby następnie przewieźć go do szpitala.

Obok mnie na wózku inwalidzkim siedzi piękny rudy kot. Coś jest nie tak z jego przednią lapą. Mówię o tym lekarzowi. – Nie uśpimy go, nie martw się – odpowiada. – Zobaczymy.

Nocą w mieście nie opuszcza mnie uczucie strachu. Od czasu do czasu słychać potężne eksplozje, czasem całkiem blisko, choć dzieli nas jakieś trzydzieści kilometrów od linii frontu. Syreny często wyją i w przeciwieństwie do Kijowa, nie milkną podczas całego alarmu lotniczego. Odgłosom eksplozji odpowiada chóralne szczekanie psów. Zwierzęta też nie lubią tych ciągłych ataków.

W dzień jest trochę łatwiej. Na ulicach widać dużo ludzi, kursują tramwaje i trolejbusy. Wszystkie okna w domach są zaklejone taśmami albo zabite sklejką, albo całkowicie zniszczone. Pociski przylatują prawie codziennie, ale życie się nie kończy. Ludzie są już przyzwyczajeni do takich warunków, a wydaje się, że i do jeszcze gorszych…

Pewne bym tu po prostu zwariował. Ale pamiętam życie naszych żołnierzy i rozumiem, że do wszystkiego można i trzeba się przyzwyczaić, jeśli wymagają tego okoliczności. I uświadamiam sobie, że przyjechałem tu na kilka dni, podczas gdy inni są tu cały czas, w tym napiętym, pełnym niepokoju niebezpieczeństwie. Czuję się skrępowany i zawstydzony.

Wracamy. Kierunek – na zachód. Po drodze mijamy miejsca walk z lata i jesieni 2022 roku. Niektóre wsie zostały całkowicie zniszczone. Dosłownie – nie ma ani jednego całego domu, ani jednego całego drzewa. Pomiędzy tymi zgliszczami mijamy spalone czołgi i pojazdy opancerzone. Z daleka widać, jak gęsto usiane są eksplozjami pola. Gdzieniegdzie sterczą w niebo „ołówki” rakiet wystrzelonych z Gradów. Nie wyobrażam sobie, kiedy ta ziemia znów stanie się spokojna, urodzajna, pozbędzie się tych przerażających pamiątek wojny. Czy jej rany się zagoją, czy ludzie tutaj będą mogli cieszyć się życiem, nie słyszeć odległych i bliskich wybuchów, nie dostosowywać się do harmonogramów przerw w dostawie prądu i wody? Czy szczęście będzie tu możliwe…?

Dmytro Antoniuk

Dmytro Antoniuk. Autor licznych przewodników po Ukrainie oraz książki w dwóch tomach "Polskie zamki i rezydencje na Ukrainie". Inicjator dwóch akcji społecznych związanych ze zbiórką środków na remont zamku w Świrzu w latach 2012-2013. Tłumacz z języków polskiego, angielskiego i niemieckiego. Stypendysta Programu "Gaude Polonia" w roku 2016, w ramach którego przetłumaczył księgę Barbary Skargi "Po wyzwoleniu: 1944-1956", która ukazała się po ukraińsku w wydawnictwie "Knyhy XXI". Razem z Pawłem Bobołowiczem był autorem akcji "Rok 1920: Pamięć w czasach pandemii", w wyniku której powstała mapa interaktywna miejsc pamięci na Ukrainie oraz foldery, wydane przez Konsulaty RP we Lwowie i Winnice. Od listopada 2020 roku jest autorem i prowadzącym audycji radiowej na Radio WNET - "Wspólne Skarby". Stały autor Kuriera Galicyjskiego od 2008 roku.

X