Nasze piętnastoletnie wędrówki Okno po lewej na górze – tu się wszystko zaczynało – Dudajewa 12 (d. Zimorowicza), fot. Krzysztof Szymański

Nasze piętnastoletnie wędrówki

Piętnaście lat to duży okres czasu. Nawet nie wydaje się, że już tyle lat minęło od chwili, gdy na firmamencie prasy polskiej na Ukrainie ukazał się pierwszy numer „Kuriera Galicyjskiego”. Była to właściwie kontynuacja dodatku do „Gazety Lwowskiej”, zatytułowanego „Z grodu Rewery”. Nowe pismo wypływało na szersze wody i miało aspiracje.

Nie będę opisywał trybu wydawania naszej gazety, pozyskiwania prenumeratorów, dystrybucji. Chcę przypomnieć adresy, pod którymi wydawany był „Kurier”. W ciągu tych lat zmieniliśmy ich kilka i każdy lokal wspominamy z sentymentem, prawie z rozrzewnieniem.

Wszystko zaczęło się w domu przy ul. Dudajewa (d. Zimorowicza) 12. Tutaj, w starej lwowskiej kamienicy w centrum Lwowa, na drugim piętrze, w użyczonym niewielkim pokoju z kuchnią-korytarzem redagowano gazetę przez kilkanaście lat. To tu nasza nieoceniona pani Maria Basza trudziła się nad łamaniem stron gazety, zgłębiała kolejne aktualizacje programów komputerowych, odwoziła dyski z przygotowanymi stronami gazety do drukarni. Czasy się zmieniały, pojawił się mocniejszy internet i było wygodniej już pracować na miejscu.

Bywało różnie. Iluż to ludzi przewinęło się przez ten lokal… Ileż czasu spędził na rozmowach nasz szef Mirosław Rowicki. Rozmowy toczyły się o wszystkim – wspominano, dyskutowano, snuto plany. Czasami bywało gwarno i siwo od dymu papierosowego – z czym usilnie walczyła pani Maria. Czasem było tu jak makiem zasiał. Słychać było tylko stukanie klawiszy i turkot drukarki. Tutaj z redakcji staliśmy się zalążkiem „koncernu medialnego”. To chyba tutaj Mirek po raz pierwszy postanowił gazetę drukowaną na papierze rozszerzyć o wydanie internetowe, a następnie o grupę filmową. Tu otrzymaliśmy kamerę – olbrzymią, ciężką, na kasety. Właśnie z nią stawialiśmy pierwsze kroki, kręcąc filmiki na lwowskich ulicach i przymierzaliśmy się do rzeczy poważniejszych.

Z czasem grono pracowników redakcji zaczęło się powiększać. I gdy było nas już więcej niż cztery osoby – miejsca zaczęło brakować. Trzeba było szukać coś nowego. Zawsze jednak ten lokal wspominamy ze wzruszeniem i łezką w oku.

Z balkonu na górnym piętrze prawie zaglądaliśmy w okna Konsulatu – Rutkowycza 12 (d. Dąbrowskiego), fot. Krzysztof Szymański

Nowe pomieszczenie redakcji znalazło się nieopodal Konsulatu Generalnego RP przy ul. Rutkowycza (d. Dąbrowskiego) 12 (ach ta „12”). Było tu bardzo przestronnie, aż za bardzo – dużo wielkich pokoi na dwóch poziomach. Na poddaszu urządzono pokoje gościnne, na dole – redakcyjne. Latem na poddaszu nie dało się wytrzymać – było nadzwyczaj duszno. Tutaj po raz pierwszy urządzono nam studio radiowe – koncern się rozrastał. Było nas już sześć i więcej osób, i po tych pokojach szukaliśmy się – takie były przestrzenie. Mieszkanie niezłe… ale na drugim, austriackim, piętrze o wysokości sufitów prawie 4 m… Stąd liczba stopni schodów na nasze piętro była ogromna. Oznaczało to trud dźwigania kilkunastu paczek i następnie zniesienia toreb z gazetami na dół, by je odwieźć na pocztę do Przemyśla. Nabiegaliśmy się po tych schodach, oj nabiegali…

Na szczęście, po krótkim czasie właściciel odmówił nam dalszego wynajmu i znów trzeba było się przenosić. Tym razem szef postanowił wynająć lokal na parterze. Tak się też stało. Kolejnym naszym adresem była ul. Konowalca (d. 29 Listopada). Tym razem zdradziliśmy „12-kę”, bo dom był pod nr. 19. Lokal mniejszy niż na Rutkowycza, ale bardziej dostosowany dla tego rodzaju organizacji. Było to przerobione z mieszkania klasyczne pomieszczenie biurowe. Przestronny holl i oddzielne pokoje. Ale tylko dwa pomieszczenia miały drzwi, reszta nie (oprócz łazienki) i jedno było ciemne, bez okna. Była tam piwnica, a w niej… jeziorko. Tak, tak, gdy zaczęliśmy modernizować lokal, okazało się, że podchodzą tu wody podskórne i trudno z tym walczyć. W tej osuszonej wszelkimi możliwymi sposobami piwnicy umieszczono studio radiowe, którego nikt nie lubił. Tu było nam dobrze, ale nie naszemu szefowi, któremu co rok podnoszono opłaty. Szefowi odpowiadała wprawdzie ta lokalizacja, gdyż kupił sobie na sąsiedniej ulicy mieszkanie i przeniósł się doń ze Stanisławowa.

Parter po prawej, przed oknami niewielki ogródek – Konowalca 19 (d. 29 Listopada), fot. Krzysztof Szymański

Wygórowane ceny dzierżawy zmusiły szefa do rozważenia opcji nowych przenosin. Po namyśle kupił zawilgoconą ruinę, też na parterze. Cena była możliwa do przyjęcia. Mieszkanie którejś zimy zostało zalane, potem zamarzło i stało tak kilka lat. Tynki odpadły, podłoga się wybrzuszyła. Remont trwał długo, aż w końcu na Boże Narodzenie 2019 roku sprowadziliśmy się do lokalu przy ul. Czuprynki (d. Potockiego) 15a, w tejże dzielnicy co poprzedni. Tu każdy szczegół wystroju z miłością zaprojektował sam Mirek. Sprowadził elementy dekoracyjne, obrazy, meble ze Stanisławowa z własnej kolekcji. Stworzył zaciszną i dobrą atmosferę do pracy.

Zaciszna redakcja przy ruchliwej ulicy – Czuprynki 15a (d. Potockiego), fot. Krzysztof Szymański

Niestety nie było mu dane długo cieszyć się swoim dziełem – zmarł 9 lipca 2020 roku i odjechał na zawsze do swojej ukochanej Warszawy, tam też spoczął. Jego duch jednak został z nami i nadal opiekuje się tym lokalem, nami i dziełem jego życia – dwutygodnikiem pod nowym tytułem „Nowy Kurier Galicyjski”, który obecnie poszerzony jest o media internetowe, TV, radio i wydawnictwo.

Ale już wkrótce kroją nam się kolejne przenosiny… Gdzie będzie nasz nowy lokal, zawiadomimy naszych szanownych Czytelników we właściwym czasie.

Krzysztof Szymański

Tekst ukazał się w nr 15 (403), 15 – 29 sierpnia 2022

X