Wojna. Część 10 fot. Dmytro Antoniuk

Wojna. Część 10

Zaporoże – miasto blisko frontu

4 czerwca 2022 r.

Jeśli nie brać pod uwagę mojej kilkugodzinnej wizyty na wyspę Chortycę wiosną 1989 roku podczas rejsu z mamą po Dnieprze z Kijowa do Odessy, to nigdy nie byłem w Zaporożu. To miasto zawsze mnie zachwycało historią Kozaków, pierwszą Siczą i w ogóle całą jego architekturą. Do lutego mieszkało tu około 700 tysięcy ludzi, co oznacza, że Zaporoże jest jednym z większych miast Ukrainy. Trzeba było na własne oczy zobaczyć, jak tu mieszkają ludzie, słysząc artyleryjskie wybuchy oddalone o 50 kilometrów, jak wygląda Chortyca z Kozakami.

Nocny pociąg wjeżdża na peron dworca z czasów Chruszczowa z napisem „Zaporoże-1”. Zbiera się tłum: policja sprawdza wszystkich, robi zdjęcia danych paszportowych. Nie widziałem tego wcześniej, ale zgadzam się, że w obecnych okolicznościach tak powinno być.

Po przejściu kontroli wychodzę na duży plac przed dworcem. Wszyscy ci ludzie, którzy przed chwilą byli stłoczeni na peronie, gdzieś zniknęli i plac jest praktycznie pusty. Tylko kilku kierowców minibusów stoi, trzymając w rękach duże tablice z napisem „Berdiańsk”. Tak, to okupowane miasto nad morzem Azowskim i jeżdżą tam ludzie z Ukrainy. Prawdopodobnie pozostali tam krewni, rodzice, może dzieci. Obwód zaporoski wraz z obwodem charkowskim jest jedynym miejscem, gdzie od czasu do czasu otwierają się tak zwane „korytarze humanitarne” (tu z okupowanej Wasyliwki) i ludzie, którzy jeszcze cztery miesiące temu spokojnie podróżowali z Zaporoża do Berdiańska i Melitopola, teraz odważywszy się na taką podróż, muszą przynajmniej spisać testament, ponieważ można nie wrócić…

fot. Dmytro Antoniuk

Postanawiam iść pieszo do centrum. Jest to około sześciu kilometrów, choć widzę, że centrum miasta rozciąga się prawie do samej Chortycy, która nie jest blisko. Po obu stronach alei Sobornej, najdłuższej w Zaporożu, ciągną się ściany niekończących się hal różnych fabryk. Nieco dalej widzę duży napis „Auto-ZAZ”. To tutaj montowano ładnego, lecz niezbyt niezawodnego Zaporożca, a obecnie „Tawrię” i „Daewoo-Lanos”. Nic dziwnego, że te fabryczne gmachy ciągną się w nieskończoność.

Zwracam uwagę na sowieckie tablice i pomniki. Jeden z nich przeraża mnie szczególnie. Widnieje na nim napis w języku rosyjskim: „Czekistom-spadochroniarzom, którzy zginęli podczas misji bojowej za liniami wroga latem 1942 r.”… Cholera! W całym kraju burzone są sowieckie pomniki, w tym te poświęcone II wojnie światowej, a tu – czekiści. Cóż, to osobny temat, bo nie tylko w Połtawie mamy jeszcze pomnik „Zwycięstwa w bitwie pod Połtawą 1709 roku”, nawet w Kijowie są rzeźby Szczorsa i Watutina (!). Hańba! Wydaje się, że na dekomunizację w Zaporożu wcale się nie zanosi.

fot. Dmytro Antoniuk

Znajduję się w pobliżu bazaru. Ludzie mówią głównie po rosyjsku, ale słychać też surżyk (gwara, mieszanka rosyjskiego i ukraińskiego – red.). Nie ma już też niskiej wartości rosyjskiej popsy, jak to zwykle bywa w takich miejscach – to już spore osiągnięcie. Oto skwer, pośrodku którego stoi pomnik grupy szczęśliwych sowieckich pionierów z lat 50. Ale w pobliżu widzę też bardzo stare domy, pochodzące z czasów carskich. Zaczyna się stare miasto. Do 1921 r. nosiło nazwę Aleksandrowsk, na cześć twierdzy o tej samej nazwie, która powstała tu w 1770 r. Prawie do końca XIX wieku było to niewielkie miasteczko powiatowe, które ożywiały jedynie kolonie niemieckich emigrantów, sprowadzonych tu przez Katarzynę II i Żydów. Na początku XX wieku większość handlu Aleksandrowska należała do tych ostatnich. Ale wszystko zmieniło się wraz z budową kolei, co doprowadziło do powstania dużych zakładów i fabryk.

Stara część miasta jest w większości jednopiętrowa. Jest tu cicho, co sprawia wrażenie, że nie jesteś w stolicy regionu, lecz w tym dawnym prowincjonalnym mieście powiatowym. Odczuwa się klimat południowy: co drugi prywatny dom jest porośnięty winogronem, drzewa to głównie akacje… Upał. Niektóre budowle mają dość ciekawą architekturę i jest tu coś do zobaczenia. Na jednym z nich wisi tablica głosząca: „Ponad 700 dzieci zginęło w tym miejscu w Domu sierot podczas Wielkiego Głodu w latach 1932-1933”. Nieco dalej na fasadzie Domu Kozaka widzę granitową tablicę z wizerunkiem Bajdy Wiśniowieckiego. To centrum współczesnych Kozaków zaporoskich. Naprzeciw znajduje się duży, okazały gmach w stylu eklektycznym. Jest to Muzeum krajoznawcze w Zaporożu, w pobliżu którego murów ustawione są kotwice z XVII–XVIII wieku, prawdopodobnie znalezione na dnie Dniepru. Szkoda, że muzeum jest nieczynne, choć są to godziny pracy.

Ciekawe, że w ciągu kilku godzin, które już spędziłem w mieście, nie słyszałem żadnych eksplozji, mimo iż front jest stąd stosunkowo blisko.

Moim celem jest dotarcie do Chortycy, by zrobić zdjęcia zrekonstruowanej Siczy Zaporoskiej. Ta drewniana forteca jest częścią Rezerwatu narodowego i w czasie stanu wojennego jest zamknięta. Tu chyba nie wystarczy mi akredytacja Sił Zbrojnych. Poprzez znajomych udaję się do dyrektora rezerwatu. Okazuje się, że jest na froncie i że dziś na jeden dzień wrócił do domu. Nie mam oczywiście prawa odrywać go od rodziny, ale uprzejmie wysyła mi do pomocy swego zastępcę, nawet z samochodem. Okazuje się, że na wyspę, bez jego eskorty, dotarłbym (chyba taksówką) tylko do pierwszego punktu kontrolnego, których jest tu wiele.

Mijamy ogromny most Preobrażeński przez Dniepr. W oddali widać masyw Dnieprogesu, a także nowy most linowy z wysokim pylonem. Aktywnie budowano go przed inwazją rosyjską i już częściowo dopuszczono do ruchu. Teraz budowa została wstrzymana.

fot. Dmytro Antoniuk

Jesteśmy przed murami republiki kozackiej, którą była Sicz Zaporoska. Ze względu na sprawiedliwość historyczną trzeba powiedzieć, że pierwsza fortyfikacja zbudowana przez Dmytra Bajdę Wiśniowieckiego znajdowała się na małej wyspie Bajda koło Chortycy, ale w późniejszych wiekach Kozacy mieli swoją bazę właśnie tu, gdzie teraz się znajdujemy.

Skały wznoszą się nad Dnieprem między wyspą a Dnieprogesem. Są to pozostałości ostatniego, dziewiątego progu o nazwie Wolny, który dziś jako jedyny jest widoczny nad wodą. Właściwie to stąd pochodzi nazwa Zaporoże – za Progami. Podobno Kozacy, skazywani na śmierć, byli przywiązywani do tych skał i tam pozostawiani. Dno rzeki jest tu zaśmiecone wieloma pozostałościami statków z różnych epok, w tym słynnymi czajkami kozackimi. Kilka z nich wydobyli archeolodzy podwodni i obecnie znajdują się w magazynach rezerwatu.

W 2011 roku podniesiono też z dna miecz z X wieku, możliwie należący do legendarnego księcia Światosława, który zginął gdzieś tutaj w zasadzce Pieczynigów. Według kronik bizantyjskich książę miał na ogolonej głowie czub, wąsy i kolczyk w uchu. To on był założycielem kozackiego stylu.

Idziemy wzdłuż pustego Majdanu Siczowego, pośrodku którego stoi wspaniała drewniana cerkiew Pokrowska. Jest czynna i nabożeństwa odbywają się tu zazwyczaj w święta. Dziwne, że nie widać tu ludzi…

Słyszę pojedynczy wybuch. Mój przewodnik mówi, że do frontu jest stąd niecałe 50 kilometrów. Mówi też, że Zaporoże było kilkakrotnie ostrzeliwane rakietami i że były ofiary. Dużo więc osób wyjechało i trudno teraz powiedzieć, ilu z tych 700 tys. mieszkańców pozostało.

Po zrobieniu zdjęcia wsiadam do samochodu. Wracamy, i nagle widzę na drodze ogromnego brązowo-zielonego węża. To wąż sarmacki. Nie jest trujący, krewny boa. Niestety nie mam czasu na fotografowanie. Na Chortycy jest kilka stref naturalnych, a w niektórych miejscach zachował się prawdziwy step. Tak właśnie wyglądały Dzikie Pola w czasach Kozaków, których od dawna nie ma poza wyspą. Jest tu wiele endemitów, w lasach dużo zwierzyny. Niezwykle ciekawe miejsce. Szkoda wyjeżdżać.

Już w centrum miasta na jednym z budynków widzę kilka dowcipnych antyrosyjskich plakatów poświęconych okupowanym miastom obwodu zaporoskiego. Autorom nie zabrakło humoru i fantazji, a także artyzmu. Cudownie jest spotkać coś takiego po pomniku czekistów. Tym milej, że plakaty przyciągają uwagę młodych przechodniów, którzy zatrzymują się, by lepiej przyjrzeć się i zrobić zdjęcia. To przykład skutecznej propagandy, której wszyscy potrzebujemy do walki z kłamstwami Moskwy. Dodaj odrobinę humoru do patriotycznego przekazu, jak na tych plakatach, i skuteczność jest gwarantowana.

Postanawiam zejść nad Dniepr. Słońce pali niemiłosiernie. Staram się chodzić w cieniu drzew. Po pewnym czasie słyszę ludzkie głosy. Tuż za zielenią znajduje się plaża. Idę po piasku, który natychmiast wpycha mi się do butów. Z jakiegoś powodu pamiętam o minach, choć Zaporoże nie było okupowane i nie ma ostrzeżeń, ale instynkt nabyty w innych niebezpiecznych miejscach aktywuje się. Prawdopodobnie nie prędko będę mógł spokojnie spacerować po piasku beztroskiej plaży. Miny-pułapki cały czas chodzą mi po głowie.

A ludzie spokojnie tu kąpią się, piją piwo, opalają się. Dotykam wody Dniepru. Rzeki, którą zachwycam się od dzieciństwa. Szkoda, że komuniści zalali te odwieczne kozackie progi, którymi uciekinierzy schodzili do Niżu, a sienkiewiczowski Michał Wołodyjowski chadzał z poselstwem.

Wracam na dworzec długimi alejami. Dobrze, że po drodze trafiłem na beczkę ze wspaniałym kwasem chlebowym, którego ostatnio z jakiegoś powodu nie widuję w Kijowie, choć kiedyś był wszędzie. Piję ten ratujący życie płyn i myślę, że Zaporoże bardzo przypomina mi kurort Koblewo nad morzem Czarnym, do którego moi rodzice wysyłali mnie z dziadkami, gdy byłem dzieckiem. To samo uczucie spokojnego, gorącego, dusznego letniego dnia, kiedy nie ma szkoły, kiedy idziesz popływać przed 11:00 i po 16:00, a po obiedzie, po zjedzeniu arbuza, po prostu śpisz, bo nie możesz robić cokolwiek innego.

To jest ukraińskie południe. Jego zakurzone, spalone, stepowe piękno. Kto jest w stanie je zrozumieć, zakocha się. I nie do zniesienia jest myśl, że jak wcześniej z moją babcią, a później z córką, nie będę mógł w najbliższym czasie pojechać na plaże naszego Morza Czarnego. Przynajmniej w obawie przed zaminowanym wybrzeżem. Przepędzimy wrogów i zwolnimy wszystko! Trzeba w to wierzyć, w przeciwnym razie dalsze życie nie będzie możliwe w pełni.

Dmytro Antoniuk

Dmytro Antoniuk. Autor licznych przewodników po Ukrainie oraz książki w dwóch tomach "Polskie zamki i rezydencje na Ukrainie". Inicjator dwóch akcji społecznych związanych ze zbiórką środków na remont zamku w Świrzu w latach 2012-2013. Tłumacz z języków polskiego, angielskiego i niemieckiego. Stypendysta Programu "Gaude Polonia" w roku 2016, w ramach którego przetłumaczył księgę Barbary Skargi "Po wyzwoleniu: 1944-1956", która ukazała się po ukraińsku w wydawnictwie "Knyhy XXI". Razem z Pawłem Bobołowiczem był autorem akcji "Rok 1920: Pamięć w czasach pandemii", w wyniku której powstała mapa interaktywna miejsc pamięci na Ukrainie oraz foldery, wydane przez Konsulaty RP we Lwowie i Winnice. Od listopada 2020 roku jest autorem i prowadzącym audycji radiowej na Radio WNET - "Wspólne Skarby". Stały autor Kuriera Galicyjskiego od 2008 roku.

X